Rozdział 34

344 77 86
                                    

3/3

Bianka

Nie miałam dokąd pójść. Tak jak kiedyś mama, gdy wyrwała się z piekła, które w jej własnym pokoju urządził jej mój ojciec. Ojciec, który demolował kuchnię, wpadał w szał, rozwalił futrynę, zniszczył panele. Ojciec, który nią szarpał, obrażał i ranił, łamiąc ducha walki godzinę za godziną. Ojciec i wujek Marcel zdewastowali jej pokój. Rozbili lustra, połamali szkatułki, zniszczyli osobiste rzeczy mojej matki. Przed oczami miałam to, że szkło było wszędzie, zdjęcia uśmiechniętych, zakochanych rodziców zniszczone, tak jak ona sama w tamtej chwili.

Jak bardzo trzeba upokorzyć człowieka, żeby zaczęło być mu wszystko jedno?
Oni tego dokonali.

Ona poszła wtedy do kościoła, ja tam nie skręciłam. Za dużo osób mnie tam znało, w końcu śpiewałam w chórze. Od razu zadzwoniliby do moich rodziców, gdybym weszła tam zapłakana.

Szłam, myśląc o tym, jak tata nienawidził Mareckich za to, że skrzywdzili moją mamę w sylwestra. A on co zrobił? Był lepszy? Siebie też nienawidził? Nadal nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego wróciła z tamtej wsi. Ze strachu przed Starszyzną? Nie miała wyjścia? Musiała wrócić do ojca, bo tak jej kazano? Była naprawdę tak zakochana, że wybaczyła mu tak wiele? Zdawałam sobie sprawę, że to były inne czasy, ale nigdy bym nie podejrzewała, że między moimi rodzicami było tak źle. Przecież niby byli wzorem dla innych. Dla nas.

A wszystko było kłamstwem...

I dlaczego Matrysowie chcieli mojej śmierci, mimo że nie zdążyłam się urodzić?

Podziwiałam fakt, że przyjaźń między tymi rodzinami przetrwała... Przetrwała? Udawali? Potrzebowali siebie wzajemnie? To było autentyczne? A może to tylko zimna kalkulacja przeżycia we Wspólnocie?

Zorientowałam się, że jestem blisko domu Daniela. Skręciłam, zapukałam w drzwi. Ktoś otworzył, bo właśnie wychodził. W środku grała muzyka. Rozejrzałam się, wzrokiem szukając znajomego. Czy mogłam teraz w jego oczach być hipokrytką? Pewnie tak. W końcu go odtrącałam. Potrzebowałam jednak schronienia. Miejsca, gdzie mogę posiedzieć. I miałam nadzieję, że nawet gdyby przyszedł tu Kuba, Daniel by mnie nie wydał.

Znalazłam go. Właśnie wymieniał się śliną z jakąś dziewczyną. Zauważył mnie, ale wcale się tym nie przejął. Przetarł siną twarz z pocałunków, nie spuszczając ze mnie wzroku. Ktoś go pobił. Mocno.

– Gdzie masz Kubusia pizdusia? – zadrwił, zarzucając z siebie dziewczynę.

Pochyliłam głowę, nagle stwierdzając, że przyjście tu to był błąd. Nie wiem, co mnie podkusiło, skoro własne ciało i przeczucia od zawsze podpowiadały, że Daniel nie jest dla mnie.

Podszedł bliżej, aż za blisko. Odgarnął moje włosy, więc odruchowo podniosłam spojrzenie.
– Jesteś ładna, wiesz? Całkiem przyjemna w rozmowach i tak dalej... Dlatego się zgodziłem. Pomyślałem, że to będzie niezłe wyzwanie. Wcale nie chodziło mi o kasę, którą proponowali. Niepotrzebna mi kasa. Ty jednak jesteś zimna i twarda, a mi znudziły się te gierki. Na początku to było nawet fascynujące, ciekawe, podniecające, ale ileż można walić w mur, który ani drgnie?

– Co masz na myśli?

– Ktoś chciał zagrać ci na nosie. Chcieli, żebym zaciągnął cię do łóżka i rozdziewiczył. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem, po co. To głupie przecież, że chcieli, żeby ktoś cię przeleciał, bo co im z tego?

– Głupie, ale się zgodziłeś?

– Jak mówiłem, chętnie bym to zrobił i bez kasy, bo jesteś intrygująca, ale zbyt zasadnicza. Wcześniej po prostu nawet cię nie zauważałem, dopóki mi cię nie wskazali.

Wspólnota IV - Nowe pokolenie (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz