ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

181 16 22
                                    

Dziś o wieleee dłuższy, mam nadzieję, że się spodoba. Nie zapomnijcie zostawić po sobie krótkiego komentarza, bo giga mnie to motywuje <3


Od kiedy mama zachorowała zdążyłam zapoznać się z tym szpitalem jak babcinym domem. Na oddziale onkologicznym spędziłam przez ostatni czas więcej czasu niż w domu. Znam na pamięć każdy korytarz prowadzący na oddział, każdą salę w której kiedyś leżała mama.

    Pielęgniarki patrzą na mnie z politowaniem, kiedy gryzę paznokcie na korytarzu. Każda z nich mnie zna, a ich spojrzenia nigdy nie ulegają zmianie. Zawsze ten sam współczujący uśmiech, który w niczym mi nie pomaga.

    Mam dość nieustającego dźwięku pikających maszyn, widoku zapłakanych rodzin i wykończonych przez chorobę pacjentów. Jedyne o czym marzę to ciepły dom, zdrowa mama i miłość, która zawsze się z tej kobiety wylewała. Stara się, wiem. Kiedy jest w domu to nawet gdy ledwo się trzyma stara się być jak normalna mama. Zrobić mi obiad, kolację, obejrzeć ze mną film czy poplotkować i pośmiać się jak kiedyś. Nie zawsze wychodzi. Nie zawsze dokończy gotować zupę, czasem zasypia przed telewizorem a czasem nie ma siły nawet podnieść kącików ust. Mimo wszystko nigdy nie zaśniemy bez powiedzenia sobie kocham cię.

    Kiedy byłam w liceum, a nic nie zapowiadało problemów to nie zawsze było między nami kolorowo. Kiedy zaczęłam palić to nie odzywałyśmy się do siebie przez dwa tygodnie. Za złe oceny denerwowała się na mnie tak, że nierzadko kończyło się to awanturą. Dziś żałuję, że traciłyśmy cenne minuty na kłótnie. Och, gdybym tylko wiedziała, że każdy dzień będzie przepełniony strachem, że to nasz ostatni wspólny...

    To moja najlepsza przyjaciółka, największa powierniczka, jedyna osoba, która całe życie stawia mnie na pierwszym miejscu. Jak mogłabym poradzić sobie bez niej?

    Kiedy ciągnę zębami skórkę przy paznokciu za bardzo, a metaliczny posmak krwi ląduje na języku zaczynam schodzić na ziemię. Z jednej strony czuję na sobie ogromną odpowiedzialność za wszystko co się dzieje. Z drugiej mam wrażenie, że jestem na wszystko za młoda, a moje barki są za małe aby wszystko unieść.

    Przymykam powieki i staram się przenieść gdzieś indziej. Mam przed oczami góry. Ogromne, wysokie szczyty przyprószone śniegiem, u których podnóża rozciąga się lazurowe jezioro. Las obok szumi, krukowate ptaki skrzeczą nad głową, a ja jestem wolna. Nie muszę niczego udawać. Problemy nie istnieją, a nawet jeśli jakieś czają się za horyzontem to są rozmyte. Mały górski domek stoi w dolinie, a ja odkrywam w sobie nowe pragnienie. Niech będzie mój. Z kominkiem, drewnianymi belami pod sufitem i kudłatym psem szczekającym na ogrodzie. Powieki drgają mi na myśl o tym, że tam nie byłabym sama. Wyobraźnia płata mi figla, gdy wyciągam dłoń, a ta splata się z większą, szorstką, zdecydowanie męska. Nic nie widzę, natomiast mój umysł skupia się na dotyku. Mam wrażenie, że tak wyraźnie czuję ten doskonale znany mi dotyk. Jedyny, który mnie nie pali. Jedyny, który zaakceptowałam. Jakbym znała na pamięć jego linie papilarne, które teraz plączą mi się na czarnym tle zamkniętych powiek.

    — Przepraszam, mogę panią prosić? — Słyszę przed sobą.

    Podskakuję na krzesełku, a moje oczy pieką pod wpływem rażącego światła ze szpitalnego korytarza. Wlepiam zamglone spojrzenie w lekarza przede mną. Zalewa mnie wstyd, że tak bardzo odleciałam w mojej własnej wyobraźni. Rzeczywistość brutalnie sprowadza mnie na ziemię.

    Wstaję i posłusznie idę za lekarzem do jego gabinetu. Znam doktora Płochockiego od kiedy zajmuje się mamą. Ma mądre oczy, silne dłonie i surowe spojrzenie. Jest mistrzem w swoim fachu i zawsze robi wszystko ponadprogramowo. Nawet to, na co nas nie stać.

NADZIEJA || Łatwogang Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz