Rozdział 11 - Bingo / Blue

276 28 7
                                    

Chicago obecnie

Bingo

- Zjadła coś? - zapytałem Lea, która dzisiaj wyjątkowo nie była w salonie, tylko klubowym domu i szykowała dla wszystkich obiad.

- Blue? - spytała z roztargnieniem, upewniając się czy dała odpowiednie proporcje - Tak. Tak. A potem od razu znikła.

- Co to znaczy, że znikła? - zaniepokoiłem się, od rana miałem złe przeczucia i jak cholera, liczyłem, że w dzień przed akcją nie będzie powtórki z wycieczki na cmentarz.

- Eh. - kobieta westchnęła cierpiętnicza i przerwała odmierzanie składników, żeby spojrzeć na mnie - Wyluzuj Prezesie. Na bramie stoją prospekci, więc na pewno jest w klubie. Co do śniadania to strasznie się spieszyła. Wypiła to swoje cudactwo tak szybko, że nawet słomki nie potrzebowała. Po prostu przechyliła butelkę i wypiła jej zawartość na raz. Trochę pozieleniała, ale szybko wzięła się w garść. Popatrz czy kogoś jeszcze nie brakuje, bo załadowała cały talerz żarcia i zabrała go na tacy z dwiema kawami. Ten wróbelek przez cały dzień by tyle nie zjadł, ale w tym domu dla większości mieszkańców to śniadaniowe minimum.

- Dzięki. W sumie możesz mieć rację. - Lea uspokoiła mnie swoim wywodem i przy okazji rozbawiła.

- Nie w sumie możesz mieć rację, a Lea dziękuje. - zamachnęła mi kopystką przed twarzą i zaśmiała się.

- Lea dziękuje. - zabrałem jej kopystkę i oblizałem ją z sosu - Smaczne. To kogo brakuje? Blada?

- Nie. Minęli się na śniadaniu, więc to na pewno nie do niego poszła. Nie wiem kogo brakuje. Ktoś wspominał, że szukał BigBoy'a, podobno od rana nie wyszedł z pokoju. Może to tam jej powinieneś szukać.

- Dobry trop. Za chwilę kościół, a jego faktycznie nie widziałem.

Ruszyłem do BigBoy'a wątpiąc jednak, że znajdę u niego Blue. No bo dlaczego niby? Nie potrafiłem znaleźć powodu, dla którego Blue miałaby od rana pędzić do najmłodszego z braci ze śniadaniem. Postanowiłem jednak o nią zapytać braci na początku kościoła, a po wszystkim pójść jej poszukać.

Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Lea miała racje. Blue naprawdę od rana siedziała u BigBoy'a. Widziałam nawet talerz po jego śniadaniu.

Co jest do cholery? Momentalnie zalała mnie zazdrość, chociaż od razu starałem się ją zdusić w zarodku. Obydwoje byli dorośli i nie robili nic o co mógłbym mieć pretensje. Tak naprawdę nie wiedziałem co robili, ale mieli psią przyzwoitkę, byli ubrani, łóżko zaścielone i siedzieli w różnych miejscach.

Na dzień dobry wjechały im głupie żarty, co było dla mnie znakiem, że nic się teraz nie dowiem. Zgarnąłem BigBoy'a na kościół, a Blue poprosiłem o znalezienie sobie innej rozrywki, z czego aż nazbyt chętnie skorzystała.

- Prezesie, sama przyszła. Tylko rozmawialiśmy. Wiem, że to twoja kobieta. Nie ma opcji, żebym mieszał się w waszą relację. - brat uniósł obronnie ręce, gdy tylko ruszyliśmy do reszty.

- Wszyscy się mieszają. - popatrzyłem na niego z drwiną, stwierdzając fakt, każdy ma zawsze coś do powiedzenia - Ale spokojnie BigBoy, ufam ci. A teraz skupmy się na tym co chwilowo jest najistotniejsze.

MC Hellhounds - tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz