Rozdział 13: Elizabeth

12 3 0
                                    

Elizabeth nie miała żadnych oporów przed gapieniem się na Regulusa. Trwała lekcja astronomii, a niebo było wyjątkowo czyste. Mimo tego wszystkiego myślami wciąż wracała do Grace i do jej okropnego spotkania ze Ślizgonem. Tak patrząc na Regulusa, wiedziała, że nie wszyscy Ślizgoni byli tacy sami. Nawet nie musiała znać jego myśli, by wiedzieć, że był dobrym człowiekiem, po prostu nieco zdystansowanym.

Od kiedy Liz go pocałowała, stał się dla niej wyjątkowo interesujący, Aż zaczęła żałować, że wcześniej nie poświęciła mu tak dużej uwagi i dopiero zadanie od Dumbledore'a ją do tego zmusiło. Nie chciała go tak wykorzystywać. Planowała obrać sobie kogoś innego za cel i z niego wyciągnąć informację, lecz przez to, co spotkało Grace, Liz wiedziała, że jak najszybciej musi wkroczyć w to kłębowisko węży. Black był dla niej najłatwiejszą opcją. Musiała z nim porozmawiać i chcąc nie chcąc wykorzystać to, co zaczęło się między nimi tworzyć.

— Na co tak patrzysz? — spytał szeptem, tym samym wyrywając ją z myśli. Zamrugała kilka razy, a następnie uśmiechnęła się do niego czarująco.

— Na najjaśniejszą gwiazdę w gwiazdozbiorze Lwa.

— Powinnaś skupić się na lekcji.

— Lekcja nie jest tak interesująca jak ty.

Odwrócił głowę, ale Liz dostrzegła, jak kącik jego ust delikatnie powędrował w górę.

Przez resztę lekcji, dziewczyna była mniej lub bardziej rozproszona. Ani przez moment nie mogła skupić się na zajęciach. Cały czas dokądś błądziła myślami i nawet Regulus to zauważył. Nie zdziwiło go, gdy po lekcji Liz ponownie poprosiła go o rozmowę.

— Tak właściwie, to najpierw chcę ci pokazać pewne miejsce.

Chłopak nieufnie zmrużył oczy.

— Przysięgam na Merlina, że cię nie zamorduję! Aż tak mi jeszcze nie podpadłeś.

Przez chwilę czekała na odpowiedź, aż w końcu Regulus machnął ręką w stronę drzwi, mówiąc „prowadź". Liz ruszyła jako pierwsza przez korytarze Hogwartu. Schody ciągnęły się w nieskończoność. Dotarli aż przed frontowe drzwi, po drodze nikogo nie mijając. Nawet gdyby ktoś ich zauważył, nie miałoby to znaczenia. W końcu Black był Prefektem Naczelnym, a włóczenie się po korytarzach nocami było wręcz jego obowiązkiem. Co prawda nie w towarzystwie Liz, ale na to znalazłaby się jakaś wymówka.

Ruszyli przez błonia w stronę Zakazanego Lasu. Cały ten czas Gryfonka niewiele się odzywała, co było do niej niezwykle niepodobne. Mimo to nie zatrzymywała się. Zbliżali się do granicy lasu i wtedy chłopak się zawahał.

— Trochę odwagi — odezwała się.

Ślizgon prychnął pod nosem.

— Wy Gryfoni nie widzicie różnicy między odwagą a głupotą.

— A wy Ślizgoni nie widzicie różnicy między głupotą a odwagą.

Uśmiechnęła się, a następnie złapała go za rękę i pociągnęła między drzewa. Znała drogę na pamięć, bo ani razu się nie zawahała, w którą stronę iść. Najwyraźniej to nie była jej pierwsza taka wyprawa. Nie puszczała jego ręki i tłumaczyła to sobie tym, że nie chce go zgubić. Miała na sobie rękawiczki, które hamowały przepływ myśli, choć bez nich również nic, by nie słyszała.

— Przeważnie unikasz jakiegokolwiek kontaktu fizycznego — zauważył.

— Przeważnie — potwierdziła.

To akurat nie był sekret. Nawet ślepiec dostrzegłby, że nieustannie nosi rękawiczki i unika zatłoczonych korytarzy. Niektórzy uważali to za przejaw snobizmu lub nerwicę natręctw, a Liz nie czuła potrzeby, by wyprowadzać ich z błędu. Zupełnie ją nie obchodziło, co inni o niej uważali, choć od niedawna to przekonanie traciło na sile.

— Zaraz będziemy na miejscu.

Przemykali się dalej przez Zakazany Las, a noc rozświetlało jedynie zaklęcie Lumos, które przypominało bardzo dużego świetlika. Liz prowadziła, co chwila, zerkając czy chłopak się nie zgubił. W końcu zatrzymała się przed polaną usłaną paprociami. Gdy Liz szepnęła Nox, zostali kompletnie skryci w cieniu drzew. Minęła dłuższa chwila, gdy Regulus chciał spytać, o co chodzi, jednak dziewczyna od razu go uciszyła.

Nic się nie działo. I nagle paprocie rozkwitły. Równo o północy kwiaty powoli się otworzyły. Długie, blade płatki rozwinęły się na boki, ukazując ukryty w nich błyszczący srebrny pyłek. Zawiał wiatr, który porwał pyłek w powietrze i w jednej chwili cała polana mieniła się niebiesko-białym blaskiem.

— To paprocie księżycowe — wyszeptała Elizabeth. — Kwitną tylko raz w miesiącu podczas pełni księżyca. Stąd ich nazwa. A to — wskazała na przeciwległy kraniec polany, gdzie pojawiły się większe drobiny, równie błyszczące — to wróżki, które co miesiąc zbierają pyłek.

Małe kulki światła poruszały się zwinnie między kwiatami. Na zebranie pyłku miały niewiele czasu. Liz jak najciszej przykucnęła i gestem pokazała chłopakowi, by zrobił to samo. Paprocie księżycowe były niezwykłym okazem. Kwitły równie szybko, co obumierały. Minęło niecałe pół minuty, gdy pierwsze paprocie zaczęły tracić blask, a płatki kwiatów zaczęły opadać na ziemię. Złapała jeden z nich w powietrzu.

— To jeden ze składników amortencji. Obecność płatków odpowiada za unikalny zapach.

— I co czujesz?

Jego pytanie sprawiło, że Liz się rozpromieniła.

— Deszcz. Domowe ciasteczka z czekoladą. Najbardziej chabry. Twoja kolej.

— Nic specjalnego. Herbata, książki i morze.

— Dla mnie brzmi bardzo specjalnie.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jeśli w ogóle było to możliwe. Regulus tylko odwrócił głowę, kryjąc uśmiech, który błąkał się w kąciku jego ust.

— Dlaczego mi to pokazujesz? — odezwał się, gdy prawie wszystkie kwity opadły. W powietrzu wciąż unosiły się drobinki pyłków.

— Znowu pytasz „dlaczego". Naprawdę wszystko musi mieć jakiś powód? Polubiłam cię, wiesz? Tak po prostu, bez powodu. Nie wierzę, że wcześniej nie udało nam się nawiązać żadnej cywilizowanej rozmowy, prócz krzyczenia na siebie na boisku...

— To ty krzyczałaś na mnie.

— Polubiłam cię, ale nie myśl sobie, że zapomnę ten faul na piątym roku. — Gwałtownie się odwróciła, jakby usłyszała jakiś ruch w krzakach. — Zbierajmy się. Zaraz pojawią się centaury, a nie mogę kolejny raz skończyć na dywaniku u Dumbledore'a.

— Powiem, że lunatykowałaś.

— Mój wybawca.

Zaśmiała się, a kilka wróżek pospiesznie zniknęło w głębi lasu.

Ruszyli w drogę powrotną. Mimo że Liz była w wyśmienitym humorze, przypomniała sobie, co spotkało Grace. Nawet bez grzebania w umyśle Regulusa, Liz wiedziała, że chłopak bardzo powoli się do niej przekonywał. Niestety zbyt wolno. Musiała mieć go po swojej stronie... albo chociaż musiało na to wyglądać.

Liz zatrzymała się na błoniach, niedaleko jednego z drzew, by nie dostrzeżono ich z okien zamku.

— Muszę cię prosić o jedną rzecz — odezwała się, unikając jego wzroku. — Ten rok jest jakiś inny. Mam wrażenie, że wszyscy się uwzięli na mnie i na moje przyjaciółki, a nie jestem w stanie pojedynkować się z całą szkołą. Nauczyciele też zachowują się, jakby mieli związane ręce... i sam wiesz, jak jest. Uczniowie szanują cię bardziej niż niektórych profesorów. Dlatego proszę, zostań moim chłopakiem. Tylko do końca szkoły. Jasmine będzie moim problem i sprawię, że przestanie cię nękać. Z nią sobie poradzę, ale nie z połową szkoły. — Głos jej się załamał. — Reg, proszę cię.

Dzieci GryffindoruOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz