Rozdział 5 Chinatown

88 11 14
                                    

Drapieżnik krąży wokół swojej ofiary i czeka na dogodny moment.


Początek czerwca 2009 roku – chyba.

– Jak długo będzie musiała zostać w ambulatorium? – Usłyszałam szorstki, męski głos. Miałam wrażenie, że już go poznałam, ale wydawał się tak daleko. Moje powieki były tak ciężkie, że nie byłam w stanie ich podnieść. Nie mogłam się też poruszyć, jakby przykrywał mnie ołowiany koc, który przykuł mnie do twardego materaca

– Trudno powiedzieć, proszę pana. Musieliśmy wykonać rekonstrukcję dróg rodnych, nie wspominając o pękniętych żebrach, licznych otarciach i stłuczeniach – Głos należał do kobiety. Mówiła rzeczowo, tak mi się przynajmniej wydawało. Pewnie była lekarzem – Podaliśmy jej odpowiednie środki, ale jest bardzo osłabiona. Następne dni pokażą czy przetrwa. Większość chorób zakaźnych, w tym HIV, będziemy mogli wykluczyć dopiero za jakiś czas. O ciąży nie ma mowy, zadbaliśmy o to już na tym etapie. Przez to, co przeszła i przez skalę zabiegu, po rekonwalescencji szansa, że kiedykolwiek dojdzie do zapłodnienia jest zerowa.

– To akurat dobra wiadomość. – odparł mężczyzna – Utrzymujcie ją w śpiączce farmakologicznej, a jeżeli okaże się chora na jakieś paskudztwo, wiecie jakiego zastrzyku użyć. Nie potrzebuję słabeuszy.

– Tak, proszę pana.

– Gdy skończysz, pojedź do Bridgeport. W opuszczonym magazynie czeka trzech imigrantów do opatrzenia. Dopilnuj, by wiedzieli kto im pomógł.

Nie doczekałam odpowiedzi. Głosy zlały się w jedno, a czerń stała się jeszcze bardziej przytłaczająca.

***

Obecnie.

Obudziła mnie migrena. Uporczywe pulsowanie zapieprzało w rytmie przyspieszonego pulsu. Serce kołatało mi jak oszalałe, a suchość w ustach potęgowała niesmak, jaki zostawiło po sobie wino. Przyjemność z jego smaku kończyła się wraz z wytrzeźwieniem, a mój stan boleśnie o tym przypominał.

– Zamorduję cię kiedyś, Timothy. – mruknęłam i zmusiłam ciało do wysiłku o ile uniesienie ręki można tym nazwać.

Ociężałym ruchem zapaliłam lampkę na stoliku sypialnianym i jęknęłam, gdy światło rozlało się tuż przy mojej głowie. Zamrugałam kilkakrotnie, by przyzwyczaić oczy i przeniosłam spojrzenie na blat. Tuż obok pustego kieliszka, zabarwionego wczorajszym winem i telefonu leżał rubin. Sposób, w jaki go wyszlifowano sprawił, że pod wpływem światła lampy, rozpraszał czerwone promienie, które rozsypały się po ciemnym drewnie. Taka mała rzecz, a jak znacząca. Wciąż nie zdecydowałam za co uznać gest Jake'a – Za prezent? Przeprosiny? A może za obelgę?

To ostatnie najbardziej pasowało do pedantycznego, wyrachowanego gnojka, za którego uważałam Hawkinga. Prędzej dałby sobie odciąć palec niż zawiązać niechlujnie krawat.

– Piękniś. – rzuciłam z westchnieniem i dźwignęłam się z łóżka.

Długie zasłony skutecznie przesłaniały dzień, który próbował wlać się do sypialni przez szczeliny. Powłóczystym krokiem dotarłam do pogrążonego w półmroku salonu, gdzie lekko odsłonięta kotara dawała nieco światła. Byłam za to wdzięczna, bo gdyby promienie słoneczne wpadły do środka to zapewne mózg by mi eksplodował. Szybko wrzuciłam w siebie tabletki, modląc się, by żołądek nie zaprotestował i skierowałam się do łazienki.

Długo siedziałam w wannie wypełnionej po brzegi zimną wodą i wpatrywałam się w ranę po numerze. Głowa łupała mnie niesamowicie, a kac przypominał o sobie za każdym razem, gdy zbyt szybko przenosiłam wzrok z jednego punktu na drugi. Podziękowałam sobie w duchu za ciemną łazienkę i klimatyczne światło, które pozwalało się odprężyć. Powoli spojrzałam w duże lustro, przy którym był jedynie gruby, kamienny blat z palonego drewna i czarna umywalka nablatowa. Ekipa remontowa była wyjątkowo zaskoczona, gdy powiedziałam im, że wszystko w łazience będzie czarne. Nawet wolnostojąca wanna nie była wyjątkiem. Odetchnęłam i odchyliłam głowę na jej krawędzi.

Pieśń Nocy 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz