Rozdział XII

57 23 115
                                    

Ocknęła się, przerażona, a martwe, matowe oczy zdechłej myszy wpatrywały się w nią uparcie. Nie wiedziała, co było gorsze, nieżywy gryzoń czy fotografia seryjnego mordercy i jego ofiary wciąż leżąca na jej kolanach.

Co robić, co robić, co…

Uspokój się, nakazała sobie. Myśl racjonalnie. Wszystko da się logicznie wytłumaczyć…

W zamku ewidentnie panowała zła energia, spowodowana zbrodnią, jaka miała tu miejsce sto lat temu. Czy rozwiązanie  tajemniczej sprawy, zmory śledczych przez cały wiek, w końcu ujrzy światło dzienne?

To było straszne, okropne. Sama świadomość, że po tych korytarzach przechadzał się w przeszłości zabójca trzydziestu dzieciaków…

Właściwie taki scenariusz nie powinien jej dziwić. Powojenne Niemcy były krajem pełnym najstraszniejszych kreatur, zamieszkałym przez ludzi, którzy sumienia porzucili na polu walki. Wielokrotnie słyszała prawdziwe historie o kanibalach, zbrodniarzach seksualnych czy zwyczajnych rzezimieszkach, którzy grasowali w tym okresie, zawsze jednak traktowała te opowieści jako coś nierealnego, co nie miało prawa się wydarzyć, a jeśli już, to gdzieś na drugim końcu świata, a już na pewno nie w jej nowym domu.

To dziwne uczucie, kiedy człowiek ma bezpośrednią styczność z czymś, co uważał za rzecz, która go nie dotyczy. Można to nazwać dezorientacją, może nawet złością na tak wstrętny chichot losu.

W rzeczywistości jednak jedyną rzeczą, jakiej możemy być pewni, jest fakt, że nic nie jest pewne.

Tak właśnie czuła się Jolene. Wytrącona z równowagi, przerażona, wyrwana z bańki bezpiecznego świata.

Pomyśl, pomyśl, powtarzała sobie raz po raz. Udało jej się powstrzymać atak paniki i teraz rozpaczliwie rozważała, co powinna zrobić.

Rodzice jej nie uwierzą, szczególnie matka. Dziewczyna dobrze znała sceptyczne nastawienie rodzicielki. Ojciec… on też twardo stąpał po ziemi i potrzebował dowodów, by dowieść słuszności jej teorii.

„Poszlaki to nie wszystko – powiedział jej kiedyś, gdy oskarżyła sąsiadkę, pannę Herbert, o czarnoksięstwo. – Potrzebne są niezbite argumenty”.

A kto mógłby potwierdzić jej tezę? Komu ojciec dałby wiarę?

Specjalistom. Chociażby policji i służbom kryminalnym, które i tak trzeba z pewnością zawiadomić.

Konkretny plan działania skutecznie ją otrzeźwił i odciągnął jej myśli, zajęte teraz chłodną kalkulacją. Telefon pokazywał wpół do siódmej, to znaczy, że przynajmniej dziesięć minut była nieprzytomna. Długo, zazwyczaj jej omdlenia trwały nie dłużej niż sto dwadzieścia sekund. Czym innym była utrata przytomności ze strachu, jak wtedy, gdy upiór z obrazu ożył…

Właśnie, mara. Biała Dama naprowadziła ją na trop. To utwierdziło ją w przekonaniu, że jest bliska rozwiązania ciągnącej się kilkadziesiąt lat sprawy. Tylko czym zasłużyła sobie na tak wątpliwy „zaszczyt”?

Matilde opowiadała o poprzednich mieszkańcach budynku, którzy spoczęli na przydrożnym cmentarzu. Czy duch nie życzył sobie ich obecności, czy wręcz przeciwnie, usiłował się skontaktować tak jak z nią, ale ich psychika tego nie wytrzymała?

Jolene czuła, że z jej zdrowiem psychicznym również zaczyna być krucho, miała jednak nadzieję, że kobieta - Frau Hoffmann, uwieczniona na podpisanych zdjęciach - odpuści, kiedy zauważy, że rozwiązała zagadkę.

Żeby więc dała jej spokój, musi doprowadzić sprawę do końca i odnaleźć ciało zaginionego chłopczyka.

Nagle pełna chęci do działania, wstała, chwyciła smartfon, zdjęcie z prześladowcą i bardzo ostrożnie zaczęła schodzić na dół. Schody były wyślizgane, strome i kręte, a jakby się wywróciła i uderzyła głową w kamień, nikt nawet nie wiedział, że tu przyszła. Wieża mogłaby nie zostać odwiedzona przez co najmniej kilka miesięcy, tym bardziej więc uważała, by nie zmylić kroku i nie osunąć się w dół.

Kukułcze jajoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz