Rozdział II

111 48 43
                                    

Lipiec, 1919 rok

– Gustav! – zawołała niania, niosąc kosz z praniem w kierunku sznurów, rozwieszonych w głębi ogrodu. Spuściła tego brzdąca z oczu tylko na krótką chwilę, a ten już zdążył gdzieś pobiec. Z ulgą dostrzegła go w oddali, kucającego i pochylającego się nad czymś, co było ukryte w gęstej trawie. – Co ty robisz, skarbie?

– Ratuję ślimaczki, żeby ich ktoś nie rozdeptał. – padła odpowiedź. Serce pani Fischer, jego opiekunki, wypełniło rozczulenie. Nie pierwszy raz to dziecko wzruszało ją podobnym stwierdzeniem. Kiedyś odmówił kanapki z miodem, twierdząc, że w ten sposób wyjada jedzenie pszczołom. Innym razem spędził pół dnia, zbierając i odnosząc do drugiego, dużo mniejszego stawu żaby, bo, jak stwierdził, bez wody mogły umrzeć.

Był najsłodszym maleństwem, jakie znała – jasne blond loczki, które za dwadzieścia lat będą stanowić być albo nie być połowy społeczeństwa niemieckiego, uroczymi kaskadami spływały na drobne ramiona. Mała twarzyczka była wiecznie rozjaśniona uśmiechem, którym obdarowywał każdego bez wyjątku. Wielkie, błękitne i bardzo rozumne jak na kilkulatka oczy były okolone długimi, gęstymi rzęsami, niczym u porcelanowej lalki. Słowem, nie dało się go nie kochać – niewinny wygląd w zestawieniu z cudownym charakterem od razu wzbudzał sympatię.

Poza tym był to chłopiec nader energiczny, a największą radość stanowiło dla niego przebywanie na powietrzu, na terenie przylegającym do zamku, którym uwielbiał się zajmować.

– Rozwieszę tylko pranie i możemy lecieć do twoich grządek. – Zapewniła go.
_______________________________________________
– Buniu? – zwrócił się do niani. Często ją tak nazywał. Wiedział, że tylko jej może powierzyć nurtujący go problem.

– Hmm? – mruknęła, podlewając rośliny odważnie pnące się w stronę słońca. Zasadziła je tu z podopiecznym kilka tygodni wcześniej, i od tego czasu starannie doglądała. Frau Hoffmann marudziła czasami, że wychowa jej syna na ogrodnika, ale szczery uśmiech na twarzy brzdąca wynagradzał jej wysłuchiwanie tych bezpodstawnych biadoleń.

– A co się stanie z ogródkiem, jeśli umrę? – wielkie ślepia patrzyły na nią z napięciem pomieszanym z troską i strachem o los pomidorów.

– Ależ ty nie umrzesz! – Prędko odstawiła konewkę i zamknęła go w silnym uścisku. – Skąd taki pomysł, kochanie? Masz dorosnąć i zostać maszynistą, pamiętasz?

Skinął głową.

– Ale tata i Hans umarli. – dodał z powątpiewaniem. – Co, jeśli będę kolejny?

– Nawet tak nie mów! – pstryknęła go w nos. Na wzmiankę o jego starszym bracie, Hansie, zakręciła jej się w oku łza. To był taki dobry chłopak... poszedł na wojnę wierząc, że walczy w słusznej sprawie. Nie minął miesiąc, gdy kula żołnierza wrogiej armii* przerwała jego krótkie istnienie.

– Jeśli umrę, będę nadal zajmować się kwiatami.– powiedział cicho. – I warzywami, i szklarnią! Ktoś w końcu musi to robić, prawda?

– Tak. – Przyznała kobieta zduszonym głosem. – Ktoś w końcu musi to robić.
_______________________________________________
*Napisałam żołnierza wrogiej armii a nie wrogiego żołnierza specjalnie. Mój beta czytelnik poprzednio zwrócił na to uwagę, więc wyjaśniam. Nie wiem, jakie jest wasze zdanie na ten temat (ale chętnie je poznam, napiszcie w komentarzu) ale ja uważam, że lepiej jest mówić o armii jako wrogiej, a nie o żołnierzach. W końcu np. W okresie, w którym Polska była pod zaborami, Polak zabijał Polaka – bo nie miał wpływu na to, pod którym zaborem się urodził. Takie jest moje stanowisko ;). Po prostu uznałam, że to wymaga wyjaśnienia, skoro ktoś to zauważył. Wiem, że to temat kontrowersyjny i na pewno można to podważyć, nie mówię że nie, sama również znalazłbym dużo odstępstw od tej "reguły".

_______________________________________________

Dziś rozdział bardzo krótki (jak obiecałam, będą w sobotę i środę) ale aż mi się łezka w oku zakręciła jak to pisałam. Generalnie rozdziały będą raczej krótsze, ale będą. Miłego dnia ❤️❤️❤️

Kukułcze jajoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz