14

0 0 0
                                    

Nad Camelotem zapadła ciemność, która nie miała nic wspólnego z nadchodzącą nocą. Była to ciemność, której nie można było zobaczyć gołym okiem, ale można było ją poczuć w powietrzu – ciężką, jakby nadciągała burza. Kiedy rycerze Kręgu Przeznaczenia przygotowywali się do rytuału, każde z ich serc niosło w sobie strach. Ale to był strach, który musieli przezwyciężyć, jeśli chcieli ocalić królestwo i siebie.

Arthur, jako ich lider, prowadził ich do starożytnej sali, w której miał się odbyć rytuał. Miejsce to było pełne starych kamieni, porośniętych mchem i liśćmi, oświetlonych tylko przez magiczne pochodnie, które paliły się samodzielnie, jakby były świadkami pradawnych wydarzeń. Wysokie sklepienia tej sali były zbudowane z czarnego kamienia, a w powietrzu unosił się zapach ziemi i kadzideł, które miały chronić ich przed ciemnymi mocami.

„Jestem gotów,” powiedział Arthur, patrząc na swoich rycerzy. Jego ton był zdecydowany, ale w oczach było widać niepokój. Wiedział, że to, co nadchodzi, to nie tylko wyzwanie fizyczne, ale przede wszystkim duchowe. Każdy z nich miał do przejścia własną próbę. Każdy z nich musiał stawić czoła własnym demonom.

„Musimy zrobić to razem,” powiedział Galahad, stając obok Arthura. „Nie możemy się rozdzielać. Pamiętajcie, że nasze moce zadziałają tylko wtedy, kiedy będziemy trzymać się razem, połączymy nasze serca.”

„Tak,” odpowiedział Arthur. „Tylko w jedności będziemy w stanie przezwyciężyć to, co przed nami. Niech Krąg Przeznaczenia będzie naszą siłą.”

Wszyscy stanęli w kręgu, ich dłonie spleciono w jeden wspólny gest, a serca bijące w synchronie czuły się jakby jeden rytm. Arthur położył dłoń na centralnym kamieniu, który wznosił się w samym środku sali, a reszta rycerzy zrobiła to samo. Kamień ten był pradawnym artefaktem, który pozwalał łączyć moce, choć tylko ci, którzy byli gotowi na prawdziwą próbę, mogli poczuć pełnię jego mocy.

Gdy ich ręce dotknęły kamienia, cała sala zaczęła drżeć. Powietrze wokół nich stało się gęste, jakby świat wokół zbliżał się do granicy rzeczywistości. Nagły, mroźny wiatr wpadł przez otwarte drzwi sali, a dźwięk odległego, niepokojącego szmeru dobiegł z głębin nocy.

„To zaczyna się,” powiedział Arthur, czując jak zimno przeszywa go na wskroś. „Bądźmy gotowi.”

I wtedy, kiedy wszystko wydawało się być w gotowości, ciemność zniknęła. Dosłownie. Powietrze przestało wibrować. Światło pochodni zgasło. Wszyscy w kręgu poczuli, jakby zostali przeniesieni w inny wymiar – miejsce pełne absolutnej ciszy, niczym w otchłani. Na chwilę stracili kontakt z rzeczywistością.

Nagle, przed nimi, pojawiła się postać.

Wysoka, zamaskowana, jej sylwetka była otoczona ciemnym, ruchomym cieniem. Postać emanowała mocą, która była niepojęta i obca. Wyglądała jak wyłaniający się z mroku strażnik, który nie pasował do żadnego świata, który znali.

„Morgana...” wyszeptał Arthur, choć wiedział, że nie jest to ona sama, lecz jej manifestacja. „To ona... To musisz być ty.”

Postać nie odpowiedziała słowami. Zamiast tego zaczęła się poruszać. Jej cień zaczął kłębić się wokół każdego z rycerzy, jakby szukał czegoś, co mogło się z nim połączyć. Arthur poczuł, jak mroczne siły przejmują kontrolę nad jego ciałem. Ciemność dotknęła jego umysłu, a w jego wnętrzu zrodziły się najgorsze obawy. To były lęki, które trzymał głęboko w sercu, o których nigdy nie mówił. Zdrada, samotność, nieadekwatność.

„To jest to, czego się boisz,” mówiła postać, jej głos był rozszczepiony na tysiące szepczących odgłosów. „Zdrada od tych, których uważasz za przyjaciół. Samotność w tłumie. Poczucie, że nigdy nie spełnisz swoich oczekiwań.”

Arthur poczuł, jak jego serce bije szybciej, a wszystkie te emocje stają się bardziej realne, jakby były częścią jego samego. Czuł, że zaczyna się łamać.

„Nie!” krzyknął, walcząc ze swoimi myślami. „Nie pozwolę ci na to!”

Ale to nie była tylko zewnętrzna moc, która go atakowała. To było jego własne wnętrze. Morgana i ciemność, którą na niego wysyłała, były tylko narzędziem. To on musiał stawić czoła tym strachom, tym wątpliwościom. Musiał pokonać samego siebie.

I wtedy usłyszał głos, który płynął z wnętrza jego duszy. Był to głos Lancelota, ale także głos każdego z rycerzy, którzy w tej chwili byli zjednoczeni w tym rytuale. To było ich wspólne wezwanie, ich połączenie.

„Arthur, jesteśmy z tobą. Pamiętaj, że razem możemy pokonać cienie. To, czego się boisz, jest częścią tego, kim jesteś. Musisz to zaakceptować, by przejść dalej.”

I wtedy, gdy te słowa dotarły do jego umysłu, Arthur poczuł, jak ciemność wokół niego zaczyna się rozpływać. Jego strach, jego lęk – wszystko to straciło swoją moc. Cienie nie mogły go już kontrolować. On sam był teraz panem tego, co ukrywał w sobie. Tylko wtedy mógł przejść przez rytuał, który łączył go z prawdziwą mocą Kręgu Przeznaczenia.

„Jestem gotów,” powiedział głośno, czując, jak moc Kręgu przepływa przez jego ciało, łącząc go z rycerzami.

Postać w ciemności zniknęła, a salę wypełniło światło. Krąg Przeznaczenia był w pełni. Morgana nie miała już mocy nad nimi. Wszyscy, którzy stali w kręgu, poczuli, że ich moce się połączyły, że są jednością. Ale to była tylko pierwsza próba. Teraz musieli stawić czoła największemu zagrożeniu – nie tylko zewnętrznemu, ale także tym, co czaiło się w ich wnętrzach.

Zwycięstwo w tej bitwie było tylko początkiem.

Arthur: Przebudzenie Króla"Inny Świat"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz