12. Nigdy nie miałem na celu...

259 25 11
                                    

Jennifer

Wieczorem spod prysznica wychodzę po godzinie. Moja skóra wygląda teraz na strasznie bladą i pomarszczoną, ale nie żałuję, bo potrzebowałam chwili odprężenia po tym całym emocjonującym dniu.

Spoglądam na swoje odbicie w lustrze, gdy rozczesuję mokre, całkowicie splątane ze sobą pasma włosów. Skupiam uwagę na twarzy, nie chcąc zniżać wzroku niżej. Nie chcę patrzeć na części ciała, które kiedyś zostały zawładnięte bez mojej zgody i dotykane przez obleśne łapska potwora. Mam ochotę walnąć głową o beton, by zapomnieć, by poczuć do tego człowieka – jeśli można go nazwać człowiekiem – coś innego niż tylko nienawiść.

Tyle nienawiści…

Tyle zła…

Chociaż… Dzięki niemu mam moją cudowną córeczkę, moją Destiny. Ten mały człowieczek jest moją definicją szczęścia i miłości. Moim przeznaczeniem było, żeby być jej mamą.

Mam nadzieję, że dobrze sprawuję się w roli matki.

Wypuszczam spomiędzy warg ciche westchnienie, po czym zakładam na siebie puchowy szlafrok o odcieniu karmazynowym. Włosy zostawiam rozpuszczone do naturalnego wyschnięcia i wychodzę z łazienki, prawie uderzając w tors ojczyma, który chyba właśnie szedł korytarzem.

– Przepraszam – rzucam, robiąc krok do tyłu.

– Nic nie szkodzi – śmieje się cicho. – Raczej, to ja bym cię staranował niczym ciągnik ziemię.

Sugestywnie lustruję jego sylwetkę od góry do dołu. Cóż, ma rację. Gdybyśmy się przewrócili, to najprawdopodobniej by mnie zgniótł.

– Jak tam terapia? – pyta, a ja zakładam ramiona przed siebie, unosząc znacząco brew. – Wiem, miałem nie pytać, ale…

– Było dobrze – przerywam mu dalszą część zdania. – Nie musisz się martwić.

– Zawsze będę się martwić o ciebie i twojego brata. – Cmoka mnie w czoło. – Będę się już zbierał, muszę w domu zrobić jeszcze research notatek jednego z moich pacjentów z dzisiaj.

– Nie zjesz z nami kolacji? – Ściągam nieznacznie brwi.

– Innym razem. – Uśmiecha się do mnie. – Dobranoc. Destiny jest w salonie i leczy pluszowego królika.

Parskam, kręcąc z rozbawieniem głową.

– Pewnie biedny ma anginę po raz piąty w tym tygodniu.

Kevin wzrusza ramionami.

– Interes u twojej córki, chociaż się kręci.

Daję mu kuksańca w ramię, na co on rechocze.

– Dobra, lecę. Dobranoc.

– Dobranoc, tato.

Przez chwilę wpatruję się w odchodzącego mężczyznę, a następnie schodzę schodami na korytarz i kieruję się do salonu, gdzie rzeczywiście zastaję córkę w akompaniamencie odgłosów z telewizora, na którym miga bajka o nazwie klinika dla pluszaków. Destiny siedzi z opartymi piętami na pupie na środku dywanu, a naprzeciwko niej leżą wszystkie pluszaki przykryte…

Chwila, czy to moja zasłona z pokoju?

– Kochanie, może dam ci jakiś kocyk dla twoich pacjentów? – Zbliżam się do niej i kucam. – Jak ją ściągnęłaś? – Dotykam opuszkami palców wspomnianą osłonę na okno.

– Pociągnęłam. – Wzrusza ramionkami.

Nie potrafię się na nią gniewać tak samo, jak nie mogę powstrzymać uśmiechu cisnącego się na moją twarz.

Złączeni przez przeznaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz