Powoli zaczynamy normalnie funkcjonować. W dniu, kiedy poroniłam, późnym wieczorem był u nas lekarz i stwierdził, że najprawdopodobniejszą przyczyną śmierci dziecka były sytuacje sprzed lat. Zrobił mi wszelakie badania. Przepisał mi jakieś zastrzyki i tabletki oraz zalecił poczekać z powiększaniem rodziny jeszcze miesiąc, żeby organizm miał czas na regenerację. Pomyślałam wtedy, że przyda mi się również emocjonalny odpoczynek. Obiecał, że tym razem będzie lepiej. Kiedy zaczęliśmy starać się o dziecko był wrzesień. Teraz jest październik i od siedmiu miesięcy wiemy, że znów spodziewamy się potomka.
Teraz wszystko wygląda inaczej. Znowu czuję przeszywający strach przed byciem w ciąży i sprowadzeniem dziecka, chociaż nowy świat wydaje się łaskawszy. Boję się z oczywistych przyczyn. Ból po utracie synka nie opuścił mnie aż do dziś. Bywały dni, kiedy płakałam z tęsknoty, ale udawałam, że przyczyna jest inna. Nie chciałam być nazbyt słaba. Załamywałam się przy najzwyklejszych codziennych czynnościach. Peeta mówił, że powinniśmy poczekać więcej, ale wiem, jestem w dobrych rękach. Chcę tylko zapełnić pustkę w sobie, która jest aż nadto wyczuwalna, a wręcz namacalna.
Biorę leki, prawie ciągle leżę, a w dodatku przyjechała mama, żeby nade mną czuwać przez okrągłe dziewięć miesięcy i w zanadrzu ma swoje naturalne leki. Była zdruzgotana, podobnie jak my. Dzień w dzień robi mi specjalne herbaty z ziół i smaruje ciążowy brzuch. Dba, żebym się nie przemęczała i nie stresowała.
Zachodzenie w ciąże było trudne, chociaż nie zajęło zbyt wiele czasu. Za każdym razem, gdy test okazywał się być negatywny, dostawałam szału. Ataki były raz małe, rozgrywające się w mojej głowie, raz ogromne, które materializowałam w realnym życiu.
Peeta i ja staramy się o dziecko ponad własne siły. Chcemy załatać dziurę, spowodowaną przez utratę synka. Co wieczór się kochamy, długo, aż do znudzenia. Przez większość czasu wykonywaliśmy już wszystkie czynności mechanicznie, nie czerpiąc z tego żadnych większych korzyści emocjonalnych i czuciowych. To stało się naszą codzienną rutyną. Kiedy jednak przypomnieliśmy sobie, że to zła postawa, bo dziecko powinno być zrobione w całości z miłości, zwolniliśmy nieco i zaczynamy rozkoszować się swoim dotykiem oraz okazywać sobie więcej uczuć.
Co trzeci dzień w tygodniu robimy test. Testy ciążowe, które wynaleziono kilka lat temu w Trzecim Dystrykcie, cechują się wyjątkową skutecznością. Już po trzech dniach wiadomo na pewno czy jest się w ciąży czy nie.
Jak zawsze robię test, kładę go na wannie i siadam w kącie, na drugim końcu łazienki. Chowam twarz w kolanach i nawet nie patrząc w kierunku wanny, odczekuję piętnaście minut na wynik. Mąż jak zwykle kuca naprzeciwko mnie, a ja wtulam się w jego tors. Oboje oddychamy niespokojnie. Dobrze wiem, że Peecie jest z tym trudno tak samo jak mnie, ale nic nie mówi, żeby być dla mnie ostoją.
Nie mam już nawet siły, by wstać i sprawdzić, czy jestem w ciąży, czy nie. Peeta mnie wyręcza. Całuje mnie w czoło i wstaje. Po jego minie orientuję się, jaka jest prawda. Nie mogąc już dłużej wytrzymać niepowodzeń, wstaję i jednym sprawnym ruchem zrzucam wszystkie przedmioty z szafki, wiszącej nad moją głową. Zrywam firankę i krzycząc z rozpaczy, uderzam ręką w lustro, które momentalnie rozbija się na maleńkie kawałeczki, i rani moja skórę. Rzucam się na ziemię i przyciskam czoło do podłogi. Peeta siada obok i podnosi mnie do pionu. Jedną ręką przytula mnie, obejmując całą głowę, a drugą kojąco gładzi po plecach. Nie potrafię wyjaśnić motywacji mojego czynu. Jestem zwyczajnie sfrustrowana. Otwarcie obnażam swoje słabości... Moją misją stało się ofiarowanie Peecie potomka, a jak dotąd nie udaje mi się z tego wywiązać. Tak samo nie udało mi się go ocalić na naszej drugiej arenie.
CZYTASZ
After the Hunger Games PL
Fanfichttp://afterthehungergames.blogspot.com/ <-- wersja ocenzurowana! Po milionowym przeczytaniu całej trylogii Igrzysk Śmierci, poczułam ogromny niedosyt, związany z tą historią. W mojej głowie narodziły się sceny, które mogłyby się wydarzyć w życiu...