~ rozdział 11 ~

208 22 10
                                    

Po tym, jak John zostawia go pod drzwiami domu, przez głowę Sherlocka przechodzi mnóstwo myśli. Przez pierwsze pięć sekund czuje jeszcze dotyk ust blondyna na swoich i stoi całkowicie zdezorientowany patrząc na nocne niebo. To się nie wydarzyło.

*Pałac Pamięci*

- Dlaczego John to zrobił? Czy on też... coś czuje? - mówi do siebie, stojąc w pustym pomieszczeniu.

- Oczywiście, że nie. Przecież on nie jest gejem! A nawet gdyby był, nigdy by cię nie pokochał - odpowiada mu Mycroft, który pojawia się na wielkim obrazie na jednej z ścian.

- Ale przecież mnie pocałował... 

- I co z tego? Może chciał sprawdzić, jak to jest z mężczyzną. Albo się z kimś założył? - sugeruje Molly, która wyłania się ze ściany. Szyderczo się uśmiecha, podchodzi i go popycha - Naprawdę uwierzyłeś, że ktoś mógłby cię pokochać? Przecież ty jesteś... maszyną. Nie masz serca, nigdy go nie miałeś.

- To nieprawda! Wmówiłem to sobie przez te wszystkie lata, ale inni widzą we mnie człowieka...

- Jesteś nikim. Gdybyś umarł, nikt nawet by się tym nie przejął. A John ucieszyłby się, że ma swojego kumpla geja z głowy. Narobiłeś mu tylu kłopotów... - dywan, na którym stoi zaczyna przemawiać głosem Lestrade'a. Zeskakuje z niego przerażony.

- Co mam teraz zrobić? Udawać, że nic się nie stało? - wrzeszczy, wplątując palce w swoje loki - już za późno! Poczułem to... Nie potrafię patrzeć na niego obojętnie!

- To cię zgubi, Sherlock. Wiesz dobrze, jak się to kończy, gdy w grę wchodzi sentyment. Zapomnij, udawaj, że nic się nie wydarzyło. Nie zasługujesz na miłość. Ona należy do ludzi. Ty nie jesteś jednym z nich - te słowa Sherlock wypowiada sam, nieświadomie szepcząc je pod nosem również w rzeczywistości. 

- Sherlock, Sherlock! Wszystko w porządku? - Pałac Pamięci trzęsie się, pomieszczenie, w którym się znajdował rozpada się na kawałki.

Przed nim stoi Mycroft i z niepokojem wypisanym na twarzy potrząsa jego ramieniem. Otrząsa się, próbuje znów wyglądać obojętnie, ale nie wychodzi mu to. Czuje, jak jego policzki robią się wilgotne.

- Co to jest, Mycroft? To mokre, co wypływa z moich oczu? Nie pamiętam, kiedy ostatnio... - drży mu głos, a starszy brat obejmuje go, głaszcząc delikatnie po ramieniu. 

- To łzy, braciszku. Powiedz mi proszę, co się stało. Czy on ci coś zrobił? - pyta Mycroft z obawą w głosie - czy John cię zranił?

- To moja wina. Pozwoliłem sobie na nadzieję. Jestem idiotą, naprawdę. Możesz to teraz przyznać.

- Oczywiście, że nie jesteś idiotą, Sher. Po prostu pierwszy raz w życiu czujesz... miłość. Musisz się jeszcze sporo nauczyć - detektyw odchyla się delikatnie, patrząc z podejrzeniem na brata.

- Skąd ty wiesz...? Przecież ci nie powiedziałem...

- Widziałem to już od dawna. Tylko głupi by nie zauważył... No chyba że... Jak on się nazywa? Anderson?

- Tak, to on. Jest takim tłumokiem - młodszy mimo woli delikatnie się uśmiecha - zaniża IQ całej ulicy, wiesz?

- Chodź, idziemy zapalić. Może mama się nie dowie - sugeruje jego brat, klepiąc go po ramieniu. Nie może zrobić w tej chwili nic, co odpędzi natrętne myśli. Ale warto spróbować.

~~~

Gdy jego umysł prześledził już wszystkie możliwe scenariusze i powody zachowania Johna, postanawia rzucić się w wir pracy. Tylko w taki sposób zagłuszy niechciane myśli. Przypomina sobie zachowanie ich barmana. Coś w nim było... Podejrzane.

SOMEBODY || JohnlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz