Część 27 ~ Tak blisko, a tak daleko

37 7 19
                                    

ASHER

Chaos. Było to idealne określenie obecnej sytuacji na Księżycu. Zmierzała wielka wojna, co dało się wyczuć nawet w powietrzu, którego tu nie było. Duża część łapaczy zniknęła nagle, niespodziewanie. Byli to sprzymierzeńcy Czarnego Kapturka, którzy najprawdopodobniej gromadzili się i rozpoczynali ostateczne, finalne przygotowywania. Był to jasny sygnał, że bitwa nadciąga wielkimi, wręcz olbrzymimi krokami. Sygnał, którego starsi nie spodziewali się otrzymać tak szybko i nie byli na niego gotowi. Gdy tylko zrozumieli, że to początek końców, postradali zmysły. W wielu kwestiach przestali się zgadzać, a nieporozumień było coraz więcej. To wszystko tylko nas osłabiało.

- Obowiązkowa obecność na codziennych, przygotowawczych treningach! O dziesiątej, na hali głównej, bez wyjątków, znaleźć ma się każdy łapacz! - dudniały głośniki praktycznie co godzinę.

Przez treningi i całą sytuację, liczba zwalczanych koszmarów rażąco malała. Pomijając już osoby, które uciekły i przyłączyły się do Czarnego Kapturka (choć myślę, że oni zbierali znacznie więcej koszmarów od nas), to nasz zapał i czas nie były już takie jak kiedyś. Zaczynaliśmy być zmęczeni zarówno fizycznie, jak i psychicznie. 

Właśnie przemieszczałem się wraz z kilkunastoma osobami w kierunku hali, gdzie za niedługo miało się odbyć szkolenie. Doskonale wiedzieliśmy, że w takim czasie nie uda się nam przygotować wystarczająco dobrze. Nie wiedzieliśmy też czego się spodziewać. Nikt nie wiedział, jak dokładnie działa moc koszmarów, i czy będzie źle. 

Drzwi rozsunęły się, a my ruszyliśmy szerokim, ale niskim korytarzem. Przy wejściu na halę ustawione były specjalne bramki, przy których czuwali ochroniarze. Przypominały mi one trochę takie, jak są na lotnisku. W każdym bądź razie, były one dodatkowym zabezpieczeniem przed niechcianymi uczestnikami szkoleń i piszczały, gdy tylko wyczuwały jakąś nieprzyjemną substancję, przedmiot, a nawet zamiar. Technologia na Księżycu była zdecydowanie bardziej rozwinięta, niż na Ziemi. 

Przeszedłem przez bramki bez żadnego problemu. Nie ukrywam, że od początku mocno mnie to stresowało, ponieważ gdyby tylko coś poszło nie tak, nie wiadomo do czego posunęli by się zdesperowani i zmęczeni łapacze.

Wkroczyłem do sali, gdzie zebrało się już całkiem sporo osób. Po prawej stronie rozstawiona była część dla łuczników, oraz namiot, gdzie znajdywała się cała wytworzona dotychczas broń. Po lewej stronie umieszczony był ogromny tor przeszkód, zbudowany na pierwowzór gąszczów i leśnego terenu. Można też tam było znaleźć wydzieloną strefę wypoczynku oraz toaletę. Cała ogromna hala była zapełniona.

- A kogo my tu mamy? - usłyszałem aż zbyt słodki głos zza pleców.

- Daruj sobie, Maya - mruknąłem do dziewczyny. Już na prawdę miałem jej dosyć. 

Brunetka stanęła mi na drodze i oparła ręce na biodrach.

- Wiesz, że jesteśmy dzisiaj w jednej grupie?

Odparłem jej uroczym sarkazmem i ruszyłem dalej, wymijając ją. Miałem nadzieję, że kłamała, ponieważ nie znosiłem jej towarzystwa. Dawno nie poznałem tak pustej dziewczyny.

 Tak więc, udałem się, aby zobaczyć wiarygodny przydział szkoleń na dziś. Tego dnia było wyjątkowo dużo grup, które przygotowane miały zupełnie inne typy ćwiczeń. Jedna grupa wychodziła na zewnątrz, gdzie poprzez długodystansowe biegi, mieli trenować wytrzymałość. Grupie, w której znajdywałem się ja, przypadło szkolenie uczące radzenia sobie z mocami koszmarów przybierającymi postać żywiołów. Brzmiało to całkiem interesująco, a tak przynajmniej mi się wydawało. Niestety, Maya mówiła prawdę, bo wraz z Yuną i sześcioma innymi, nieznanymi mi osobami, byliśmy przydzieleni razem. Wypuściłem z poirytowaniem powietrze i udałem się do miejsca zbiórki.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 4 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Rozkwitłam w świetle KsiężycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz