29. " Tchórz nie wraca. "

409 34 2
                                    

Czyjeś mocne szarpnięcia dłonią nie dawały za wygraną. Ciekawiło mnie tylko, dlaczego to właśnie moja jest szarpana i to bez większego powodu. Dodatkowe światło, które zaczynało mnie razić w oczy też jakoś nie szczególnie chciało dawać za wygraną, a zarazem pozwolić mi dalej w spokoju spać jak to pragnął mój organizm. Po kolejnym ruchu dłonią, widziałam już, że nie mam innego wyjścia jak zwyczajnie otworzyć oczy i sprawdzić co się dzieje w około.

Ku mojemu zdziwieniu, znajdowałam się wciąż na tym samym, białym krzesełku co wczoraj, w białej i jak dla mnie zbyt jasnej sali, tuż przy łóżku Lou, która trzymana przeze mnie za dłoń, strasznie się zaczynała kręcić po tym całym łóżku. Po kilku próbach dobudzenia jej, w końcu mi się jednak udało. Nie miała jednak zbyt zadowolonej miny jak zobaczyła mnie przed sobą. Mimo, że nie przemawiał przez nią żal, to do radości to już tym bardziej nie było podobne.

- Straciłam je. - wymamrotała w pewnym momencie, co mnie mocno zdziwiło. Wczoraj odzyskała przytomność tylko i wyłącznie na chwilę z tego co powiedział mi wcześniej lekarz, więc nie mogła wiedzieć, że poroniła. Prawda? Bo niby skąd, przecież? - Straciłam. - po niespełna sekundzie, powtórzyła jednak to samo słowo co wcześniej, wtulając się przy tym mocno w poduszkę i zakopując powoli coraz głębiej w kołdrę.

- Tak mi przykro, Lou. - idąc, jak się teraz okazało, wczoraj do jej sali, wiedziałam jedno... Chciałam być przy niej i ją wesprzeć z całych sił, a teraz, teraz kompletnie nie wiedziałam co mogę jej powiedzieć by poczuła się choć trochę lepiej. Widząc jej spływające po policzkach łzy, nie umiałam od tak się im przyglądać. Mimo, że wiedziałam jak nie lubi dotyku to i tak postanowiłam od razu zacząć je jej wycierać, odsuwając przy tym jej twarzy, wszelakie kosmki włosów.

- Chciałam je zatrzymać. - i bez sił, mówiła.

- Wiem, kochanie. Wiem. - w chwili jak ta, zapewne żadne słowa pocieszenia nie spełniają swojej roli. Lecz co innego mogłam zrobić? Odejść nie mogłabym, a nie odpowiadanie jej, jeszcze bardziej mogłoby ją pogrążyć w rozpaczy.

- Broniłam. - strumień łez, po raz kolejny zagościł na jej twarzy, mocząc przy tym jej sterylnie czystą poduszkę. - Gdy oni... - przycichła, pociągając mocniej nosem i starając się otrzeć zapłakane oczy. - Nie chciałam go usu...

- No już. - przybliżając się jeszcze bliżej niej, przytuliłam ją do siebie mocniej niż to miałam w zwyczaju. Ona nie powinna być teraz sama. - Wiem, skarbie.

- Te wszystkie ulotki... One były sprzed miesiąca. Ja... - głębszy uścisk potrafił zdziałać cuda, którym w tym przypadku było zaprzestanie jej tłumaczeniom się. - On już wie. - stwierdziła. Co mogłam na to poradzić. Bardzo dobrze wiedziałam, że mówi właśnie o Harrym. O kim by innym? To był w końcu ojciec tego dziecka.

- Nie zawracaj sobie teraz tym głowy. - nie byłam w stanie powiedzieć jej teraz wszystkiego co się wczoraj zdarzyło. Nie po tym co właśnie przyszła. To była chyba ostatnia nowina jaką chciałaby teraz usłyszeć.

- Odszedł. - na nowo zachlipała gdzieś w moje ubranie.

- Nie. - skłamała. - Pogoniłam ich do domu. - on w szczególności poszedł, a co z resztą... To było teraz dla mnie najmniej ważne. - Lekarz powiedział, że potrzebujesz teraz odpoczynku i tylko ja mogłam wejść do Ciebie na chwilę. - nagle ze strony drzwi, usłyszałyśmy ciche pukanie, a zaraz po chwili, tego samego lekarza co wczoraj mnie informował o jej stanie w asyście pielęgniarki, której nie kojarzyłam.

- Witam panie. - uśmiechnął się w naszą stronę serdecznie. Nawet nie wiedziałam kiedy straciłam Lou z ramion. - Panienka mnie jeszcze nie zna. - zwrócił się do mojej przyjaciółki, podchodząc przy tym bliżej nas i wyciągając w jej stronę dłoń. - Jestem pani lekarzem prowadzącym. - niepewnie, lecz po chwili wyciągnęła i swoją, ściskając ją jakby bez czucia.

Faithful II H.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz