- Sherlock, Mike, przestaniecie się w końcu kłócić? John, nie przejmuj się nimi, oni tak zawsze - krzyczy z kuchni zirytowana ich zachowaniem mama. Sherlock nie jest w stanie objąć tego swoją dedukcją, ale z jakiegoś powodu jego rodzice nie wiedzą ani o aferze w prasie, ani o tym, że był w śpiączce przez prawie trzy tygodnie. Oczywiście, prędzej czy później i tak będzie musiał o tym z nimi porozmawiać, jednak na razie postanawia delektować się świątecznymi ciastkami oraz wkurzaniem Mycrofta.
- Dziękuję, pani Holmes, ale więcej nie dam rady - John próbuje odmówić kolejnego kawałka ciasta.
On generalnie powinien sobie odmówić kilka rzeczy. A raczej osób.
Stara się nie myśleć o randce swojego współlokatora z Alice, jednak ta informacja wciąż lata mu z tyłu głowy jak natrętna mucha. Zauważa, że znów zagapił się na przyjaciela. Dobrze, że ten niczego nie zauważył.
- Mamo, daj mu trochę odetchnąć. Dopiero przyjechaliśmy - próbuje uratować go z opresji. Od ich przyjazdu minęła niespełna godzina, a Watson spróbował już trzech rodzajów ciasta, dwóch rodzajów ciasteczek, sałatkę oraz zimową herbatkę mamy Holmes. To chyba odrobinę za dużo, nawet jak na tego żarłoka.
- No dobrze, ale potem jeszcze macie coś zjeść!
Widzi wdzięczne spojrzenie Watsona.
Od kłótni o Alice wyczuwa między nimi dziwne napięcie. A może po prostu to sobie wyobraża?
Mimo całkiem przyjemnej atmosfery (na tyle, na ile może być z Mycroftem obok) czuje, że musi szybko wyjść na świeże powietrze. Cała ta świąteczna atmosfera jakoś go przytłacza. Postanawia ukradkiem wyrwać się z domu, jednak gdy dociera do drzwi, obok nich już stoi John.
- Gdzie się tak wymykasz? - pyta, mając zmartwioną minę. Brunet wzdycha widząc, że nici z samotnej ucieczki.
- Na spacer - odpowiada, mają cichą nadzieję, że Watson nie wpadnie na pomysł towarzyszenia mu. To ostatnie, czego teraz potrzebuje, patrząc na wewnętrzy kryzys, który przechodzi.
- Świetny pomysł! Pójdę z tobą - o nie, to było do przewidzenia. Holmes stoi nieruchomo, patrząc się w przestrzeń z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Przecież mu nie odmówi, bo to się wyda podejrzane. Jeszcze pomyśli, że szedł się naćpać - halo, wszystko w porządku? - blondyn macha mu dłonią przed twarzą.
Nie, nic nie jest w porządku.
- Tak, ruszajmy. Po prostu się zamyśliłem - uśmiecha się lekko, by rozwiać wszelkie wątpliwości na twarzy Johna. Nie patrząc na niego, podchodzi do drzwi i naciska klamkę.
- Chwila, chyba nie chciałeś wyjść bez szalika? Jest lodowato! - mówiąc to, John bierze z półki jego szalik, podchodzi do niego i zakłada mu na szyję. Sherlock zamiera, czuje ciepło jego dłoni na policzku - no, teraz lepiej. Możemy iść.
Co to za dziwne uczucie w brzuchu? To nie mogą być... uczucia. Ja ich nie posiadam. Sentymenty są dla przegranych. Nie, nie, nie! Tylko mi się wydaje.
John miał rację, na dworze jest bardzo zimno. Po kilku minutach spaceru ma już zdecydowanie dość. Wiatr rozwiera mu loki we wszystkie strony, to niesamowicie irytujące. Jednocześnie słyszy, jak jego towarzysz szczęka zębami. Chyba muszą powoli wracać...
Szczerze mówiąc, nie ma na to zbytniej ochoty. W domu jest Mycroft, który wciąż go zastanawia swoim podejrzanym trzymaniem języka za zębami.
- O, tam jest knajpka. Idziemy? - bardziej stwierdza niż pyta lekarz, a jako, że on też czuje się już jak jeden wielki sopel lodu uznaje, że to w sumie dobry pomysł. Tak, upiją się i znów będzie po staremu.

CZYTASZ
SOMEBODY || Johnlock
Fiksi PenggemarA co gdyby Sherlock Holmes nie musiał pozorować swojej śmierci? Gdyby Jim Moriarty nigdy nie istniał, a John nie poznałby Mary? A co jeśli... detektyw również ma uczucia? W dodatku intensywniejsze, niż ktokolwiek byłby w to w stanie się spodziewać...