Rozdział 39

301 63 26
                                    


Tymon

W środku nocy, przy zmianie warty, gdy reszta spokojnie spała, Marcel zawołał nas do ogrodu. Ja, mój ojciec, Marco i Fabian słuchaliśmy opowieści o starszej pani w opuszczonym domu na zapomnianej wsi, o Kapłankach, o kobietach mordowanych z brutalnością, o ludziach zmuszonych do pozostawienia wszystkiego i ucieczki, by chronić własne kobiety... matki, siostry, żony, córki... O błogosławieństwie Julii i o tym, żebyśmy nie wspominali nikomu ani słowem o tych informacjach, bo to mogłoby sprawić, że ktoś rzeczywiście zrobi to samo z moją żoną i córką. Nie tylko z moją... W końcu każda kobieta byłaby wśród podejrzanych.

Marco patrzył w gwiazdy, milcząc i przyswajając, co usłyszał. Mój ojciec masował się po brodzie, nie mogąc wyjść z szoku. Nie, nie znaliśmy tej historii. Tak, wierzyliśmy Marcelowi. Nie, nie wiedzieliśmy, czy wierzyć tej kobiecie.

- Ona wiedziała o nas za dużo. Wiedziała więcej niż jakakolwiek bliska nam kobieta - drążył Marcel. - Wiedziała o twoim wypadku. - Wskazał na mnie. - Mówiłeś komuś?

- Jakim wypadku? - Zmarszczyłem brwi.

- Samochodowym.

- Nigdy nie miałem wypadku. - Uniosłem dłoń. - Ta twoja czarownica chyba...

- Wpadłeś w poślizg, wracając od ciotki, gdzie była Jula?

Zamilkłem, mając przed oczami, jak próbuję zapanować nad autem na śliskiej nawierzchni.
- Skąd, kurwa, wiesz?

- Od niej - odparł. - Jej też powiedziałem, że nigdy nic takiego się nie wydarzyło, a ona mi to: To zapytaj Tymona.

- To jest pojebane - wyszeptał Fabian.

- Jest - przytaknął Marcel. - Dacie wiarę, że one nas obserwowały? Że sobie donosiły?

Potarłem twarz, rozumiejąc, dlaczego te kobiety wysłały listy akurat Julii.

- Ktoś wtedy za tobą jechał? - spytał mój ojciec.

- Nie, nie wiem... - zacząłem się motać. - W emocjach człowiek nie myśli o takich rzeczach, a wtedy miałem naprawdę wiele na głowie.

- Jutro po śniadaniu ustalimy plan. Ktoś z was pojedzie na tę wieś, sprawdzi, czy ktoś tam jeszcze mieszka i czy jest do uratowania. - Ojciec również spojrzał w bezchmurne, rozgwieżdżone niebo, jakby też czegoś tam szukał. - Ktoś zostanie tutaj na straży, a gdy wrócicie, pojadę do Starszyny i złożę im propozycję.

- Ja... - zacząłem, lecz przerwał mi podniesieniem dłoni.

- Nikt z was nie będzie się narażał. Zrobię to sam.

- Nie - upierałem się.

- Pogadamy po śniadaniu. - Kiwnął nam grzecznie głową. - Ja muszę się przespać.

Również pożegnałem się z mężczyznami. Marco i Fabian zostali na straży, ja mogłem znaleźć żonę i położyć się spać.

Wszedłem pod kołdrę i położyłem się na boku. Księżyc oświetlał ciało, z którego biła moc. Od Julii zawsze biła moc. Niektórzy po prostu tacy się rodzą. Widzialni, błyszczący, przyciągający, odznaczający się. Taki był Marcel, taki byłem ja, taka była Julia.

Moja żona Kapłanka.

Nie potrafiłem spać. Wciąż się w nią wpatrywałem, rozkładając całe nasze życie na czynniki pierwsze. Każdą znaczącą chwilę. Dobrą i złą. Każdy moment, w którym jej ulegałem i spełniałem dziwną prośbę. Każdą burzę, którą wywołaliśmy swoimi spojrzeniami. Każde trzęsienie ziemi, które wywołały nasze krzyki.

Wspólnota IV - Nowe pokolenie (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz