ARIELLE
– Jako przyszli prawnicy, musicie być gotowi na przyjmowanie spraw, podczas których będziecie musieli bronić spraw, z którymi możecie się nie zgadzać – przemawiał profesor Bryant. – I jeżeli kiedykolwiek pomyślicie, że to będzie łatwe, to uprzedzam, że nie będzie.
Nieświadomie przesuwałam długopisem po notesie, od czasu do czasu zapisując jakieś słowo, choć myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Kolejny dzień spędzony na uniwersytecie nie różnił się niczym innym. Piątek był dla mnie ucieczką, podczas której mogłam zrzucić z siebie nieskazitelny wizerunek studentki prawa i wyślizgnąć się z duszącego mundurka.
Do tej pory pilnowałam, by świat tej wolnej Arielle nie zderzył się ze światem dziewczyny, która była... nikim.
Ale Phoenix... Phoenix w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób zatarł granicę między jednym a drugim światem. Nie spodziewałam się, że ktoś taki, jak on, prześlizgnie się do mojego życia. Wydawał się mieć wyjątkowy talent do wynajdowania luk w murach, które zbudowałam wokół siebie.
Skradł mi kilka pocałunków, a te wydawały się... niebezpiecznie naturalne. Czasem nieco drażniących, jak gdyby rzucał mi wyzwanie, by mógł sprawdzić, czy obniżę dla niego gardę. Jego usta musnęły moje, jakby czekał na ten moment przez całe życie, jakby ten moment był nam pisany.
Wplótł się do mojego życia, wnosząc odrobinę koloru do monochromatycznej rutyny, do której się przyzwyczaiłam. Lubiłam tę iskrę nieprzewidywalności, którą wnosił. Sposób, w jaki muskał palcami mój policzek, zanim się pochylił, przyciskając swoje usta do moich, powoli i zmysłowo. Całował z cierpliwością, której wcześniej nie znałam, jakby chciał zapamiętać kształt moich ust, ciepło mojego oddechu.
Jego obecność niosła za sobą pewną sprzeczność – była zarówno pocieszająca, jak i... niepokojąca. Przez niego czułam się widziana. To było dla mnie... nowe.
Igrałam z ogniem. Igrałam z pieprzonym pożarem.
Kawałek papieru spadł mi na zeszyt. Zerknęłam w górę, gorączkowo szukając jego właściciela. Na widok Phoenixa, serce podeszło mi do gardła. Nie miał na sobie obowiązującego mundurka, a skórzaną kurtkę, spodnie z dziurami, kilka łańcuszków zwisających mu wzdłuż torsu i glany, którymi z łatwością mógłby złamać komuś kręgosłup.
Z trudem przełknęłam ślinę. Co on tu, do cholery, robił?! Miałam nadzieję, że wzrok profesora wciąż był tak beznadziejny, jak zapamiętałam. Odmawiał noszenia okularów, zaprzeczając temu, że miał problemy ze wzrokiem. Ale miał... i to na tyle poważne, że nie odróżniał wieszaka na kurtki od studenta.
Zacisnęłam szczękę, gdy drżącymi palcami omal nie rozdarłam zmiętej kartki, po czym przejrzałam pospiesznie nabazgraną notatkę:
Chłopak z ostatniej ławki chciałby zaprezentować ci teorię o pszczółkach i kwiatkach.
Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić przyspieszone bicie serca. Poczułam, jak rumieniec wpełza mi na szyję, szczypiąc policzki, gdy uświadomiłam sobie, co miał na myśli.
Powoli przeniosłam wzrok na tył sali wykładowej, gdzie siedział, odchylając się swobodnie do tyłu, z oczami utkwionymi we mnie z tym znajomym błyskiem psoty. Obdarzył mnie powolnym, odważnym uśmiechem. Jego usta drgnęły w sposób, który sprawił, że moje serce wykonało mimowolny piruet.
Przełknęłam ślinę, czując, jak powietrze wokół mnie robi się gęste, duszące w sposób, który nie miał nic wspólnego z salą wykładową. Co on tu, do cholery, robił? To miała być moja bezpieczna przestrzeń, mój świat, który należał tylko do mnie, nieskalany moim innym życiem, nietknięty przez kogoś, kto potrafiłby spojrzeć poza maskę, którą tak starannie skonstruowałam. A jednak on tam był, po raz kolejny bez skrupułów przekraczając granice, które wyznaczyłam.
CZYTASZ
White Lies +18
Storie d'amorePhoenix Weston: Kontynuacja Braci Weston. (47.6144042, -122.3340139) Zagramy?