Rozdział VII

83 30 118
                                    

Pierwsze promienie słońca zaczęły już wpadać przez wąskie okienko do pokoju, co wyrwało ją ze snu. Ostatecznie przebudziła się jednak dopiero wtedy, gdy spojrzała na drzwi. Otwarte, choć pamiętała, że zamknęła je na cztery spusty. Stała w nich ubrana na biało kobieta.

Wrzasnęła i rzuciła się do tyłu. Kiedy tamta zrobiła krok do przodu, dostrzegła różnicę. Nie było złowróżbnego uśmiechu ani pięknych, zwodniczych rysów twarzy młodej osoby. Wręcz przeciwnie, ta postać była bardzo stara – głębokie zmarszczki znaczyły całe jej ciało, musiała dobiegać setki.

– O rety, złotko, czy jestem aż taka straszna? – zaśmiała się chrapliwie. Chwilę potem jednak wyraz jej twarzy zmienił się, przybrała nawet coś w rodzaju troski. – Ty... Jesteś z tego zamku?

Zdobyła się tylko na zdawkowe kiwnięcie głową twierdząco. Żołądek zacisnął się jej w ciasny supeł. Spojrzała niepewnie na tacę ze śniadaniem, którą postawiła przed nią staruszka.

– No tak, bo kto inny przybiegł by tu w ciągu nocy... zjedz, a później pogadamy. – Uśmiechnęła się kobiecina, nieco łobuzersko. Echo jej słów jednak nadal odbijało się w głowie Jolene. – Poczekam na dole. O tej porze i tak nikogo tu nie ma.

Dziewczyna przytaknęła z wdzięcznością i wzięła się za pałaszowanie jajecznicy, rozmyślając zawzięcie.
Na wspomnienie nocy przechodził ją zimny dreszcz, nadal lękliwie rozglądała się dookoła. To była Biała Dama, była tego pewna. Jako młoda i naiwna nastolatka dużo o niej czytała. Związana tęsknotą i stratą z konkretnym miejscem, nawiedzała je, póki jej dusza nie zaznała spokoju.

Przypadkiem, który najbardziej wrył się w jej pamięć była historia Ulriki von Nostitz. Była ona kobietą niewierną, która posiadała dziecko z nieprawego łoża. Gdy jej mąż się o tym dowiedział, chłopczyka kazał zamurować w ścianie kominka, a ukochaną utopił w  studni na dziedzińcu. Biedna matka nawiedzała to miejsce, by choć przez chwilę pobyć z zamordowanym synem.

Wzdrygnęła się i odgoniła od siebie mroczne myśli. Mimo strachu, który jej nie opuścił, obudziła się w niej cząstka odkrywcy. Chciała rozwiązać tę sprawę. Może właścicielka zajazdu wie coś więcej o dawnych właścicielach budynku? Czy ich życie było w jakikolwiek sposób powiązane ze zdarzeniami, które ją nękały?

Przełknęła ostatnie kęsy jedzenia. Jej wzrok padł na metalową balię, ustawioną w kącie pomieszczenia. Wzdychając, obmyła się w niej, i powoli zeszła na dół po skrzypiących, drewnianych schodach.

Główna sala była, jak to w karczmie, jadalnią. Rzędy długich stołów ciągnęły się od ściany do ściany. Zgarbiony barman, który w nocy ją wpuścił, spojrzał na nią krzywo, przecierając brudne szklanki jeszcze brudniejszą ścierką. Sama nie wiedziała, kto wychodził na tym gorzej.

– O, już jesteś, słonko! – Kobieta, której szukała wzrokiem, machała do niej z końca pokoju. – Usiądź sobie wygodnie, Tom zrobił nam herbatkę, możemy rozmawiać. – Wskazała mężczyznę. – Tommy, masz wolne. Możesz iść na zaplecze, dopóki cię nie zawołam z powrotem.

To ją lekko zaniepokoiło. Czy tematy, które chce poruszyć, są na tyle delikatne, że woli nie zaczynać ich przy (prawdopodobnie) wieloletnim pracowniku?
„Daj spokój – upomniała się jednak zaraz – jesteś przewrażliwiona”.

Posłusznie klapnęła na krześle naprzeciwko właścicielki i zaczęła nerwowo obracać w dłoniach filiżankę pełną gorącego płynu.

W końcu nabrała gwałtownie powietrza i odważyła się zacząć rozmowę.

– Kiedy powiedziała pani, że nikt inny nie przybiegłby tutaj w środku nocy... – zaczęła ostrożnie – co miała pani na myśli? Czy taka sytuacja miała już miejsce?

– Tylko nie pani! – Pogroziła jej palcem. – Jestem Matilde. A co do twojego pytania... owszem, coś takiego już raz się zdarzyło.

Odstawiła kubek na lekko zakurzony blat. W ciszy, która zapadła, dźwięk ten brzmiał jak wystrzał.
– Kilka lat temu... – kontynuowała staruszka – zamek wykupił jakiś młody mężczyzna. Raz wpadł tu po północy, bredząc coś o małym dziecku, które rzekomo ciągnęło za jego kołdrę. Potem zjawiła się jakaś kobieta, próbowała go omamić. Długo, biedak, nie wytrzymał. Po trzech miesiącach wywieźli go na taczkach.

Poczuła chłód, wędrujący po całym jej ciele. To były początki ataku paniki.

– Czy wie pani... przepraszam, Matilde... coś o poprzednich mieszkańcach? Czy były jakieś głośne sprawy, legendy związane z tym domem?

– Tak! – Oczy kobiety się zaświeciły. Pochyliła się do przodu, a od jej postawy biła ekscytacja. – Byłam wtedy mała, miałam pięć lat, ale wszystko pamiętam, jakby zdarzyło się to wczoraj. Zresztą, to dziś cała wioska nie mówi o niczym innym... – machnęła ręką. – To był 1920 rok. Trauma po pierwszej wojnie wciąż była świeża, czasy były trudne. Jestem córką prostych rolników, oberżę dostałam później. Nasza mieścina nie umiała sobie za dobrze poradzić, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Co innego ci arystokraci. – Ściągnęła usta w wąską linię, z niesmakiem. – Im się powodziło. Przynajmniej w sensie materialnym, bo szczęśliwi to oni nigdy nie byli... – przerwała i zwilżyła wargi herbatą. – Na froncie ta żmija straciła męża i starszego syna. Mam wrażenie, że po tym oszalała. Czasem widziałam ją, wlokącą się po korytarzach, gdy zostałam wysłana, by zanieść jajka. Innym razem dostrzegłam jej chorobliwie szczupłą sylwetkę w oknie. Wpatrywała się w przestrzeń, jak obłąkana.

Jolene poruszyła się niespokojnie na krześle. Nie podobał jej się kierunek, w jakim prawdopodobnie zmierzała jej rozmówczyni.

– Został jej drugi syn. Był w moim wieku, kilka miesięcy młodszy. Nazywał się Gustav. Chciałabym powiedzieć o nim coś więcej, ale nie mogę. Nie był puszczany tu, do wioski, a umarł, zanim poszedł do szkoły. – Zaczerpnęła powietrza. – Tak umarł. Albo raczej został zamordowany.

Powietrze w pomieszczeniu stało się cięższe, przytłaczające... podsłuchujące.

– Nikt nie wie, co z nim się stało. – Głos odrobinę jej zadrżał, jakby po tylu latach (stu, jak szybko obliczyła w myślach) ta tragedia była wciąż świeża. – Jego niania zostawiła go na kilka chwil. Gdy wróciła, już go nie było. Huśtawka, na której siedział, nadal się kołysała. Jego matka, w momencie, w którym się dowiedziała, pobiegła i utopiła się w fosie. To dlatego jest teraz zasypana. Na pamiątkę tamtych wydarzeń.

Fosa... Dziwne wybrzuszenie dookoła całego zamku było kiedyś fosą. Mogiłą, w której spoczęło ciało pani zamku.

– Huśtawka... – szepnęła Jo. – Powiedziałaś, że nadal się bujała. Problem w tym, że... tej huśtawki nie ma.

– Ją również zdemontowano. – Polała z porcelanowego dzbanka, stojącego obok. – Pojawiła się teoria, wiele teorii. A to, że dzieciak również się utopił, a to, że to opiekunka go zabiła. Niektórzy mówili też, że to matka, ogarnięta szaleństwem, targnęła się na syna, a później, przerażona, odebrała sobie życie. Mimo wszystko... ciała nie było. Ani w jeziorze, ani w promieniu kilkudziesięciu mil od posiadłości. Wtedy umierało tyle osób, że władze nie zainteresowały się jakoś szczególnie. Dla nich sprawa ucichła. Dla nas... nie zakończyła się do tej pory.

– Rozumiem. – Szepnęła w końcu dziewczyna. – A czy pamiętasz może nazwiska tych osób? Coś, czego mogłabym się uczepić.

– Niestety nie. – Pokręciła głową pytana. – Wiesz, sto pięć lat... Pamięć już nie ta.

– Dziękuję, mimo to. – Wstała i na drżących nogach skierowała się do swojego pokoju. – Wpadnę potem opłacić pobyt na kilka dni.

Zamknęła za sobą drzwi i osunęła się po nich powoli. Szalona, okrutna, piękna kobieta szukająca zaginionego dziecka. Jak Ulrika... ona również się utopiła. Nie wróci tam. Nie wróci tam za żadne skarby. Chce rozwiązać tę sprawę, ale bez styczności z duchem.

_______________________________________________

Uwaga kochani, ogłoszenia parafialne! Zmieniam dzień publikacji rozdziałów na środę ;)

+ Mam pytanie do was: macie już jakieś teorie dotyczące morderstwa? Podzielicie się?

Kukułcze jajoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz