Rozdział 17 Zmysły

75 11 55
                                    

Wdech... wydech...

Władza to takie piękne słowo. To moment, w którym poczucie potęgi rozchodzi się po ciele z dreszczem zapowiadającym zwycięstwo.

Właśnie to czułam, gdy otworzyłam drzwi Sali w Lawndale Theatre, a cały gmach stał się sceną mojej siły. U moich stóp siedziała śmietanka Firmy, zdani na mój ruch, na moje decyzje nawet, jeżeli prowadziłyby do mojego upadku. Taką stworzyło mnie Glassville – nieustępliwą, bezwzględną i wyrachowaną, dla której liczyła się uwaga tych najważniejszych. Szłam przez aleję, by pokazać, że to nie mnie czeka piekło – ono przybyło wraz ze mną i kroczyło ramię w ramię, a sam diabeł siedzący po mojej lewej przypatrywał się jak rzucam wyzwanie najpotężniejszym.

Obróciłam powoli głowę i spojrzałam mu głęboko w oczy. Z przyjemnością chłonęłam emocje, które próbował ukryć, gdy na mnie patrzył.

„Spójrz na mnie, diable. To ze mną igrasz, to ja mam władzę".

W drodze powrotnej nie zaszczyciłam go uwagą, zignorowałam go, zaznaczając swoją wyższość. Czułam, jak przepala swym spojrzeniem moje ubranie i skórę. Jak dociera w zakamarki, które już dawno temu ukryłam głęboko wewnątrz umysłu, a to spowodowało, że czułam się jeszcze silniejsza. Niewerbalny podziw, jakim mnie obdarzył rozpalił we mnie dawną Vivienne – bezkompromisową, bezwzględną, taką której się bano, którą szanowano.

Jak gorzko za to zapłaciłam, gdy obudziłam się spętana we własnym domu. Kontrast siły i słabości przytłoczył mnie, a później zatlił we mnie uczucie, któremu nie chciałam się poddać.

Przecież sama tego chciałam – powiedziałaby każda ofiara. Problem polegał na tym, że ja nią nie byłam. Owszem, istniały gatunki, które grają ofiarę, by przetrwać, ale są także inne – takie, które bezwzględnie to wykorzystują i to drapieżnik staje się posiłkiem. Zdecydowanie należałam do tych drugich, ale boleśnie sparzyłam się, tocząc niebezpieczną grę.

To, co wywołał we mnie Jake...

Pożądanie, dotyk chłodnej rękawiczki na mojej skórze, łaknienie więcej, gdy zmysłowo przesuwał po niej nożem. Nie, to chore, to nie powinno mnie rozpalać...a jednak. Moje tętno przyspieszało, a oddech stawał się niebezpiecznie płytki, gdy przed oczami miałam jego uśmiech i spojrzenie.

Obraz ze wspomnień jednak się zmienił i hipnotyzujące niebieskie oczy, zastąpiła krew. Stałam przed Shuttem, a tym razem posoka nie wypływała jedynie z jego ust, ale także z oczu i uszu. Pomimo braku języka krzyczał: „Szukaj tych na górze".

Krew zaczęła płynąc strumieniem po posadzce, a później zamieniła się w wartką rzekę. Zaczęła mnie pochłaniać, aż wpadłam w odmęty czerwieni. Spadałam, głębiny wciągały mnie coraz niżej i niżej, aż karmin zastąpiło bordo, a później czerń, aż przestałam oddychać i płuca paliły z braku powietrza. W tle słyszałam dudnienie własnego serca i złowrogi śmiech, którego nie umiałam rozpoznać.

Obudziłam się z niemym krzykiem na ustach. Smartwatch na moim nadgarstku pikał złowieszczo i wyłączyłam go jak najszybciej, by alert nie dotarł do Timothy'ego. Uspokoiłam oddech i odgarnęłam włosy z twarzy. Byłam spocona, jakbym przebiegła maraton.

– To był tylko koszmar...

Sięgnęłam po szklankę z wodą na stoliku nocnym i wlałam w siebie kilka pokaźnych haustów.

– Tylko koszmar, Vi. – zapewniłam samą siebie.

Ostatnie wydarzenia zesłały na mnie zbyt wiele nocnych mar, a ta była kolejną z nich. Sprawdziłam godzinę na zegarku, który dostałam od Westona. Dochodziła trzynasta. Nie spałam całą noc, więc liczyłam, że wstanę przynajmniej o siedemnastej.

Pieśń Nocy 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz