☏| Rozdział 3. Kartki z kalendarza

32 3 0
                                    

Głośny dzwonek telefonu wyrwał mnie ze snu. Czemu nie wyciszyłam tego ustrojstwa? Kliknęłam czerwoną słuchawkę i spojrzałam na zegar, który stał obok. Godzina dziewiąta. No kogoś chyba mocno główka bolała, że próbował się do mnie dodzwonić o tak wczesnej godzinie. Położyłam głowę na poduszkę i próbowałam zasnąć. Ale mój telefon znowu zaczął wydawać dźwięk. Wzięłam go do ręki i nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Nie wiem kim kurwa jesteś, ale spłoniesz w piekle - powiedziałam rozżalona

- Wydaje mi się, że wczoraj byłaś milsza. - wymruczał męski głos. Dopiero po chwili połączyłam fakty i zrozumiałam, że to Thiago.

- Dobra. Pierwsza zasada. Nie budzisz mnie przed dziesiątą.

- Oh wybacz królowo. Rannym ptaszkiem to ty na pewno nie jesteś - rzucił chłopak a jego śmiech usłyszał chyba każdy mieszkaniec miasteczka. - Chciałem życzyć ci tylko miłego dnia i zapytać się, czy chciałabyś wyjść ze mną i paczką moich znajomych? Chciałbym się bardziej z tobą poznać.

- Widzę, że bardzo ciebie ciągnie do mnie. Ale dzisiaj nie mogę, mam terapię a później jadę odwiedzić brata.

- Czyli bardzo emocjonujący dzień? - mruknął zmartwiony.

- Trochę. A może jutro? Mam tylko trening, więc wtedy możemy się spotkać i chętnie poznam twoich znajomych.

- No to do zobaczenia żmijko.

- Do zobaczenia tajemniczy chłopaku.

Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na łóżku. Ostatnie dni pokazały mi, że moje życie może zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. Do mojego życia weszła jedna osoba. Osoba, dzięki której się uśmiecham. A mój dzień robi się lepszy. Tylko czy dopuszczę go do siebie? Czy będę w stanie mówić mu o wszystkim co się u mnie dzieje? I czy to przypadkiem nie za mało czasu? Czy nie pozwoliłam mu zbyt szybko do siebie dojść? Powoli wstałam z łóżka i poszłam wziąć poranną toaletę. Podeszłam do swojej toaletki i zaczęłam robić makijaż. Dałam róż i rozświetlacz na policzki, a na oczy nałożyłam brązowy błyszczący cień. Wytuszowałam rzęsy i namalowałam czarne kreski, które niestety nie były bliźniaczkami. Nałożyłam na swoje usta błyszczyk, który zrobił mi piękną taflę na ustach, a na nos założyłam okulary i zeszłam na dół. Klucze, portfel i telefon schowałam do torebki i wyszłam z domu. Jak przeprowadziliśmy się z dużego miasta w Hiszpanii do Lincud moja mama zakochała się w tym domu. Najbardziej zależało jej na wielkim ogrodzie i kwiatach, które chciałam tam posadzić. Robiła to chyba tylko dlatego, że jej mama to uwielbiała. Pamiętam jak pewnego dnia sadzała fioletowe orchidee. Ulubione kwiaty babci. Wtedy powiedziała mi coś czego nigdy nie zapomnę. Te słowa towarzyszą mi każdego dnia. "Orchidea to oznaka miłości i piękna. Tak jak kwiat, uczucie rozrasta. Na początku jest małym nasionkiem, a po pewnym czasie dużym kwiatem." Dlatego od tamtej pory te rośliny, są jedynymi, które rosną w tym ogrodzie. Specjalnie dla niej. Wrzuciłam torebkę na fotel pasażera i wsiadłam do samochodu. Uwielbiam te auto. Bugatti La Voiture. Może i nie jestem jego właścicielem, ale mój brat nim jest. Wszystko zostaje w rodzinie. Nie mam pojęcia skąd Axel znalazł pieniądze na tak cholernie drogi samochód. Ale wolę żyć w niewiedzy. Włożyłam kluczyk do stacyjki i odjechałam z posesji mojego domu. Po pięciu minutach byłam już na miejscu. Jednym z wielkich plusów miasteczka Lincud było to, że nie ma tutaj ani jednej sygnalizacji świetlnej. Więc ulice można było pokonywać bardzo szybko. Zaparkowałam swoje auto na miejscu dla personelu. Moja terapeutka zawsze udostępniała mi swoje miejsce, bo sama mieszkała blisko i prawie nigdy nie przyjeżdżała autem. Kochana kobieta. Weszłam do budynku i podeszłam do windy. Pojechałam na drugie piętro i poszłam pod drzwi, do których mogłam iść z zamkniętymi oczami. Złapałam za klamkę i weszłam bez pukania. Takie przyzwyczajenie.

Czwórka z LincudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz