Gdzie zmierzamy

21 3 3
                                    

Nie opuszczali tego miejsca od niemal trzech i pół tygodnia. W końcu mogli wyjść na zewnątrz, poczuć świeże powietrze i ujrzeć światło dzienne, za którym zdążyli zatęsknić. Jednak euforia mieszała się z ostrożnością. Musieli uważać....

– Nie mogą nas rozpoznać – rzucił Pedri, zerkając za ramię, jakby spodziewał się, że ktoś ich obserwuje. – Musimy unikać miejsc, gdzie mogą być znajomi. Żadnych przypadkowych spotkań, zero błędów.

Gavi wziął głęboki oddech, czując adrenalinę rosnącą z każdą sekundą. – Co zatem planujemy? – zapytał, próbując wyczuć Pedriego. Wiedział, że ich następne kroki muszą być przemyślane, każde słowo i gest na ulicy – kontrolowane.

Pedri chwilę milczał, jakby w myślach układał kolejne ruchy na szachownicy. – Najpierw znajdziemy tymczasowy punkt, z którego będziemy działać. Musimy obserwować, zobaczyć, kto z dawnego kręgu się nie wycofał i może dalej szukać zemsty. Ale bez bezpośrednich konfrontacji. I żadnych śladów – uśmiechnął się z determinacją.

– Bezpieczne schronienie, analiza, dopiero potem plan działania – potwierdził Gavi, kiwając głową.

–Tak, dokładnie. Nie możemy dopuścić, żeby ktokolwiek – wrogowie czy sprzymierzeńcy – wiedział, że wciąż żyjemy. Większość już pewnie zdążyła uwierzyć w nasze „odejście” – przypomniał Pedri, wskazując teatralnym gestem, aby Gavi zajął miejsce w aucie.

– A przy okazji...musimy zorganizować nowe ciuchy – rzucił, spoglądając na ich płaszcze, które wydawały się nagle zbyt charakterystyczne, jak echo starego życia. – W tych starych już każdy nas rozpozna. Zresztą, wiesz… przypomina mi się nasze pierwsze spotkanie. Gdzieś w tej całej nienawiści pierwszego dnia, każdy ci dogryzał że tacy wrogowie, a zbiegiem okoliczności mają te same płaszcze.

Gavi parsknął cicho, kręcąc głową. – No tak, pamiętam. Zderzenie dwóch charakterów i dwóch jednakowo upartych gości w identycznych płaszczach. Może teraz czas na coś zupełnie innego.

Pedri spojrzał na niego z uśmiechem i skinął głową. Wsunął się na miejsce kierowcy, przekręcił kluczyk i odpalił silnik, który zawarczał cicho. Opuścili szpitalne tereny, pozostawiając za sobą neutralność i spokój, a wjeżdżając z powrotem do miasta – do miejsca, które przyjmowało ich z rezerwą, a może i cichą wrogością.

Gavi zapatrzył się przez okno, obserwując krople deszczu osiadające na szybie. Myśli snuły mu się po głowie, powoli i ciężko, tak jak krople wody spływające po oknach auta. – Pedri, co teraz? – rzucił nagle, łamiąc ciszę.

– Teraz? Teraz działamy, ale z dystansu – odpowiedział Pedri, nie odrywając wzroku od drogi. – Sprawdzamy, kto naprawdę się nas boi, a kto tylko udaje, że ma czyste ręce. Zajmiemy się nimi po kolei, tak jak planowaliśmy. Wiesz, dobrze, że wszystko ma swoją cenę. Ludzie w końcu pokazują swoją prawdziwą twarz, gdy się ich odpowiednio przyciśnie.

Gavi odwrócił się do niego z nieco zadziornym uśmiechem. – Czyli będziemy działać jak duchy, co? Tajni sojusznicy i cienie. Jak myślisz, jak długo to potrwa, zanim dowiedzą się, że wróciliśmy?

Pedri zerknął na niego kątem oka, a jego spojrzenie błyszczało determinacją. – Im dłużej myślą, że nas nie ma, tym większą mamy przewagę. Ale pamiętaj – mamy tylko siebie i ten plan. No i może pomóc Flicka i Szczęsnego w kwestii teoretycznej. Żadnych skrótów, żadnych niepotrzebnych błędów.

–Mam odczucie że i nawet nasi, mam na myśli  naszą organizacje. Między innymi Ferran, Lewy i Ansu też się wkońcu skapną. Że jakimś dziwnym trafem, wrogowie znowu zostają wybijanie w szybkim tempie i w nieznanych okolicznościach.

Pedri uśmiechnął się pod nosem, słysząc słowa Gaviego. – Pewnie prędzej czy później to do nich dotrze – przyznał, lekko przyspieszając, jakby tempo jazdy mogło dotrzymać kroku ich planom. – Zresztą, Ferran, Lewy, Ansu... wszyscy oni znają nasze metody i dobrze wiedzą, że w świecie takim jak ten nikt nie znika całkowicie, bez śladu.

– Czasem mam wrażenie, że może tego właśnie od nas oczekiwali – dodał po chwili Gavi, przyglądając się Pedriemu z boku. – Jakby liczyli na to, że wrócimy. Tyle że teraz jesteśmy innymi ludźmi. Tyle się zmieniło… my sami się zmieniliśmy.

Pedri przytaknął, ale jego spojrzenie stało się nieco bardziej surowe. – Być może, ale dla nich to nie ma znaczenia. Teraz liczy się tylko efekt – wrogowie muszą zostać wyeliminowani, a my pozostaniemy cieniem, jakby nas w ogóle nie było.

Gavi westchnął, a potem uśmiechnął się lekko. – Cóż, może czas pokazać im, że duchy mogą być groźniejsze niż żywi. – Hmmm, gdzie teraz zmierzamy? – dodał.

– Mój dom – rzekł Pedri.

– Nie sądzisz, że to jednak nie jest dość bezpieczne? Co prawda może i sobie dali spokój, bo myślą, że nie żyjesz. Ale co, jeśli wróg dalej się gdzieś tu kręci z planem na, nie wiem, włamanie? Albo myśli, że ktoś inny z twoich bliskich się tu zjawi i będzie mógł go zaatakować.

– Miałoby to sens, gdyby wiedzieli, gdzie obecnie mieszkam – rzekł z chytrym uśmieszkiem.

– Co... – spytał zdezorientowany Gavi, po chwili namysłu jednak odwzajemnił jego chytry uśmiech. – Dobra... już rozumiem. Przed starciem z tym psychopatą założyłeś, że jeśli przeżyjesz, będziemy potrzebowali gdzie się osiedlić – rzekł Pablo.

– Właśnie tak. Przed starciem z szefem, pokierowałem się szybko do domu. Poinformowałem brata, że na dole czekają ludzie Flicka i że ma się z nimi eskortować, gdyż obecne miejsce zamieszkania nie było bezpieczne. Mieszkałem tam od 2. roku życia. Ten pojeb dobrze znał mojego ojca, wiedział więc, gdzie mieszka, a co za tym idzie, cała nasza rodzina. To by oznaczało, że jego sługusy również miały te dane. A jeśli nie, mogliby włamać się do jego siedziby, aby odnaleźć te informacje, skoro on już i tak nie żyje – przerwał na chwilę – przekazałem ludziom, którzy mieli chronić brata, aby zawieźli moje rzeczy na podany na kartce adres. Spakowali to, co najważniejsze, i pojechali, a ja szedłem na starcie z tym pojebem.

– A ten dom załatwił ci Flick – dodał Gavi.

– Właśnie tak – kiwnął głową. – Swoją drogą, Fer wie o tym miejscu. Jednakże postanowiłem, że nie będzie się tu zasiedlał. To miejsce ma być tajne. Fer często gdzieś się przechadza. Ciągle by gdzieś wychodził, potem wracał. Mógłby zwrócić uwagę wrogów, a dom zostałby odkryty. Czego nie chcemy – rzekł Pedri.

– Czyli... gdzie teraz jest Fer? – zapytał Gavi.

– Teneryfa, Wyspy Kanaryjskie, nasz stary dom tam jest. Jak mówiłem wcześniej, tutaj w Barcelonie mieszkam od 2. roku życia*** Szef poznał ojca właśnie tutaj. Nie wiedział, gdzie wcześniej mieszkaliśmy. Dlatego tam jest bezpieczny.

~~~
*** A to takie coś dla fabuły książki.

Swoją drogą mój mózg dzisiaj nie mozguje więc może być trochę błędów w budowie zdań 🥹

Mam nadzieję że wkoncu się doda bo się ciągle nie wyświetla nikomu.

 | Zbrodnia Nadal Trwa | Gadri | Kryminał | CZ.2|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz