25. " Natręt. "

347 32 2
                                    

Natarczywie dudnienie w głowie nie dawało za wygraną, przez co musiałam w końcu uchylić powieki i rozglądając się wokoło, zobaczyć co jest tego źródłem. Wszędzie panowała straszna jasność, a ja przez kilka następnych sekund próbowałam się ogarnąć, co ja robię w tym pomieszczeniu. Po dłuższej obserwacji, dotarło do mnie, że jest to nic innego jak salon, w którym pewnie jak zwykle zasnęłam oglądając coś. Pech chciał, że ten donośny dźwięk nie wydobywał się z niego, a z drugiego końca pomieszczenia. Drzwi...

Wykopując się leniwie spod jakiegoś koca, od razu dopadło mnie mroźne powietrze, wlatujące przez otwarte okno. "Co za debil je w nocy otworzył?" Nie zwlekając, ponownie złapałam za brązowy, wciąż ciepły materiał koca i okryłam się nim szczelnie, zaczynając przy tym zmierzać do źródła dźwięku. Gdzie jest w ogóle Jus, że do tej pory nikt nie pogonił tego kogoś spod naszych drzwi, tym samym przerywając mi moje spanie. Choć pewnie bardziej sensownym pytaniem by było, czy wróciła w ogóle na noc? Wyklinając osobnika, który naciskał w kółko jeden i ten sam przycisk, przez który coraz to bardziej zaczynała mi pękać głowa, pomału przekręciłam zamek i otworzyłam te cholerne drzwi by móc go jak najszybciej pogonić. Nie sądziłam tylko, że tym osobnikiem okaże się...

- Cześć, słońce! - ledwo uchyliłam drzwi, a już poczułam na sobie czyjeś mocno oplatające mnie ramiona w pasie, przez co powędrowałam nieco w górę. To mi się chyba najmniej z tego wszystkiego podobało. Nie musiałam nawet widzieć jego twarzy by poznać kto to taki. Ten specyficzny zapach wanilii, czarnego pieprzu, wymieszany z zapachem różowego, paczuli i piżma, zamykany w iście orientalnym zapachu, a do tego intensywnie świeżym, mówił sam za siebie. Do tego dodać silny uścisk, ja kręcąca się jak głupia w powietrzu i te długie kręcone włosy, które opadały na jego ramiona, teraz i po części zawieruszyły się przy mojej twarzy. Wszystko to składało się na jedną osobę. Harry... Co on robił w Londynie? Przecież ma trasę.

Gdy w końcu udało mi się spowrotem dotknąć ziemi, potrzebowałam aż chwili by powrócić do normalnego stanu zdrowia. Jeszcze nie tak dawno, niemiłosiernie mnie mdliło, dzisiaj jeszcze nic nie zjadłam, co za dzień jest w ogóle, a on do tego, zrobił mi niespodziewaną karuzelę na rozpoczęcie dnia.

- Co Ty tu robisz? - zapytałam odzyskując odpowiednią równowagę. Nie wspomnę, że wciąż byłam nieco zaspana po takiej koszmarnej pobudce.

- Jak to co? Wróciłem nad ranem, a Ty się nawet przywitać nie przyszłaś. - mówił uradowany. Co najmniej jakby widział miłość swojego życia. Pech chciał, że to wciąż ja stała przed nim, a nie ta wielka miłość. - Spałaś? - jego wzrok szybko dostrzegł koc, który wciąż miałam zarzucony na swoich ramionach, szczelnie się nim okrywając. Wciąż czułam ten powiew chłodu, który w połączeniu z otworzonymi wciąż drzwiami, dawał niezły przewiew.

- Jak widać. - okrywając odsłoniętą nieco część ramienia, powróciłam na swoje wcześniejsze miejsce znajdujące się na kanapie. Nie zwracając większej uwagi na Stylesa krzątającego mi się po salonie, na nowo się ułożyłam i próbowałam zasnąć. Niestety ten wredny człowiek nie potrafił zrozumieć, że owy ranek nie jest najlepszą porą na odwiedziny. Szczególnie gdy chce spać.

- No co Ty robisz? - w pomieszczeniu na nowo uniósł się jego natarczywy i wielce oburzony głos.

- Śpię! - zarzucając na siebie pozostałość koca, schowałam się pod nim tak by nie mógł mnie znaleźć.

- Wiesz, że ja Cię wciąż widzę. - usłyszałam gdzieś niebezpiecznie blisko swojej twarzy, jego głos.

- Zniknij. - wypowiedziałam gdzieś prosto do kanapy.

- Jak chcesz. - "No nareszcie!" To była chyba moja pierwsza myśl jaka tylko przyszła mi do głowy jak usłyszałam jego słowa lecz coś mi w nich nie grało. Wychylając się nieznacznie spod koca, spojrzałam w stronę chłopaka, który teraz wolno kroczył w stronę drzwi przez które jeszcze nie tak dawno wszedł uśmiechnięty od ucha do ucha. Dlaczego miałam to beznadziejne uczucie, że ten pełen radości kudłacz, planuje stąd wyjść, załamany jak nigdy.

- Harry...? - wypowiedziałam cicho lecz na tyle by mógł mnie usłyszeć. Nie myliłam się. Gdy tylko się odwrócił, zobaczyłam ten pełen goryczy uśmiech jaki posyłał mi w danym momencie. I co ja narobiłam?

- Hm? - jego zgarbiona sylwetka i dłonie wciśnięte w kieszenie u spodni, aż same się prosiły o zatrzymanie go, wszelkimi dostępnymi siłami. To spowodowało również, że i ja, nie wiedząc czemu, wydobywałam całą głowę spod koca.

- Zostań. - wymamrotałam jedynie na co było mnie stać. Sama do końca nie byłam pewna czego chciałam w danej chwili, ale na pewno nie zamierzałam go wypuszczać stąd w humorze jak ten.

- Jesteś pewna? - obserwował mnie uważnie, jakby czegoś szukając. No przecież ja tylko chciałam by mi pozwolił jeszcze chwilkę pospać. Nie by wychodził stąd od tak.

- Tak. - na mojej twarzy pojawił się znikomy bo znikomy lecz uśmiech. Tym prostym gestem udało mi się na nowo go zawrócić i co ważniejsze, zobaczyć na jego buźce, szczery uśmiech. Przymykając spowrotem oczy, wciąż czułam jego wzrok na swoim ciele. Z każdą kolejną sekundą robiło się to coraz to bardziej niekomfortowe. Gdy już tylko miałam otwierać je spowrotem by go odpędzić od siebie, wtem poczułam niewyobrażalny ciężar na sobie. "No i co ten debil wyprawia!" - Harry! - krzyknęłam mając nadzieję, że to mi jakoś pomoże. Jak widać, nie przejął się tym zbyt mocno, mrucząc tylko coś niezrozumiałego pod nosem i kręcąc się na mnie. - Gnieciesz mnie. - nie powiem, brakowało mi jego ciepła lecz nie tego, że pomału traciłam oddech. W tym samym momencie, usłyszałam jego pełen niezadowolenia głos, a już po chwili ulgę z odzyskanej wolności jaką mi dał, podnosząc się ze mnie. Nie dane mi było się jednak tym nacieszyć. Kilka sekund później, na nowo poczułam jego szczelnie oplatające mnie teraz ramiona i nim się odwróciłam, to ja leżałam na nim i obserwowałam ten jego bezczelny uśmiech skierowany w moją stronę.

- Wygodniej? - szczerzył się jak głupi nie chcąc mnie puścił.

- Jesteś niemożliwy! - próbowałam się podnieść, odpychając swoimi dłońmi od jego klatki piersiowej lecz był zbyt silny.

- Uroczo się złościsz, wiesz?

- Przestań sobie żartować. - "I po co ja go zatrzymywałam?" - Siniaków mi narobisz! - powiedziałam mocno urażonym głosem, dociekając jak będę wyglądać po tej całej szarpaninie. No przecież jak mnie ktoś zobaczy to pomyśli, że mnie pobił.

- Nie będziesz się wiercić, nie będzie też siniaków.

- Też mi argument. - odburknęłam, wciąż starając się wyswobodzić z jego mocno zaciśniętych ramion. Za nic się nie ruszył. Jego marudny jękot, który po chwili usłyszałam, przywrócił mi choć minimum nadziei na wykaraskanie się z jego sideł. Okazało się jednak jeszcze gorzej gdy już po chwili, postanowił się odwrócił bokiem, ciągnąć mnie przy tym ze sobą. A co za tym idzie, z przodu zostałam unieruchomiona przez jego ciało, zaś z tyłu przez oparcie kanapy, na której się własnie znajdowaliśmy. To nie był chyba za dobry pomysł z tym wierceniem się na nim.

- Lepiej? - spytał po chwili, wtulając ten swój wielki, pusty łeb w moje włosy. Jedyne czego mógł się jednak spodziewać to mojego niechętnego stęknięcia w jego stronę na co się jeszcze głupkowato uśmiechnął. Ulepszając uścisk, chyba postanowił pójść spać. Tylko dlaczego wklejony we mnie!?

Po dłuższym rozmyślaniu jakby się tu wydostać z tych jego szpon, doszłam do wniosku, że jedyne co mi pozostaje to wtulenie się w jego koszulkę i pójście spowrotem spać. Dokładnie tak samo jak on to zrobił przed sekundą. Gdybym się znów zaczęła kręcić to bym go jeszcze obudziła. Wtulając się mocniej, przymknęłam oczy, próbując wrócić do pierwszego lepszego snu. Nawet wyczułam ten jego bezczelny uśmieszek. Drań! Byłam przekonana, że zdążył już zasnąć. 

Faithful II H.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz