Rozdział 15

20 1 0
                                    

Hailey

W końcu po czterech dniach nic nie robienia, szef w końcu wziął się za mnie i dał mi cały dzień pracy. Miła odmiana, nie musze się nudzić w biurze. Pociesza mnie również myśl, że za cztery dni będę już wraz Mattem kilka pięter niżej.

Dostałam listę zadań, dziwnych zadań, ale nie ma co narzekać. Już wolę jechać odebrać jego buty od szewca niż siedzieć i się nudzić. Właśnie jadę odhaczyć kolejne zadanie, czyli pomoc w urządzeniu jakiegoś przyjęcia u niego.

- Sharon?

- Tak, panienko Evans? - Spojrzał we wsteczne lusterko.

- To nie jest droga do mieszkania Damiena. - Zauważyłam zaniepokojona widokiem nieznanej mi drogi.

- Ponieważ jedziemy do domu Pana Marano.

Pan Marano, Damien Marano, w końcu wiem jak ma na nazwisko, chociaż wiem, że właściwie tak się nie nazywa. Zaczęłam rozmyślać co mogłoby być powodem zmiany ich nazwisk? Strach? A może zwyczajnie chcieli bardziej dopasować się do obcego państwa?

Po godzinnej podróży moim oczom ukazała się ogromna czarna brama i las, nic więcej oprócz drzew i drogi wyłożonej kostką. Droga była szeroka, bez problemu zmieszczą się tu dwa samochody, po obu stronach tej drogi co kilka metrów stały lampki, musi to wyglądać cudownie w nocy.

W oddali, na lekkim wzniesieniu, widać biało-czarny nowoczesny dom. Jego kontury zderzają się z krajobrazem otoczenia, nadając mu elegancji i wyrafinowanego charakteru. Duże, panoramiczne okna odbijają promienie słońca i wpuszczają naturalne światło, co sprawia, że dom mieni się w świetlistości.

Sharon zaparkował samochód na podjeździe domu, a ja mogę w końcu przyjrzeć się budynkowi, który wznosi się na krawędzi urwiska, obok domu są schody, które prowadzą w stronę urokliwego ogrodu. Różnorodność roślin w ogrodzie urzeka, a sam teren schodów otwiera się na mały raj, gdzie nowoczesność harmonizuje z naturalnym pięknem otoczenia, a to tylko skrawek widoczny z góry.

-Wow - Niekontrolowanie wyszło z moich ust.

- Pięknie prawda? - Odparł Sharon.

- I on mieszka tu sam? - Zapytałam retorycznie.

Po uchyleniu drzwi do wnętrza, ukazują się eleganckie schody po obu stronach, tworząc wrażenie powitania w majestatycznym wnętrzu. Między schodami rozwiera się przejście do obszernego salonu połączonego z aneksem kuchennym. Wnętrze salonu promieniuje jasnością, gdzie wiodącymi kolorami są delikatne odcienie bieli lub beżu, tworzące atmosferę przestrzeni, oświetlonej naturalnym światłem wpadającym przez przeszklone ściany.

Kuchnia, na kontrast, emanuje różnorodnością kolorów, przynosząc zaciszną aurę i wizualny kontrast wobec salonu.

Wnętrze salonu zdobi przestronny stół, który może stanowić centrum spotkań i wygodne miejsce do celebracji. W salonie można zauważyć przejście na olbrzymi taras, stanowiący kontynuację przestrzeni mieszkalnej na zewnątrz. Na tarasie rozpościera się olbrzymi basen, dodając subtelnego uroku i luksusu, oraz jacuzzi, zapewniające chwile relaksu w malowniczym otoczeniu. Całość wnętrza emanuje harmonią, łącząc wyrafinowaną elegancję z komfortem życia.

- Ojej! Abigail, a co ty tu robisz? - Krzyknęłam wystraszona.

- Mieszkam. - Rzuciła. - To znaczy chwilowo. - Sprecyzowała. - Moje mieszkanie jest w remoncie.

- Okeej, czyli obie mamy zorganizować to przyjęcie, zgadza się? - Zapytałam, podążając za kobietą wprost do przeogromnych kanap.

- Czy życzą sobie Pani coś do picia? - Wtrąciła się kobieta ubrana w czarną, krótką sukienkę.

- Zrób nam kawy, Marto. - Poprosiła Abigail.

- Wiemy, kiedy odbędzie się przyjęcie? - Wzięłam kubek gorącej, pysznej kawy i napiłam się od razu trzech łyków. - Cudowna. - Mruknęłam.

- Cieszę się, że ci smakuje. To moja ulubiona. - Skomentowała. - Wracając do tematu to nie będzie to duże przyjęcie, sami smutni faceci w garniturach z towarzyszkami. Coś koło 20 osób wraz ze mną i tobą.

- Ze mną? - Zapytałam zdziwiona.

- Musisz mu towarzyszyć. - Uśmiechnęła się. - O nic się nie martw, wszystko zorganizujemy.

- Ale mi nic o tym nie wiadomo. Nic nie rozumiem, Abi.. - Westchnęłam głośno i nerwowo przechodziłam pomiędzy jednym fotelem a drugim.

- Dlaczego się denerwujesz? - Złapała mnie za rękę. - To tylko kolacja i tańce, ty jako jego asystentka masz za zadanie mu towarzyszyć. Za to ci w końcu płaci.

- Pan Marano wywołuje we mnie same nieprzyjemne emocje.- Prychnęłam i ponownie usiadłam na sofie.

Czas upływał mi w miłym otoczeniu, w towarzystwie dobrej kawy i zajęć, które przynosiły mi większą satysfakcję niż na początku. Zatrudniłam kucharza, który będzie odpowiedzialny za posiłki, a także kilka osób, aby stworzyć wyjątkową przestrzeń w salonie, gdzie będzie można zorganizować kolację i miejsce do tańca. Zanim się zorientowałam minęło mi na wszystko trzy godziny i zostałam całkowicie sama.

- Dzięki Abi! - Krzyknęłam nie wiedząc, gdzie dokładnie poszła Abigail.

Wzięłam kubek, drugi już kubek kawy do ręki i postanowiłam wyprostować trochę nogi. Podeszłam do okien i przyglądałam się ogrodowy, który był doskonale zorganizowany, każda roślina jakby była w idealnym miejscu, dokładnie tam gdzie ma być.

- Podoba ci się? - Usłyszałam szept, na plecach poczułam ciepło, a do nozdrzy dotarł zapach z nutą pieprzu i cynamonu pomieszany z alkoholem.

Mężczyzna za mną nie dotykał mnie, ale to wystarczyło, aby zagęścił atmosferę i podwyższył temperaturę samą obecnością.

- Masz piękny dom. - Odparłam.

- Może być twój. - Powiedział to, zbliżając się, jego ręka opadła na moje żebra, wciągając zapach z moich włosów. - Wystarczy, że mi się oddasz. - Odwrócił mnie do siebie i wolną ręką pogłaskał policzek. Jego oczy wyrażały jakiś smutek, czy też żal, ale również to, że mężczyzna do trzeźwych osób zdecydowanie nie należy. - Oddaj mi się. - Szepnął i lekko zetknął swoje usta z moimi.

Wycedziłam w mężczyznę mocne uderzenie, które odbiło się od jego lewego policzka, pozostając delikatne zaczerwienione miejsce. - Nie zbliżaj się do mnie.

Mężczyzna jakby nagle otrzeźwiał, otworzył szeroko oczy i odsunął się na metr ode mnie. Miał zdezorientowaną minę, jakby nie wiedział co właśnie się wydarzyło. - Sharon odwiezie cię do domu. - Rzucił i odszedł, znikając gdzieś w domu.

Nie rozumiałam co właśnie się wydarzyło, czyżby pomylił mnie z kimś innym?

Podeszłam do stolika i pozbierałam wszystkie kartki z planami i wyłączyłam komputer, w czynnościach przeszkodził mi hałas spadającej i rozbijającej się o kafelki szklankę.

- Cholera jasna! - Rozległ się krzyk mężczyzny. - Do diabła!

Szybko skierowałam się w kierunku hałasu, który dochodził skądś zza kuchni. W korytarzu zobaczyłam Damiena klęczącego z rozciętymi dłońmi, próbującego zebrać rozbite szkło. - Co ty robisz? - Krzyknęłam i zbliżyłam się do niego.

- Zbieram szkło. - Odparł ostro.

- No, ale chyba nie gołymi rękami. - Zaśmiałam się. - Gdzie tu jest łazienka? Musimy opatrzyć te ręce.

Chwyciłam go za nadgarstki i oboje ruszyliśmy do łazienki, która znajdowała się tuż obok. - Trzymaj pod wodą - Poleciłam. - Gdzie są jakieś opatrunki?

- Nie wiem. - Wzruszył rękami.

- Jak nie wiesz? To twój dom, Damien.

- Eee sprawdź w kuchni, w jakiejś szafce na pewno są.

Po znalezieniu opatrunków wróciłam do mężczyzny, oczyszczając rany i przyglądając się im. - Nie ma potrzeby szycia - Stwierdziłam, przykładając opatrunki, po czym przykleiłam kilka plastrów. - Rano będziesz zdrów.

Mężczyzna przyglądał mi się z zainteresowaniem, na jego twarzy malował się delikatny uśmiech. - Przepraszam.

Spojrzałam mu prosto w oczy, przez chwilę wahając się, ale w końcu postanowiłam nie odpowiadać słowami, tylko oddać mu uśmiech. - Posprzątam - Powiedziałam, zaczynając zbierać rozbite szkło.

- Jesteś niesamowita. - Rzucił, przyglądając mi się z kuchni.

- Niesamowicie zamiatam? - Żartowałam. - Ok, będę już uciekać. - Podeszłam do drzwi, ale przed samym wyjściem jeszcze odwróciłam się w jego stronę i dodałam. - Do zobaczenia Panie Marano.

- Do zobaczenia Pani Evans.

PrzypadekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz