Rozdział 17

189 19 0
                                    

Obudziłam się w łóżku.

Zdezorientowana zsunęłam się z niego i poczułam chłód kamiennej podłogi na bosych stopach. Byłam w zamku. Ale co ja tu robiłam? Spojrzałam po sobie. Miałam ubraną, długą zwiewną sukienkę do spania, a długie do pasa blond włosy spływały łagodnymi falami po moich ramionach.

Tylko, że ja nie miałam blond włosów. Moje były długie, ale ciemne i nie aż tak gęste.

Nagle mnie olśniło. Byłam Leną.

Przeraziła mnie ta myśl, uspokoiłam się wmawiając sobie, że to sen.

Wbrew sobie, podeszłam do drzwi komnaty. Uchyliłam je lekko, stały za nimi dwie kobiety ubrane w stroje pokojówek. Wpuściłam je bez słowa i pozwoliłam by rozebrały mnie i umyły, a następnie pomogły założyć zieloną, skromną i prostą sukienkę. Uczesały moje włosy i nałożyły mi na stopy czarne pantofle.

Mój umysł krzyczał, protestował, jeszcze nigdy nikt nie widział mnie nago, tym bardziej nie przebierał mnie. Ale to było na nic, ciało Leny robiło co chciało.

-Czy życzysz sobie jeszcze czegoś Wasza Wysokość? - Jedna ze służących skłoniła się nisko.

Wasza Wysokość? Czy to, znaczy, że Lena była wysoko urodzoną damą?

-Nie dziękuję Cleo. Możecie odejść - Powiedziałam dostojnym głosem.

Gdy kobiety wyszły, najciszej jak potrafiłam wyszłam z komnaty. W moich uszach brzmiałam jak słoń w składzie porcelany, ale dla Leny o naprawdę musiało być bezszelestnie.

Moje ciało skierowało się w dół, schodząc krętymi schodami, co pozwoliło mi stwierdzić, że komnata, w której spała Lena, mieściła się na wieży.

Schodziłam ostrożnie, przylegając do ściany.

Nagle zaczęłam odczuwać uczucia mojego ducha. Było to dla mnie jak trzaśnięcie bicza. Zaczęłam odczuwać ogromny strach, ale i pogodzenie się ze świadomością, że idę na śmierć.

Nie spodobało mi się to. Czy miałam przeżyć śmierć Leny? Wiedziałam jak wygląda martwa, to nie mogła być łatwa śmierć. A co jeśli umrę razem z nią?

Nawet gdybym chciała przestać, nie mogłam. Przeznaczenie się wypełniało, a ja miałam tylko obserwować co stało się z duchem, który odwiedził mnie kilka razy.

Niespodziewanie schody się skończyły, a ja wyszłam prosto w korytarz przy sali bankietowej. Cichutko przesunęłam się jeszcze parę kroków, aż ujrzałam co, a raczej kto przesiadywał na wielkim, rzeźbionym krześle na środku sali.

Może i byłam wychowane w odciętej wsi, ale władze postarały się o doinformowanie nas jak wygląda król.

Był niskim i krępym mężczyzną i rudawym zarostem. Wyraz jego twarzy zawsze zdradzał niezadowolenie, które w połączeniu z zielonymi oczami tworzyły kompozycję sprzeczności.

Takiego człowieka właśnie ujrzałam na krześle.

A to by oznaczało, że Lena jest albo żoną króla, albo jego córką. Wysiliłam umysł. Król rzeczywiście miał żonę i córkę, ale ta pierwsza zginęła parę lat temu w jakimś napadzie. Czy to możliwe?

Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, bo Lena wyprostowała się i pełna wdzięku wkroczyła do sali.

-Ojcze! - Przywitała się skinieniem głowy.

Król nie ucieszył się na nasz widok, jego twarz, tak jak podaje nasz podręcznik wykrzywił grymas wściekłości i niezadowolenia.

-Co ty tu robisz? - Wysyczał - Nie widzisz, że mam zebranie

-Widzę - Skinęłam głową - Dlatego tu jestem. Jako następczynią tronu mam prawo brać udział w naradach z udziałem twojej osoby - Oznajmiłam wyniośle

-Nie wolno ci - Urwał

-Wolno - Uśmiechnęłam się.

Zalała mnie fala nienawiści do tego człowieka. Nie wiem czy to były moje uczucia czy uczucia Leny. Przynajmniej dowiedziałam się, że jestem jednak córką, a nie żoną.

Przejechałam wzrokiem po zebranych, w większości, kojarzyłam ich z poprzednich spotkań Leny z nimi. Byli to sprzymierzeńcy ojca, lordowie, którzy nie mieli dobrych zamiarów.

-Zatem witamy za zebraniu Rady, pani - Uśmiechnął się szyderczo lord Samswell.

-Dziękuję, lordzie - Odparłam i z gracją usiadłam na wolnym krześle. - Kontynuujcie - Machnęłam ręką gdy zamiast dyskutować wpatrywali się we mnie.

-Tak więc - Lord Franklin odchrząknął - Wasza Wysokość?

Twarz króla z wściekłej zmieniła się w przerażoną. Poczułam satysfakcję, o to właśnie mi chodziło. Gdy żaden z zebranych nie odezwał się ani słowem. Zrezygnowana wstałam i zaczęłam się przechadzać wokół nich.

-Pozwólcie, że powiem wam, co przerwałam. - Zaczęłam wyniośle - Otóż, chcecie zorganizować sztuczne powstanie. Nie przerywaj - Warknęłam na Samswella, który wyglądał jakby chciał zaprzeczyć - Chcecie zdobyć dodatkowe ziemie, a sąsiednim państwom powiedzieć, że to wyłącznie wina obywateli. Takie prawo. Mało tego - Ściszyłam głos i spojrzałam na ojca - Nie łudźcie się, że jest waszym sprzymierzeńcem., Zorganizował na dzisiaj napad, w którym macie zginąć wszyscy oprócz niego..

-Ona kłamie! - Wrzasnął desperacko król

-... Mają zginąć wszyscy obecni na tej sali, podczas gdy on w odpowiednim momencie wyjdzie bocznymi drzwiami. Prawdziwą wersją będzie wiadomość, że buntownicy zorganizowali zamach na zebranie rady, i tylko król dzięki waleczności swych poddanych przeżyje.

-To nie prawda! -Wrzeszczał król.

Nikt go nie słuchał, pozostali wpatrywali się we mnie. Jedni ze znudzeniem, inni z podejrzliwością a jeszcze inni z przerażeniem.

-Cóż - Zaczął ostrożnie Franklin - Ja myślę, że powinniśmy zakończyć dzisiejsze spotkanie, i odłożyć je na ju...

Nie zdążył dokończyć, bo wielkie drzwi sali zostały wyłamane z wielkim łomotem. Do środka wpadła cała armia uzbrojona po zęby. Nie patrząc kogo atakują, machali mieczami na prawo i lewo.

Rzuciłam ostatnie spojrzenie na ojca, ale jego już nie było. Lordowie jak jeden mąż z wściekłymi minami ruszyli na napastników.

Ale ja wiedziałam, że nie mają szans. Spóźniłam się. Plan był taki, że zebrani mieli odwołać narady, ale zmusić króla do wyznania prawdy i odwołania zamachu.

Czyli umarła na marne. W tym momencie, Lord Franklin wrzasnął za moimi plecami. Odwróciłam w samą porę, by umierający człowiek próbujący złapać się czegokolwiek zarył paznokciami w mój policzek. Krzyknęłam cicho, i szybko odwróciłam się od trupa.

Nie było pisane mi szczęście. Choć wiedziałam, że Lena umrze, było dla mnie szokiem, kiedy nóż jednego z Lordów wbił się w mój brzuch, gdy osuwałam się na ziemię, rozpruł mi ciało aż do klatki piersiowej.

Ból był straszny. Krzyczałam o pomoc, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. W końcu nie miałam już sił na wrzaski, przymknęłam tylko powieki i zacisnęłam zęby z bólu. Czekałam na śmierć która nie chciała nadejść. Mój umysł wrzeszczał, jakbym to ja naprawdę umierała. A może tak było?

Nagle nade mną pojawił się jakiś cień. Z trudem otworzyłam oczy i ujrzałam króla.

-Ulżę ci cierpienia skarbie - Wycedził i uniósł miecz.

Ostrze z mocą opadło na dół. Moja głowa eksplodowała bólem, zdążyłam wydać krótki wrzask, zanim zapadła ciemność...


Po drugiej stronieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz