Rozdział 46

423 77 91
                                    


Pięć lat później...

Bianka

Kuba prowadził, ja niemal podskakiwałam z podekscytowania na siedzeniu pasażera, widząc, że wjechaliśmy na naszą uliczkę. Poznawałam każdy dom i do każdego miałam ochotę machać, bo mieszkali tam bliscy nam ludzie. Niektórzy z nich byli prawdziwą rodziną, innych po prostu tak traktowałam. Właśnie zbliżała się Wielkanoc i przyjechaliśmy odwiedzić rodziców. Zaparkowaliśmy między domami. Kiedyś mieszkaliśmy z Matrysami, mając domy po sąsiedzku obok siebie. Teraz dosłownie patrzyliśmy sobie w okna, bo domy znajdowały się idealnie naprzeciw siebie.

– No, w końcu! – Mama wyszła przed bramkę, która nadal wydawała alarm.

– A może przyjechali do mnie! – wujek Marcel chwycił się bioder, też stając przed swoją bramką.

– Ja ci przypominam, że to wciąż Kwiatkowska – pogroziła mu ze śmiechem. – I do mamusi przyjechała. Prawda? – Rozłożyła szeroko ręce, a ja wpadłam w jej ramiona.

– Oczywiście, mamo.

– Do zobaczenia później – powiedziała już poważnie mama, machając Matrysom, a mnie zaprowadziła do domu.

– Jakie plany? – Położyłam torbę obok stołu.

Po schodach zbiegała dziesięcioletnia Zuzka.
– Już jesteś! Już jesteś! – krzyczała. Mimo upływu lat, nic się nie zmieniło. Wciąż uwielbiała swoją starszą siostrę, a i mnie już to nie przeszkadzało. Za bardzo tęskniłam na co dzień.

– Kolacja u Matrysów – odpowiedziała mama, mimo głośnej radości Zuzi.

– Moja pani weterynarz już jest? – Słyszałam ojca. – Widziałem samochód Kuby!

– Jest! – odkrzyknęła mama z kuchni.

Tata złapał mnie w swoje silne ramiona, odbierając dostęp do tlenu.

– Nie jestem jeszcze weterynarzem – powiedziałam, wydychając resztki powietrza w jego ramię. Za każdym razem tak się z tatą przedrzeźnialiśmy.

Razem z Kubą postanowiliśmy pójść na weterynarię. Od zawsze kochaliśmy zwierzęta, a kilka lat na wsi pokazało nam, że nie tylko te domowe. Zaprzyjaźniliśmy się z ludźmi, którzy mieszkali wokół nas, a jednym z nich był weterynarz i bardzo dużo opowiadał nam o swoim zawodzie. Nawet pozwalał nam czasem pomagać i tak się złożyło, że razem z Kubą postanowiliśmy oddać się pasji i pomagać zwierzętom.

Ludzie, tworzący okrąg, nigdy się do nas nie wtrącali, a my do nich, ale zawsze mogliśmy na nich liczyć, a oni na nas.

– Hej, hej! – Rozległo się pukanie w drzwi wejściowe.

– Chodź! – krzyknął tata.

– Widziałam, kto przyjechał. Mogę się przywitać?

– Jasne! – Puściłam tatę i przytuliłam się do cioci Elwiry.

Tata sprowadził ją tutaj rok po naszej przeprowadzce. Nie wyszło jej z tamtym mężczyzną, dzieci miały już swoje życie, więc mogła do nas dołączyć.

– To ja może przejdę się po okolicy i sama się ze wszystkimi przywitam, zanim zejdzie się tu małe wesele? – zażartowałam, ale opuściłam kuchnię, żeby faktycznie się przejść.

Kochałam to miejsce. Napełniało mnie cudowną energią. I wiedziałam, że po studiach tu wrócę. Nie istniało lepsze miejsce na ziemi od tego, które stworzyliśmy sobie sami. Nasza „mała wioska" się rozrosła. Dołączali kolejni, którzy kiedyś byli nam bliscy. Pani Marika, Pan Daniel i inni pracownicy mojego ojca z poprzedniej firmy. A także ciocia Lidia, u której kiedyś mama znalazła schronienie. Kilka innych osób, które skontaktowały się z moimi rodzicami z pomocą pani Czarneckiej. Dzięki temu nowa firma taty i wujka Wojtka się kręciła. Mieli komu budować domy i naprawiać drobne rzeczy.

Wspólnota IV - Nowe pokolenie (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz