Rozdział IX

67 28 90
                                    

2020 r.

Jolene, kiedy tylko ochłonęła, poszła do zamku, poinformować rodziców o nocnych wydarzeniach. Zareagowali dokładnie tak, jak przewidywała - matka zwaliła wszystko na stres i bujną wyobraźnię, a ojciec milczał. Gdy powiedziała im, że nigdy więcej nie zostanie w tym zamku na noc, pani Whitney bez słowa wyszła z pokoju.

– Tato? Ty też nie wierzysz, że coś mnie tu prześladuje? – spytała. Głos jej zadrżał. Nienawidziła się za tę słabość.

– Nie wierzę w duchy, ale wierzę, że coś może człowieka dręczyć - powiedział i westchnął cicho. – Opowiedz jeszcze raz, co się tam stało.

Więc opowiedziała. O dziwnej mgiełce, która zmieniła się w  bladą jak kreda kobietę w białej sukni. O tym, jak wstała, a ona zniknęła. Jak poczuła zimny, martwy palec na swoim ramieniu, a gdy się obróciła, dziewczyna uśmiechała się do niej okrutnie, jak obłąkana. Nie przemilczała swojego krzyku i szaleńczej ucieczki, podczas której prawie zgubiła własne nogi. Opisała strach i uczucie przebywania w potrzasku, i melodię wygrywaną na klawiszach fortepianu, które uginały się pod naciskiem niewidocznych dłoni.

Nie ukryła nawet tego, co usłyszała w gospodzie. Podzieliła się przemyśleniami o Białej Damie i historią Matilde o dziecku, które zginęło na terenie posiadłości. Kiedy skończyła, wzięła głęboki wdech i spojrzała na nieprzeniknioną twarz ojca.

– Rozumiem, że teraz boisz się tu mieszkać – rzekł w końcu. – Skoro czujesz się bezpieczniej we wsi, to tam zostań. Jesteś już dorosła i masz prawo podejmować własne decyzje. Mam jednak nadzieję, że do nas wrócisz.

– Nie wrócę. – Była zrozpaczona. – A na pewno nie będę tu nocować. W dzień będę do was przychodzić, nie martw się. A teraz… chciałabym poszukać czegoś o dawnych mieszkańcach. Sprawa z zamordowaniem tego malucha musiała być głośna. 

– Skarbie, obawiam się, że to tylko miejskie legendy. – Spojrzał na nią zmartwiony. – Każdy stary dom ma swojego ducha, a co tu mówić o niemieckim zamku, który na dodatek przetrwał dwie wojny światowe? Niewątpliwie umarło tu wiele osób, ale możesz być pewna, że żadna z nich nas nie nawiedza.

– Tato, wiem, co widziałam. – Mimowolnie podniosła nieco głos, zaraz jednak się uspokoiła. – Czuję, że coś tu jest. Nie wymyśliłam sobie tego. Jest tu jakaś biblioteka? Archiwum? Coś w tym rodzaju?

– Nie zdążyłem jeszcze sprawdzić całego budynku, ale wiem, gdzie jest biblioteka. – Westchnął. – Na parterze, na samym końcu korytarza. Lepiej zostaw drzwi otwarte, mechanizm przerdzewiał i może się zaciąć, zamykając cię w środku.

Skinęła głową w podziękowaniu i, zgodnie z instrukcjami, przeszła do pomieszczenia i nacisnęła klamkę.

Od progu uderzyła w nią chmura kurzu i ten specyficzny zapach. Zapach drewna, z którego były zbudowane półki, i papieru, z którego wykonano poszczególne egzemplarze. Delikatnie przebijała też nuta starych materiałów (w wielkich oknach nadal wisiały grube zasłony, widocznie pan Whitney jeszcze nie zdążył ich wyrzucić) i skóry, którą obłożone były okładki.

Pamiętała ostrzeżenie ojca, więc wzięła z półek kilka książek i ustawiła tak, by zablokować przejście. Później weszła między rzędy regałów.
__________________________________________

Właściwie nie wiedziała, czego się spodziewała. Że na środku pokoju będzie biurko, a na blacie wielkie tomiszcze z ogromnym napisem „Kronika” na środku?!

No cóż, w każdym razie czegoś takiego tam nie było.

Pomyślała o wszystkich tych rzeczach, które przecież są konieczne do zamieszkiwania takiej posiadłości. Wszystkie dokumenty, księgi rachunkowe, akty własności… zawsze dałyby jej jakiś punkt zaczepiania. Poznałaby przynajmniej nazwisko mieszkających tu niegdyś arystokratów.

Te włości tyle razy zmieniały właściciela, że któryś z nich musiał wyrzucić to wszystko, traktując jako śmieci.

Jęknęła z frustracją i rozczarowaniem i wyjrzała przez okno. Dzień już powoli chylił się ku zachodowi, a ona musiała jeszcze piechotą przedostać się do wioski.
__________________________________________

Barman Tom przywitał ją zgryźliwym „dobry”, a Matilde, czytająca w rogu sali, uśmiechnęła się do niej promiennie. Zapłaciła należność za dwa tygodnie z góry i przeszła na górę, do wynajmowanego pokoju.

Umyła się i położyła na wąskim łóżku. Nie mogła zasnąć. Czyżby przez to, że podświadomie bała się zapaść w sen i chciała czuwać? A może to wina twardego, starego materaca? Wierciła się niespokojnie z boku na bok i wpatrywała w sufit, na którym cienie okolicznych drzew, powiewające na wietrze, kreśliły wzory.

Ale poza cieniami, było tam jeszcze coś.

Znów ta sama mgiełka. Jak drobinki kurzu, unosiła się w środku, by chwilę potem zbić w dobrze znany jej kształt.

Kobietę w bieli.

Wyglądała na smutną, ale jej twarzy nadal nie opuścił obłąkany wyraz. Coś w jej uśmiechu, błysku w oku… było co najmniej niepokojące. A biorąc pod uwagę to, że ta kobieta nie powinna żyć od stu lat, bo utopiła się z żałości po śmierci syna, przerażał ją tym bardziej.

Jolene chciała uciec, lecz coś jej nie pozwalało. Jakaś nieznana siła przyszpiliła ją do łóżka, sparaliżowała i odebrała zdolność ruchu.

Tym razem się nie zbliżyła, nie podeszła bliżej. Nie musiała - stały praktycznie oko w oko, a Jo widziała każdy detal misternych koronek w jej sukni, metalowych guzików czy wstążek spinających gorset.

Miała niejasne przeczucie, że wizyta nieznajomej ma coś wspólnego z poszukiwaniami, które rozpoczęła. Ale dlaczego? Przecież nie była już w zamku. Duchy są przywiązane do miejsc, prawda?

W głowie usłyszała głos nieżyjącej babki. „Duchy dzielą się na dwa rodzaje… są te, które nawiedzają miejsca, i te które nawiedzają ludzi”. Biała dama była najwidoczniej przedstawicielką drugiej grupy.

Kolana jej się trzęsły, myślała że oszaleje. Do czego zdolna była kobieta? I kim tak naprawdę była?

Już myślała, że straci przytomność z powodu tej przerażającej obecności kogoś, czy też czegoś tuż koło niej. Wtedy zjawa poruszyła się, a z jej warg wypłynęły dwa słowa, które zawisły w powietrzu.

– im Turm*… – wyszeptała i rozpłynęła się.

*niem. "w wieży”

Kukułcze jajoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz