Spadany

89 13 5
                                    


Mógłbym spać, kiedy wszyscy śpią,
nie czuć nic i nie mówić nic.
Wtulić się w milczenie nocy.
Uciec znów, jak najdalej stąd.
Schować się i uwolnić strach.
Jeden dzień może zmienić wszystko...


Budzi mnie krzyk więznący w gardle. Moje ciało oblewa zimny pot, a serce łomocze jak szalone. Podnoszę się i podciągam kołdrę pod samą brodę. Jest mi zimno, mam dreszcze. Zastanawiam się, czy może nie złapałem jakiegoś świństwa. Masuję skronie, próbując przypomnieć sobie, co sprawiło, że się obudziłem. Zamykam oczy i oczyszczam umysł. Nie muszę długo czekać.

Przed oczami pojawia mi się obraz wyciągniętej dłoni, jakby w zaproszeniu. Długie, blade palce przyzywają mnie. A reszta snu przychodzi sama.

*^*

Siedzę pośród złotych liści w Zakazanym Lesie i z zachwytem przyglądam się jednej z magicznych roślin, która właśnie rozwija swe pąki. Jeden, dwa, trzy... siedem płatków już wyszło na spotkanie promieniom słonecznym przebijającym się przez korony drzew. Są śnieżnobiałe. Patrzę na nie zafascynowany i unoszę dłoń. Trzymam ją nad kwiatem, gdy nagle na białym płatku pojawia się czerwona plamka. I kolejna, i jeszcze jedna. Zaciskam i rozluźniam palce, czując przy tym ukłucie bólu. Nie mogę zlokalizować źródła czerwonych kropek zdobiących białe płatki. Zastanawiam się, czy może właśnie dlatego są takie niezwykłe. Nagle czuję ruch powietrza po mojej lewej stronie. Odwracam głowę, jednak zauważam jedynie końcówkę lisiej kity, znikającej za pobliskimi krzewami. Zrywam się z miejsca i instynktownie zaczynam go gonić. Biegnę, potykając się o wystające korzenie i powalone drzewa. Nagle spostrzegam, że mam bose stopy, całe poranione od szaleńczego biegu. W końcu, zdyszany, dobiegam na rozległą polanę i upadam na kolana. Łapię spazmatyczne oddechy, podpierając się pod boki. Dopiero po chwili dociera do mnie ból promieniujący od moich stóp. Siadam i wyciągam nogi przed siebie. Wyczarowuję strumień wody i obmywam je.

Kilka zaklęć później wszystkie rany są już zaleczone i mogę na nowo podjąć moją szaleńczą pogoń. Patrzę pod nogi, wypatrując jakichkolwiek śladów zwierzyny w błocie. Kiedy znajduję się na skraju polany, trop urywa się, a ja rozglądam się po okolicy. Nagle mam wrażenie, że temperatura spadła o kilka stopni. Za pobliskim drzewem ktoś się chowa. Skrawek jego szmaragdowej szaty, podczas silniejszych podmuchów wiatru, wywiewa zza pnia. Przełykam ślinę i robię krok naprzód.

Nie wiem, skąd ona dobiega, ale słyszę cichą melodię, brzmiącą jak lament rannego Feniksa. Z każdym kolejnym krokiem pojawiają się przede mną białe kwiaty, które widziałem w lesie. Wiatr wzmaga się; spoglądam w niebo i widzę, że granatowe chmury nadciągają z zastraszającą prędkością. Przymykam powieki, a w kolejnej chwili krople deszczu spadają na moją twarz. Przecieram oczy i otwieram je. Z nieba spada krwawa ulewa, płatki kwiatów zmieniają swoją barwę. Otacza mnie morze czerwieni, jest taka dobra. Obracam się jak szaleniec, rozkładając ramiona. Zapominam o pościgu, zapominam o drzewie. Kręcę się i kręcę, aż mam zawroty głowy. Obraz rozmywa mi się przed oczami, a przy kolejnym obrocie napotykam jakiś opór, niewidzialną dla mnie barierę. Otwieram oczy, ktoś mnie obejmuje. Otacza mnie obezwładniająca woń, poddaję się jej. Odchylam głowę i wzdycham z ulgą. Obracam się w kierunku obejmującego mnie ciała z uśmiechem. Tak jest dobrze, lepiej, niż myślałem, że mogłoby być.

― Harry... ― Ciche westchnienie. Ten przyjemny, melodyjny głos. Unoszę wzrok, by utonąć w jego spojrzeniu. Jego brązowe tęczówki błyskają czerwienią, gdy on również się uśmiecha.

Nagle słyszę trzask dobiegający zza jego pleców. Wychylam się, ale on przytrzymuje moją głowę.

― Harry, spójrz na mnie ― prosi, a ja posłusznie unoszę wzrok. ― Kocham cię, Harry, wiesz o tym, prawda? ― Kiwam głową. ― Nie zapominaj o mnie, Harry. Musisz podążać za mną, jesteśmy jednością, Harry. ― Kiwam głową, wpatrując się w niego z uwielbieniem.

I że cię nie opuszczę | SnarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz