OLIVIA
Słońce wpadało do mojego pokoju przez niezasłonięte rolety, rozlewając się złotymi smugami na pościeli. Leżałam w nowym łóżku, w nowym mieszkaniu, w nowym kraju. Minął już rok od przyjazdu na wymianę do college'u, a ja wciąż czułam się obco. Miało być inaczej. Miałam się tu odnaleźć, odciąć od przeszłości. Od niego.
Przeciągnęłam się, próbując zmusić ciało do ruchu, ale czułam dziwny ciężar w klatce piersiowej. Oparłam dłonie na zimnej ramie łóżka i powoli usiadłam. Spoglądałam w okno, na ludzi spieszących się gdzieś, na kampus, który powoli zaczynałam poznawać. Wszystko było tu takie... inne. Świeże, nieznane. Ale z każdą chwilą czułam, że to, co zostawiłam za sobą, wcale nie odeszło. Wciąż było we mnie, ukryte gdzieś głęboko.
Wspomnienia miały to do siebie, że niezależnie od tego, jak daleko od nich uciekasz, zawsze cię dopadają.
Chciałam zapomnieć. Tego dnia, kiedy podjęłam decyzję o wyjeździe, byłam przekonana, że to najlepsze, co mogę dla siebie zrobić. Nowy start, nowe miejsce, nowi ludzie.
Tylko że on... wciąż był obecny w mojej głowie. W każdej wolnej chwili. Nagle usłyszałam dźwięk powiadomienia. Zerknęłam na telefon. To tylko wiadomość od współlokatorki — pytała, czy przyjdę na zajęcia. Przez chwilę wpatrywałam się w ekran, po czym westchnęłam i odłożyłam telefon na bok. Dziś nie miałam siły.
Wstając z łóżka, poczułam na sobie znajomy ciężar samotności. Wszyscy mówili, że wyjazd to świetna okazja, szansa na rozwój, na oderwanie się. Ale nikt nie mówił o tym, jak trudne jest zostawienie kogoś, kogo się kochało. Kogoś, z kim planowało się życie. A przecież, w teorii, to ja podjęłam tę decyzję. Miałam być silna, iść naprzód, zapomnieć. A tymczasem nie mogłam przestać myśleć, co by było, gdyby...
Zerknęłam w lustro. Moja twarz wyglądała na zmęczoną, jakby od miesięcy brakowało mi snu. Oparłam dłonie na umywalce, wpatrując się w swoje odbicie. „To miał być nowy początek," przypomniałam sobie na głos, jakby to mogło coś zmienić. Woda, którą przemyłam twarz, była chłodna, ale nie przyniosła ulgi. Zanim wyjdę z pokoju, muszę założyć maskę, taką, którą noszę od początku semestru — uśmiech, lekka beztroska. Taką, która pozwoli wszystkim wierzyć, że sobie radzę.
Z jego strony wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Wiem, bo przecież często o tym myślałam. Nie musiał stawiać wszystkiego na jedną kartę, wyjeżdżać, szukać siebie w nowym miejscu. On miał swoje życie, które toczyło się nieprzerwanie, pełne rytuałów, obowiązków, pasji. Został w tym samym mieście, pracując nad swoją specjalizacją. Miał wszystko pod kontrolą, jak zawsze.
Starałam się nie myśleć o tym, co robi. O tym, że teraz pewnie jest w klinice, otoczony pacjentkami, zaabsorbowany pracą, która zawsze była jego priorytetem. Mówił mi to przecież od początku — że medycyna będzie na pierwszym miejscu. Przez jakiś czas udawałam, że to rozumiem. Że mogę żyć z jego wiecznym brakiem czasu. Ale prawda była taka, że w końcu musiałam wybrać — jego życie albo swoje. Wybrałam siebie, choć teraz nie byłam już taka pewna, czy to był dobry wybór.
Otworzyłam laptopa i sprawdziłam skrzynkę mailową. Nic szczególnego. Kilka wiadomości od profesorów, jedna od mamy, która pytała, jak się trzymam. Odpisałam krótko, że wszystko w porządku, choć sama nie wierzyłam w te słowa.
Chciałam napisać do niego. W głowie układałam dziesiątki wiadomości. „Cześć, jak się masz?", „Tęsknię", „Myślę o tobie" — proste słowa, które niczego by nie zmieniły, ale przyniosłyby choć odrobinę ulgi. Zamiast tego wciąż trzymałam się zasady, że jeśli chcę ruszyć dalej, muszę odciąć się od przeszłości. Ale co, jeśli przeszłość wciąż była tak bardzo obecna w moim życiu?