~ rozdział 12 ~

213 23 11
                                    

- Kocham go. 

Gdy tylko wypowiada te słowa na głos, dociera do niego jak wielkim był do tej pory idiotą. Przecież to takie oczywiste, dlaczego z nikim mu nie wychodziło. Jego bratnią duszą jest Sherlock Holmes.

Lestrade kiwa głową z aprobatą i łapie go za ramię.

- Chyba wiesz, co powinieneś teraz zrobić, prawda? - nie musi dwa razy powtarzać. Powinien wyznać Sherlockowi, co do niego czuje. Nagle jednak przypomina sobie o pewnym małym szczególe.

- Greg, ale przecież on nie chce się z nikim wiązać. Sam mi to powiedział i to wielokrotnie - nagła ekscytacja ustępuje miejsca rozczarowaniu. No tak, jak mógł o tym zapomnieć?

- Po pierwsze, nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. Chcesz do końca życia żałować? - mówi Greg, patrząc na niego poważnie - a po drugie, to tak samo było ze mną i z... Mycroftem. Dlatego mnie do ciebie wysłał. Byłem przekonany, że on nic do mnie nie czuje. Jednak mimo to zaryzykowałem. I widzisz, wyszło nam. Po prostu Holmes'owie nie okazują swoich uczuć od tak. Ich trzeba rozgryźć, dokopać się do ich wnętrza. Wtedy dopiero widać jacy są naprawdę.

- Ale... Co jeśli zniszczę naszą przyjaźń? Już nigdy nie będzie tak samo... 

- Wierz mi, nie ma szans żeby Sherlock zrobił ci coś takiego. Przecież go znasz!

- Chyba masz rację. Z resztą mleko już się wylało - John postanawia, że musi się zmierzyć z konsekwencjami swoich działać. Choć naprawdę średnio ma na to ochotę - wiesz, to ja już...

- Biegnij do niego. Powiedz potem jak ci poszło - inspektor puszcza mu oczko, a on zaczyna biec w kierunku gospody. W końcu tam powinien znajdować się Sherlock. 

Kiedy jednak dociera na miejsce, nie tylko zauważa brak detektywa, ale również barmana. Podchodzi do kelnerki, która wyciera stoliki.

- Przepraszam, nie było tu może wysokiego bruneta w płaszczu? Kręcone włosy, niebieskie oczy... 

- Może był, a może nie był. Dużo osób przewija się przez to miejsce w ciągu dnia. Nie pamiętam przecież każdego z nich... - Watson bez słowa daje jej kilka banknotów - ach tak, wysoki brunet w płaszczu. Był tu jakieś 5 minut temu, wypytywał o barmana. Niby chce mu dać napiwek, ale myślę że chodzi o jakieś porachunki.

- Wiesz może, gdzie poszedł potem? - dopytuje, czując narastający niepokój. Sherlock nie może zmierzyć się z nim sam, przecież to płatny zabójca! 

- Podałam mu adres Luke'a. Pewnie już tam dojechał, to niedaleko stąd. 

- A adres to...? - widząc brak reakcji kobiety wręcza jej resztę zawartości swojego portfela. Szykuje się miesiąc bez jedzenia.

- Prestwick Road 38. A teraz proszę mi już nie zawracać głowy, pracuję!

Chyba wyłudzasz pieniądze - myśli lekarz, jednak nic już nie mówiąc opuszcza budynek i od razu wzywa taksówkę.

~~~

Gdy dojeżdża na miejsce z ulgą zauważa detektywa wychodzącego z budynku. Nie wygląda na rannego. Podbiega do niego.

- Sherlock, wszystko w porządku? Dlaczego tam poszedłeś beze mnie? Przecież on mógł cię zabić...

- Nic mi nie jest, musiałem tylko zdobyć parę informacji. Już wiem, kto mu zapłacił. 

- Jest coś, o czym musisz wiedzieć... - przerywa przyjacielowi. Patrzy mu w oczy, jednak ten szybko odwraca wzrok.

- Musimy jak najszybciej namierzyć adres Caluma Fishera. Być może już pakuje walizki.

SOMEBODY || JohnlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz