Rozdział 28

2.3K 207 80
                                    

Dwa słowa.
Kostiumy kąpielowe.
Nigdy nie czułam się komfortowo mając je na sobie. Serio, jaka jest różnica między nimi a bielizną? Żadna. Więc przepraszam, jeśli nie byłam fanką chodzenia, w zasadzie w samej bieliźnie przy ludziach. Poza tym, potrzeba dużo pewności siebie, żeby ubrać kostium.
Pomimo moich protestów i dobrych argumentów przeciwko temu, Lau sprawiła, że go założyłam. Powiedziała, że wszyscy będą nosić je na festiwalu. Pozwólcie mi coś powiedzieć, moja najlepsza przyjaciółka była tak uparta jak ja, o ile nie bardziej.
Więc byłam tam, siedząc na tylnych siedzeniach w samochodzie Jordana, mając na sobie niebieskie spodenki, luźną, białą koszulkę i ciemnoniebieski kostium pod spodem. Lau powiedziała, że pasuje mi do oczu. Wyprostowała też moje brązowe włosy, kręcąc je na końcach. Czułam się dziś dobrze z moim wyglądem. Jordan był wyznaczonym kierowcą na ten dzień, a Lau oczywiście siedziała obok niego. I zgadnijcie, kto był moim kompanem na tylnych siedzeniach?
Tak, dobrze zgadliście.
Jerkpid.
Shane wyglądał seksownie w swoich dżinsowych spodniach i zielonej koszulce, ale to mnie nie zaskoczyło. W jakiś sposób dorosłam do przebywania w pobliżu jego i jego seksapilu.
-No to ruszamy!- Jordan wykrzyknął z entuzjazmem, kiedy wjeżdżał na drogę.
-Taak! - Lau była tak rozentuzjazmowana jak jej chłopak. Ja z drugiej strony byłam poddenerwowana tym, że znów zobaczę Evana. - Zabierz nas tam, kochanie!- Lau radośnie wykrzyknęła, pochylając się, żeby pocałować Jordana. On odchylił się do niej i oddał jej pocałunek.
-Hej! - przycisnęłam rękę do czoła Lau, żeby odepchnąć ją od Jordana - Czy moglibyście nie obściskiwać się podczas jazdy? - Oboje się zaśmiali. Lau wyglądała bardzo dobrze. Była ubrana tylko w szorty i górę od kostiumu kąpielowego. W przeciwieństwie do mnie, miała na to wystarczająco pewności siebie. Związała włosy w kucyk i założyła okulary przeciwsłoneczne. Odwróciła głowę w moją stronę i błysnęła uśmiechem.
-Wyglądasz jakoś blado - skomentowała. - Definitywnie potrzebujesz słońca. - Spojrzałam na nią. Obok mnie Shane parsknął śmiechem. Nadal zachowywał się wobec mnie dziwnie, od kiedy ostatnio się widzieliśmy.
-Nie mogę doczekać się, żeby zobaczyć cię bez tych ubrań, Jones - powiedział, złośliwie się do mnie uśmiechając.
Nie, zdecydowanie był tym samym, starym Shane'm.
-Wolę zatrzymać je na sobie, dziękuję bardzo - oznajmiłam szczerze, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Czułam na sobie wzrok Shane'a.
-I jaki masz dokładnie plan? - zapytał przyczołgując się bliżej mnie. - Wejść do rzeki całkowicie ubrana i zrobić z siebie głupka?
-Kto powiedział, że będę wchodzić do rzeki? - wzruszyłam ramionami. Lau i Jordan rozmawiali, ignorując nas.
-Cóż- oddech Shane'a połaskotał moje ucho, - będziesz mokra przed końcem dnia, Jones. Mogę ci to zagwarantować. - Zadrżałam. Spojrzałam na niego, co było poważnym błędem. Jak dla mnie był za blisko. Jego zielone, kocie oczy wpatrywały się intensywnie w moje. Popchnęłam jego klatkę piersiową.
- Spadaj, Jerkpid! - jak tylko to powiedziałam, zatkałam usta. Shane podniósł brew.
-Jak mnie właśnie nazwałaś? - rozbawienie w jego głosie było irytujące.
-Nijak- wymamrotałam, patrząc przez okno. Było słonecznie, świetny dzień na festiwal.
-Jerkpid? - zapytał rozbawiony.- Muszę przyznać, że jesteś kreatywna, skarbie.
Odwróciłam się do niego.
-Nie nazywaj mnie skarbem.
-Wiesz, że to lubisz - drażnił się, łapiąc w dłoń mój policzek.
-Nie lubię - klepnęłam jego rękę. Zachichotał i chwycił pukiel włosów, żeby się nim pobawić. Bycie tak blisko niego denerwowało mnie.
-Zostaw ją w spokoju, człowieku - Jordan wtrącił się, patrząc na nas w przednim lusterku. Shane puścił moje włosy i podniósł ręce w pokojowym geście.
-Dobra - dał mi przestrzeń, za co byłam wdzięczna.
-Dziękuję Jordan - uśmiechnęłam się do niego w lusterku.
-Nie ma problemu.
Reszta drogi przebiegła całkiem fajnie. Jordan był naprawdę zabawny. Nawet jeśli jego żarty były słabe. Sposób, w jaki je wypowiadał, powodował, że pękaliśmy ze śmiechu. Nie mogłam nie zauważyć jak jego oczy świeciły się za każdym razem, kiedy spoglądał na Lau. Mogę powiedzieć, że naprawdę ją lubił. Z drugiej strony Shane nie przestawał śmiać się ze mnie i mojej nieśmiałości.
Dopóki nie dotarliśmy na festiwal, wściekałam się na żarty Shane'a o moich włosach. Taa, to był dla mnie bardzo wrażliwy temat i on o tym wiedział. Wyskoczyłam z samochodu, ale niespodziewanie przytłoczył mnie widok. Wyglądało na to, że festiwal to wielkie wydarzenie.
Rzeka była szeroka i ogromna, otoczona przez wysokie drzewa. Woda w niej była kombinacją niebieskiego i zielonego. Do drzew przywiązano balony i duży znak mówiący „Witajcie na festiwalu w River Town". Gapiłam się na udekorowany drewniany most, który przecinał rzekę. Po obu stronach znajdowali się ludzie. Słońce świeciło na niebie, sprawiając, że woda wydawała się krystaliczna, dało się przez nią zobaczyć dno rzeki w jej płytkich częściach. Wow, było tam wiele osób, przeważnie nastolatków. Dookoła stały stragany, jakby był to karnawał. Zastanawiałam się, co w nich sprzedają.
-Podoba ci się? - Lau zapytała oplatając rękę na moich ramionach. Przytaknęłam, zamykając usta. Zauważyłam, że wszystkie dziewczyny spacerują w strojach kąpielowych. Chłopaki bez koszulek trzymali w rękach plastikowe kubki. To wyglądało bardziej jak impreza niż festiwal. Muzyka rozbrzmiewała całkiem głośno. Shane pojawił się u mojego boku, rozciągając ramiona.
-Gotowa, żeby się wyluzować, kochanie? - zapytał, chwytając za brzeg koszulki, żeby zdjąć ją przed głowę. Nieświadomie moje oczy zabłąkały się na jego bicepsach, klatce piersiowej i ośmiopaku. Niezrozumiałe było, dlaczego jest graczem w szkole, mam na myśli, z tym wspaniałym ciałem mógłby bez problemu zostać modelem.- Przestań gwałcić mnie wzrokiem, Jones - jego arogancki głos odciął mnie od moich niewłaściwych myśli. Zarumieniłam się, odwracając wzrok w drugą stronę, gdzie Laura patrzyła na mnie z rozbawioną miną. Poruszyła brwiami.
-Jest gorący, co nie? - wyszeptała konspiracyjnie.
-Taa - przyznałam, nieśmiało się uśmiechając. Jordan odepchnął nas na boki, torując sobie drogę między nami.
-Panie, jesteście gotowe? - wyszczerzył się na widok festiwalu. - Rzeka wygląda świetnie. Chodźmy! - oplótł ręce wokół naszych ramion, żeby popchnąć nas do przodu. Pamiętacie, że nie mam jakichkolwiek umiejętności, odnośnie chodzenia po skalistych powierzchniach. Cóż, brzegi rzeki są zazwyczaj skaliste, więc no, możecie to sobie wyobrazić.
Dobrą rzeczą było to, że Jordan miał szybki refleks, w przeciwnym wypadku upadłabym zbyt wiele razy, żeby to zliczyć. Najgorsze było to, że nie znajdowaliśmy się nawet w połowie drogi, a ja już oddychałam ciężko, jakbym przebiegła maraton. Dobrze powiedziane, chodzenie po skalistej powierzchni powinno być sportem. Shane, oczywiście, śmiał się ze mnie przez całą drogę. Chciałam spiorunować go spojrzeniem, ale nie mogłam oderwać oczu od skał. Zatrzymaliśmy się, bo Lau chciała zdjąć swoje szorty. Położyłam ręce na kolanach, próbując złapać oddech.
Nienawidzę skał!
Może to one nienawidzą mnie. To byłaby nasza wspólna cecha.
-Boli mnie brzuch - Shane powiedział, gładząc się po swoich mięśniach.
-Myślę, że śmiałem się już wystarczająco jak na jeden dzień - zbliżył się do mnie zamaszystym krokiem. Nie wyglądało na to, że obchodzą go skały. - Chodź tutaj, niezdarna dziewczyno. - Spojrzałam na niego gniewnie.
-Co ty...Ach! - Shane podniósł mnie w ślubnym stylu. - Postaw mnie! - krzyczałam zakłopotana.
-Nie - zaczął iść w stronę rzeki.
-Shane! Puść mnie! - popychałam jego pierś, czując mięśnie. Spojrzał w dół na mnie i się wyszczerzył.
-W ten sposób nie zepsujesz mi dnia, upadając i uderzając się w głowę - swobodnie wyjaśnił. Spojrzałam na niego, ale on zwyczajnie mrugnął.
-Nienawidzę cię.
-Nienawiść to silne uczucie, mogę nad tym popracować - zdecydowałam ignorować go przez resztę drogi.
Kiedy w końcu dotarliśmy do brzegu rzeki, Shane postawił mnie na nogi. Odsunęłam się od niego i założyłam ręce na piersi. Czułam jak piach wpada do moich sandałków.
-Jesteś niewdzięcznym, małym minionem - potrząsnął głową, pukając moje czoło.
-Małym minionem?
-Tak, nie jesteś jedyną kreatywną osoba w tym związku, kochanie.
-Nie ma tutaj żadnego związku! - Wskazałam naszą dwójkę - I przestań mnie tak nazywać.
-Cokolwiek powiesz - pomachał mi, wzruszając ramionami.
Gdyby wzrok mógł zabić...
-Juhu! - Lau pokazała się w swojej prawie nagiej odsłonie. Jordan nie mając już na sobie koszulki, zaborczo trzymał rękę swojej dziewczyny.
-Hej, zrobiłaś to - Jordan zmierzwił moje włosy, jakbym była dzieckiem. Posłałam mu uśmiech.
-Dlaczego nadal masz na sobie ubrania? - Lau zapytała, szarpiąc mój T-shirt. Przebiegłam palcami przez włosy.
-Ja...- zamilkłam - zdejmę je później.
-Później woda będzie za zima, Jules - zapewniła Lau. - Teraz jest idealny czas na pływanie.- Moje argumenty się wyczerpały, dlatego powoli zdjęłam moją koszulkę. Czułam swoje płonące policzki, kiedy położyłam ręce na mojej klatce piersiowej, próbując się zasłonić. Nie miałam dużych piersi, nie były też za małe, wypełniłyby dłoń, tak myślę. - Tak jest lepiej! - Lau dodawała mi otuchy. - Chodźmy!- powiedziała, kierując się w stronę rzeki i popychając Jordana ze sobą. Nie zamierzałam wchodzić do rzeki w najbliższym czasie, więc usiadam na skale. Promienie słońca przeczesywały moją skórę, ogrzewając mnie.
Ach! To świetne uczucie.
Ruda dziewczyna podeszła bliżej nas i zaczęła rozmawiać z Shane'm, bezwstydnie z nim flirtując. Wywróciłam oczami, typowe. Mój telefon zawibrował w kieszeni spodenek. Nerwowo go wyjęłam. Wiedziałam, że to wiadomość od Evana. Jak się domyśliłam? Dopiszcie to na listę tajemnic w życiu Julie Ann Jones. Jednak nie spodziewałam się przeczytanych słów.
Niebieski ci pasuje :)
O Boże! Widział mnie?!
W tym momencie oficjalnie wyglądałam jak pomidor. Podniosłam wzrok i przeskanowałam okoliczny tłum, ale go nie dostrzegałam.
Ja: Gdzie jesteś?
On: Na planecie Ziemia :)
Zwęziłam moje oczy na ekran telefonu.
Ja: Ha! Zabawne!
On: Przejdź przez most ;)
Co? Spojrzałam na drewniany, udekorowany most, nie było tak daleko. Sprawdziłam drogę i znajdował się tam tylko piasek, uff! Nie ma skał.
Ja: Okay.
Schowałam telefon do kieszeni, zdjęłam sandałki i zaczęłam iść przez piaszczysty brzeg. Shane wyglądał na zbyt zajętego, żeby zauważyć moje nagłe odejście. Utrzymywałam wzrok na piachu, próbując być niewidzialną. Powinnam założyć z powrotem moją koszulkę. Nie mogłam uwierzyć, że zostawiłam ją na jakiejś przypadkowej skale. Objęłam się i potarłam ramiona. Widok z mostu zapierał dech w piersiach. Dało się zobaczyć rzekę w pełnej okazałości i świecące słońce osłaniane przez góry. Dźwięk płynącej wody był odświeżający. Chłodny wiaterek przeczesał gładko moje włosy. Tak dobrze było być poza domem. To miejsce wydawało się całkiem fajnie.
Jak tylko moja stopa wylądowała po drugiej stronie rzeki, znów napisałam do Evana, pytając gdzie jest.
On: Wejdź głębiej w las..
Ja: W jakim kierunku?
On: Idź prosto :)
Ta strona rzeki nie była tak skalista jak druga. Czułam miękki piasek pod gołymi stopami. Byłam blisko połknięcia przez wysokie drzewa, które chowały przede mną słońce. Zatrzymałam się na drodze, orientując się, że byłam wystarczająco daleko od cywilizacji, aby martwić się o bezpieczeństwo. Co jeśli idę w złym kierunku? Co jeśli się zgubiłam? Co jeśli czeka tam na mnie wściekła panda?
Nie ma tam żadnych pand, głupia. Mój wewnętrzny głos warknął na mnie. Usłyszałam za sobą jakiś dźwięk, więc szybko się obróciłam.
Nic...
-Evan? - zawołałam go, bo zaczynałam się bać. Kogo ja oszukuję? Byłam minutę od ucieknięcia jak przestraszony szczeniak. Taa, poza tym nie byłam odważna, oglądałam za dużo Discovery Channel, żeby wiedzieć, że mógł być tam wąż, czekający, żeby wstrzyknąć jad w moją gołą stopę albo wściekły niedźwiedź szukający jedzenia. Coś ciepłego owinęło się wokół mojej talii i krzyknęłam, ale moje usta zostały zasłonięte. Znajomy zapach lawendy uderzył w moje nozdrza... Evan. Puścił mnie i odwróciłam się do niego rozgniewana, gotowa, żeby nakrzyczeć na niego za straszenie mnie. Jednak kiedy moje oczy wylądowały na jego przystojnej twarzy, nie mogłam wydusić słowa. Miał na sobie czarną koszulkę bez rękawów, szorty i czarne conversy. Jego włosy były potargane, nadając mu seksownego, niedbałego wyglądu. Tatuaż na jego szyi był widoczny, wzmagając jego wizerunek niegrzecznego chłopca. Spojrzałam w jego ciemne oczy i przełknęłam ślinę.
-Nie jesteś szczególnie odważna, prawda? - drażnił się, uśmiechając. O Boże, dołeczki uformowały się w jego policzkach, pozbawiając mnie powietrza.
-Ja...
Oddychaj Jules.
-Wystraszyłeś mnie! - oskarżyłam go, próbując brzmieć na złą, ale wyszło mi to żałośnie. Jak mogłabym być na niego zła, kiedy się tak uśmiechał? To nie fair! Powinno mu się zakazać uśmiechać. Evan zachichotał.
-To nie moja wina, że jesteś tchórzem.
-Nie jestem tchórzem! - odparowałam, zakładając ręce na piersi i powodując, że wzrok Evana na nieznaczną chwilę spał na moje cycki, po czum wrócił do mojej twarzy. Cholera! Zapomniałam, że nie mam na sobie bluzki. Moje policzki poczerwieniały, kiedy próbowałam ochłonąć.
-Masz zamiar pływać?
-Nie bardzo.
-Dlaczego nie?
-Cóż... pływanie nie jest moją mocną stroną- skłamałam. Prawda była taka, że nie potrafiłam pływać, ale to nie tak, że miałam zamiar mu o tym mówić. Mam na myśli to, że mieszkał w River Town i pływanie prawdopodobnie było dla niego czymś naturalnym. Evan popatrzył na mnie zmrużonymi oczami, jakby mnie analizował.
-Nie umiesz pływać, tak? - Skąd wiedział? Argh! Naprawdę byłam do bani w kłamaniu. Potrząsnęłam głową zawstydzona. - To nic takiego. To tylko znaczy, że mam cię więcej do nauczenia - uśmiechnął się. Bicie mojego serca przyspieszyło.
-Więcej do nauczenia?
-Taa - przybliżył się o krok. Musiałam odchylić głowę, żeby na niego spojrzeć.
-Więc teraz jesteś doświadczonym bad boyem - powiedziałam szydząc z powagi sytuacji.
-Bardziej doświadczonym, dobrze wyglądającym bad boyem - jego arogancja sprawiła, że wywróciłam oczami.
-Daruj sobie.- Żartobliwie szturchnęłam go w pierś. Złapał moją rękę, co wywołało u mnie dreszcze. Cofnęłam dłoń, uśmiechając się nerwowo - Więc, masz jakiś konkretny powód, dlaczego przeniosłam się w to odizolowane miejsce?
-Tak, zamierzam cię zabić - stwierdził, ukrywając uśmiech. - Muszę powiedzieć, że byłaś bardzo łatwa do złapania.
-Zamierzasz zabić mnie i wrzucić moje ciało do rzeki? - zapytałam kręcąc głową z dezaprobatą. - To takie banalne.
-Życie to wielki chodzący banał, peachy girl - jego ręka złapała mój policzek. Przełknęłam ślinę.
-Dlaczego tu jesteśmy? - brzmiałam, jakby brakowało mi tchu.
-Zamknij oczy - jego kciuk delikatnie pogładził mój policzek. Zrobiłam to kiedy powiedział. - Daj mi rękę.- Powoli ją podniosłam. Przytrzymał ją otwartą i umiejscowił w jej wnętrzu coś zimnego. Ciekawość mnie przerastała. Walczyłam ze sobą, żeby nie zobaczyć, co to było. - Otwórz oczy Jules - wyszeptał wyłaniając się zza mnie. Jak tylko otworzyłam oczy, spojrzałam w moją dłoń i zaprało mi dech. Był tam piękny, złoty naszyjnik z wisiorkiem w kształcie dużej truskawki. Przykryłam usta wolną ręką, chowając rozmarzony uśmiech na moich ustach. - Naprawdę przepraszam - powiedział, szczerość była wyraźnie widoczna w jego tonie.
-Wow...to jest...- nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie dostawałam prezentów. Nie spodziewałam się, że Evan ma tak szczególny gest.
-Sprawdź dedykację - powiedział z przejęciem. Chwyciłam średniej wielkości wisiorek i odwróciłam, żeby przeczytać. Mówiła:
Dla pięknej
Mrs. Strawberry
E.W.
Moje serce rozpłynęło się w piersi. Jak mógł robić takie rzeczy i oczekiwać ode mnie, że pozostanę jego przyjaciółką? Nikt nie dał mi wcześniej niczego takiego. To takie głębokie. To nie był tylko jakiś przypadkowy naszyjnik. Znalazł sposób, żeby sprawić by był on wyjątkowy i odnosił się do mnie. Spojrzałam na niego. Posyłał mi szczery uśmiech. Chciałam zamknąć przestrzeń między nami i przycisnąć usta do jego, pragnęłam pokazać mu ile dla mnie znaczy, aby dowiedział się jak bardzo się o niego troszczyłam. Mogłabym dokonać niemożliwego, żeby usunąć smutek z jego oczu. Nawet, kiedy się uśmiechał, potrafiłam dostrzec ukryty smutek w głębi jego oczu... to było prawie niezauważalne.
-Podoba ci się? - jego pytanie przerwało moje myśli. Zamrugałam, wracając do rzeczywistości.
-Uwielbiam go... jest piękny - otwarcie odpowiedziałam. Wziął naszyjnik z wnętrza mojej dłoni i delikatnie założył na moją szyję. Zimne złoto spotkało nagą skórę i nie mogłam pomóc na dreszcze. Evan odsunął się i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Świetnie na tobie wygląda
-Dziękuję - wymamrotałam speszona/ - To... bardzo słodkie z twojej strony. - Chłopak podrapał się w tył głowy.
-Taa, sądzę, że twoja słodkość jest zaraźliwa - oznajmił, robiąc zniesmaczoną minę. Uderzyłam go w ramię.
-Głupi mroczny poeta! - krzyknęłam żartobliwie.
-Naiwna tandetna pisarka - pokazał mi język.
-Och, bardzo dojrzale, hę? - Evan otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale przemówił ktoś inny.
-W końcu! - odwróciłam się, żeby znaleźć Shane'a. Ociekał wodą - szukałem cię wszędzie, skarbie. - Evan spiął się na słowo 'skarb', spojrzał na mnie zakłopotany, jakby zastanawiał się 'czy on właśnie nazwał cię skarbem?'
-Mówiłam ci, żebyś nie nazywał mn..
-Hej kolego - Shane potrząsnął ręką Evana, przerywając mi.
-Hej - ton Evana powrócił do zimnego. Nie był już tym samym pobudzonym, rozbawionym głosem.
-Więc co porabialiście? - Shane zapytał owijając rękę na moim ramieniu, powodując w kilka sekund, że mój bok stał się wilgotny. Próbowałam go odepchnąć, ale on zwyczajnie trzymał mnie ciasno przy sobie. Wpatrywałam się w Evana. Nie dało się odczytać jego uczuć, ale po swoich bokach trzymał ściśnięte pięści.
-Zabierz od niej swoje ręce- Evan wysyczał przez zęby, zaskakując mnie.
-Przepraszam? - Shane grał głupka.
-Powiedziałem - bicepsy Evana były napięte, przysięgam, mogłam zobaczyć jego wystające żyły. - Zabierz od niej ręce - powtórzył, celowo powoli.
-A co jeśli tego nie zrobię? - Shane rzucił wyzwanie. Evan ścisnął swoje usta, do powstania ciasnej linii - Zmusisz mnie? - Shane przycisnął mnie do siebie ciaśniej. Szarpałam się, żeby się uwolnić.
-Puść ją - Evan zażądał groźnie.
-Albo co, dziwaku? - Shane zawarczał.
-Shane! - zaprotestowałam, nie podobało mi się do czego to zmierzało.
-Nie prowokuj mnie - Evan zagroził, zdenerwowanie przyklejone było do jego twarzy.
-Nie boję się ciebie - Shane wzruszył ramionami.
-Powinieneś.
-Ach tak? - ton Shane'a spoważniał. - Straciłeś swoją szansę, frajerze, teraz jest moja.
-Co? - spojrzałam na Shane'a zszokowana.
Wszystko potem zaczęło dziać się tak szybko, że mój mózg ledwo to rejestrował. Evan wystrzelił do Shane'a, pchając go do tyłu i odsuwając mnie ze swojej drogi. Po tym, jego pięści mocno uderzyły w jego twarz. Byłam zbyt zszokowana, żeby się ruszyć, stałam sparaliżowana. Shane upadł na ziemię, jego nos krwawił. O mój Boże! Evan usiadł na nim okrakiem. Przestraszona złapałam się za klatkę piersiową. Przemoc zawsze mnie cholernie przerażała. Evan uderzał Shane'a ciągle i ciągle. Dźwięk każdego zadawanego ciosu, sprawiał, że robiło mi się niedobrze.
-Nie! - wrzasnęłam, trzęsąc się. Wiedziałam, że musiałam coś zrobić - Evan! Przestań! Nie! - Podeszłam do nich bliżej i byłam przerażona widząc to, w co zamieniła się twarz Shane'a. Był ledwo świadomy. - Nie, Evan! Nie rób tego! - uklękłam obok nich. Evan wyglądał jakby zagubił się w furii. - Przestań! Proszę! -błagałam. Złapałam jego pięść w powietrzu, zyskując jego uwagę. Evan spojrzał na mnie. Jego wyraz przeszedł ze złości w uświadomienie i w końcu smutek. Jego knykcie były poplamione we krwi: krwi Shane'a. Evan wyglądał jakby nie wiedział, co ma powiedzieć.
-O Boże! - krzyknęłam, puszczając jego rękę. Zszedł z Shane, więc przychyliłam się do mojego rannego przyjaciela. - Shane? Słyszysz mnie? - nie zauważyłam, że łzy toczyły się po mojej twarzy.
-Au! - było wszystkim, co Shane zdołał wypowiedzieć, kiedy pomagałam mu usiąść.
-O Boże! Wszystko w porządku?- próbowałam oczyścić jego twarz trzęsącymi się rękoma.
-Nigdy nie było lepiej - jego sarkastyczny komentarz udowadniał, że było z nim w porządku. Wstał, trzymając się za noc.
-Shane? -tak się martwiłam. Zignorował mnie i wpatrzył się w Evana.
-To nie koniec - obiecał, kiedy zaczął odchodzić. Prawdopodobnie zamierzał oczyścić twarz w rzece.
Co do cholery się właśnie stało? Odwróciłam się twarzą do Evana.
-Co jest z tobą, kurwa, nie tak?! - krzyknęłam na niego ze złością. Evan utkwił wzrok na ziemi. Popchnęłam jego klatkę piersiową. - Mogłeś go zabić!
-On to zaczął - Evan podniósł na mnie wzrok, jego ton głosu był zimny i zniechęcający.
-Żartował! To Shane! On zawsze żartuje! - wyjaśniłam rozdrażniona.
-On nie żartował! - głos Evana nabrał na sile. - Nie widzisz, w jaki sposób na ciebie patrzy?
-O czym ty do diabła mówisz? Przeproś go! - rozkazałam.
-Nie, dostał to, na co zasłużył!
-Jaki masz problem?!
-To idiota i wiesz o tym!
-I co? To nie daje ci prawa, żeby go pobić!. To po prostu nie w porządku!
-Co z rzeczami, które zrobił? Czy one nie są nie w porządku? - Zmarszczyłam brwi w zmieszaniu. - Wiesz, co dokładnie zrobił Melissie. Czy to jest to, czego chcesz dla siebie?
-Więc chodzi o Melissę? - zapytałam urażona.
-Nie, chodzi o ciebie. Nie pozwolę, żeby się tobą bawił.
-Nie będzie się mną bawił! Jest moim przyjacielem!
-On cię pragnie! - Evan wysyczał. - To oczywiste, ale jesteś zbyt naiwna, żeby to dostrzec.
-On nie...- zamilkłam, pojmując jego słowa. - I co jeśli mnie pragnie? Dlaczego cię to obchodzi? Z tego, co wiem chcesz być tylko moim przyjacielem.
-Jestem twoim przyjacielem. I dlatego martwię się o ciebie, ten facet tylko cię skrzywdzi.
-Nie zrobi tego. Nie jest taki jak ty - słowa opuściły moje usta, zanim mogłam je powstrzymać. Twarz Evana wykrzywiła się w bólu - Przepraszam... Nie chodziło mi... Ja...
-W porządku. Masz rację - moja klatka piersiowa się napięła.
-Naprawdę nie chciałam tego powiedzieć - szukałam jego wzroku, ale patrzył wszędzie tylko nie na mnie. Odwrócił się i złapał się za głowę.
-Powinnaś wracać do przyjaciół.
-Nie - to nie koniec. Nie w ten sposób.
-Jules, po prostu idź - odwrócił się do mnie. Nasze spojrzenia były nierozerwalne; moja klatka piersiowa unosiła się i opadała, przez ciężki oddech. Oboje byliśmy źli, ale ogarniało nas coś innego: napięcie. Czułam jakby między nami pojawiło się elektryczne przyciąganie. Wszystko, co chciałam zrobić to zamknąć ta przestrzeń i pocałować go ze wszystkim, co miałam. W jakiś sposób wiedziałam, że on chce tego samego.
I staliśmy, patrząc w swoje oczy, zatrzymując się nawzajem. Evan zbliżył się o krok; przełknęłam uczucia przez moje suche gardło.
-Musisz odejść, zanim zrobię coś głupiego - jego głos był teraz cichym szeptem.
-Nie - zrobiłam krok na przód.
-Jules...- dreszcz rozszedł się na dół mojego kręgosłupa. Moje imię brzmiało tak dobrze, wymawiane przez ten seksowny głos. Podszedł do mnie trzema zamaszystymi krokami, dopóki nie łączyły nas wyłącznie cale. Złapał moją twarz w obie ręce i oparł swoje czoło o moje. Jego nierówny oddech przekornie dmuchał w moje usta. Boże, nigdy nie chciałam niczego tak bardzo, jak tego, żeby mnie pocałował.
-Nie pozwolę mu cię mieć.
-Dlaczego? - spojrzałam prosto w jego ciemne oczy.
-Bo jesteś moja.

****
Przepraszam za niedopracowany rozdział, ale jestem na wyjezdzie i trudno było mi go dodać, a strasznie chciałyśmy to zrobić, bo wiemy, że długo już czekacie :/

Ilu z was jest w #TeamEvan a ilu w #TeamShane? :D

My Wattpad Love (Tłumaczenie PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz