18. " Coś zepsutego... ? "

360 29 2
                                    

Media w szybkim czasie rozniosły informacje o naszym pojawieniu się na ślubie mamy Louisa w towarzystwie nikogo innego jak chłopców. Ja jeszcze jakoś znosiłam fakt, że uznali mnie za dziewczynę Stylesa. W końcu i tak oboje wiedzieliśmy, że to zwykła bujda, a w tłumaczenie, to moja przyjaciółka, nic nie zmieni. Tak więc czekaliśmy cierpliwie aż dadzą sobie z tym święty spokój. Przecież nie będą drążyć tego w nieskończoność, prawda? Jus jednak nie koniecznie była tym faktem zadowolona. Gdzie się nie obejrzała miała wrażenie jakby ktoś jej robił zdjęcia. Idąc samemu jeszcze nie tak bardzo rzucała się w oczy, jednak gdy tylko Niall pojawiał się w okolicy, od razu stawali się główną atrakcją na ulicy. Nawet spokojnie wyjść się przejść nie mogli. Nie dziwie się jej, że i wychodzić gdziekolwiek jej się odechciało. A miały to był przyjemne i spokojne wakacje...

Może i by były gdyby nie fakt, że dziś po raz kolejny umierałam z bólu. Kilka dni po tym jak wróciliśmy z przyjęcia ślubnego, zaczęło mnie mdlić. Raz mogłam to jeszcze zrozumieć, drugi przeboleć. Ale nie gdy jest to już trzeci dzień z rzędu, a ja nie wiem co mi dokładnie jest. Po wypitym tam alkoholu przeszło mi dość szybko. Zostawała jeszcze opcja zjedzenia czegoś nie świeżego. Wraz z tym pomysłem, czym prędzej zebrałam się z kanapy i ruszyłam zobaczyć co my takiego mamy w lodówce. Praktycznie rzecz biorąc od trzech dni Jus robi wszelakie zakupy i nie wydaje mi się by mogła wziąć coś zepsutego. Wolałam to jednak i tak sprawdzić.

- Jestem! - usłyszałam siedząc już pod lodówką i oglądając jej wnętrze. - Co Ty robisz? - dziewczyna patrzyła na mnie ze zdecydowanie zbyt mocno wymalowanym zdziwieniem na twarzy.

- Patrze czy nie kupiłaś czegoś zepsutego. - oglądałam kolejno każde z opakowań.

- Jak tak będziesz siedzieć przy otwartej lodówce to na pewno się coś popsuje. Po to ma ona dźwiczki. - wskazała na nie ręką, jakbym nie wiedziała, że takie coś istnieje. - Zamyka się je by trzymała wewnątrz chłód i by produkty się nie psuły. - patrzyłam na nią chcąc by powiedziała mi, tak nafaszerowałam Cię czymś byś mi tu teraz umierała, byle by to się już skończyło. - Daj to. - kucnęła obok mnie wyrywając mi jakąś puszkę z rąk. - Wracaj na kanapę i leż. Pooglądaj, poczytaj coś... może przejdą Ci głupie pomysły. - zaczęła spowrotem pakować wszystko do środka. Nawet nie zdążyłam zauważyć jak siedziałam w 3/4 zawartości naszej lodówki w około. - Co Ci odbiło by sprawdzać wszystkie produkty?
- Wydawało się rozsądnym pomysłem.

- Jednak w rzeczywistości, zupełnie nim nie było. Lody mi nawet odmroziłaś! - pisnęła widząc pudełko swoich ulubionych lodów. - Teraz nadają się już tylko do śmieci. - uchyliła drzwiczki pod zlewem i wrzuciła całe opakowanie do wnętrza śmietnika.

- No przecież można było je spowrotem dać do zamrażalki. Zamroziłyby się. - próbowałam jakoś wybrnąć z zaistniałej sytuacji.

- Nie było sensu. Została w nich sama woda. Jak raz odmrozisz tak drugi raz się nie powinno, no chyba, że masz ochotę na koniec, na wodę.

- Odkupie Ci je.

- Daj spokój. To tyko lody. Zresztą była już końcówka. Wracaj na kanapę bo jeszcze chora będziesz. - pomogła mi się podnieść z zimnej podłogi wyłożonej kafelkami.

- Nie chciałam.

- Wiem. - odprowadziła mnie dosłownie do samego salonu. - Ale na przyszłość, zapamiętaj, że Cię nie truje. Specjalnie sprawdzałam daty ważności by Ci się polepszyło.

*

- Masz. - z oglądania jakiegoś nudnego hiszpańskiego serialu wybudził mnie głos Justyny.

- Znów te papki. - spojrzałam na talerz. Wiem, że chciała mi pomóc ale to jedzenia jeszcze bardziej sprawiało, że zbierało mi się na wymioty.

- Mogę Ci dać to co ja mam ale wątpię by pomogły Ci ciężkostrawne rzeczy.

- Zaryzykuje. - zwróciłam talerz spowrotem w jej stronę. Mimo jej starań, jak zawsze mi to pomagało tak tym razem nie. A skoro nie to, to może akurat coś innego. W końcu i tak się męczę.

- Jesteś pewna? - ciągnęła. Nie było szans bym zmieniła zdanie.

- Proszę... - spojrzałam na nią z miną pełną żalu. - To mi i tak nie pomaga. - poczułam jak przyciska mi swój talerz bo piersi. - Dziękuję. Ty zamierzasz to jeść. - dodałam po chwili widząc jak wychodzi z moim talerzem.

- Oszalałaś. Ohydne to jak nie wiem co.

- Faszerujesz mnie tym od kilku dni. - oburzyłam się. - Zdajesz sobie z tego sprawę?

- Zdaje. - na nowo pokazała mi się wychodząca z kuchni z nowo nałożoną porcją na swój talerz.

- To po co mi to dawałaś wiedząc jak smakuje! - jak ona mogła...

- Bo zawsze pomagało mimo swojego ohydnego smaku. - z tym musiałam się jednak z nią zgodzić. - Do lekarza mogłabyś pójść jutro, może akurat przepisze Ci jakieś ziółka.

- Dam radę. - spojrzała na mnie z irytacją. - Dobra, zbiorę się jutro po jakieś. Na świeże powietrze chociaż wyjdę.

- Od razu lepiej.

O dziwo mięso które zrobiła z makaronem i jakimiś warzywami, podziałało o wiele lepiej niż te wszystkie papki, które jadłam przez tyle czasu. Nawet udało mi się zasnąć i nie obudzić w środku nocy by biec spowrotem do łazienki. 

Faithful II H.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz