Rozdział III

17.3K 955 361
                                    

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.

Ubrałam się w dżinsową kurtkę, czarne spodnie i trampki oraz białą koszulkę. Byłam poddenerwowana, nie mogłam się uspokoić. Zaraz z tatą teleportujemy się do domu Moody'ego, by omówić cały plan dokładnie. Z nadal niewyrównanym oddechem zbiegłam na dół. Tam czekał na mnie tata, wraz z mamą, babcią i Wallacem. Co on tu robił?

- No to my się oddelegowujemy. Nie czekajcie z kolacją, bo nie jestem głodny - stwierdził tata, a ja stłumiłam śmiech - Wallace, obejmujesz opiekę nad kobietami w tym domu, liczę na ciebie - Wallace kiwnął głową z uśmiechem. Od kiedy z mojego ojca taki żartowniś?

Wziął w garść proszek Fiuu i wszedł do kominka mówiąc "Telltale Street 30". Natychmiast pojawił się jasnozielony ogień, a Mark zniknął w jego płomieniach. Teraz moja kolej. Zrobiłam to samo, przełykając ślinę. 

- Telltale Street 30 - powiedziałam głośno, ostatni raz spoglądając na przestraszoną twarz bruneta. Czułam się, jakbym przemieszczała się, zjeżdżając z ostrych zjeżdżalni. W końcu wylądowałam na bordowym dywanie, a wokół mnie stało z paręnaście osób. Nie zdążyłam wstać z podłogi, a ktoś rzucił się na mnie, przygniatając mnie swoim ciałem, wnosząc po perfumach, była to dziewczyna. Po chwili zostałam uwolniona i zobaczyłam, że to Hermiona. Przytuliłam ją, czując, że nareszcie znalazło się coś dla czego warto walczyć. Pomogła mi wstać, a ja ujrzałam chyba całą rodzinę Weasley'ów, długowłosą blondynkę, jakiegoś przysadzistego mężczyznę z cygarem w ustach, Hagrida, profesora Lupina, a obok niego jakąś dziwną kobietę z włosami o różowym kolorze. Przywitałam się z bliźniakami (oboje zaczęli czochrać mnie po włosach), Ronem (podałam mu rękę, nie chcąc narażać się Hermionie), panem Weasleyem, Billem i jego zaskakująco piękną towarzyszką (zaczęła mnie całować po policzkach i mówić z francuskim akcentem).

- Znasz może Wallace'a? - Nie mogłam sobie darować tego pytania, za bardzo mnie to zaciekawiło.

- Ui ui! On bardzo przystojny, dużo dziewczyn wokół niego. Twój znajomy? - Kiwnęłam głową i wróciłam do witania się. Profesor Lupin przedstawił mnie swojej, jak się okazało, żonie, która stwierdziła, że moje oczy są bardzo ładne i podoba jej się ich kolor. Następnie po prostu zamknęła swoje brązowe oczy... A jakimś cudem teraz posiadała duże, ciemnoniebieskie tęczówki.

- Jestem metamorfomagiem. To dla mnie codzienność - Nie mogłam wyjść z podziwu jej czynom, ale teraz po prostu musiałam podjeść do Hagrida.

- Jak tam moja najlepsza uczennico? Wracasz do Hogwartu na swoje ulubione lekcje? - Moja smutna mina chyba dała mu wystarczającą odpowiedź.

- To nawet lepiej. Teraz to już nie Hogwart - To jego głosu łamał mi serce. Pan Weasley podszedł do nas, widząc nasze grobowe miny.

- Wiesz może co to są zapalniczki? - zmarszczyłam czoło, nie wiedząc co odpowiedzieć. To jakieś zwierzęta?

- To jakieś stworzenie? - zapytałam wyraźnie zmieszana.

- Nie nie! To dzieło mugoli! Hermiona...? - podążył ku niej wyraźnie zafascynowany nowym słowem. Niski mężczyzna tylko kiwnął głową w moją stronę, a ja zrobiłam to samo.

- Dowell! Chodź tu, musisz usłyszeć plan - Podeszłam pospiesznie do Moody'ego. Oparł się o swoją laskę pokazując eliksir wielosokowy.

- Myślę, że Mark powiedział ci o co w tym mniej więcej chodzi. Zaraz przemieścimy się do Pottera na testralach i miotłach. Nasz cel to jednej z kwater Zakonu Feniksa. W twoim przypadku, będzie to dom babci Kingsleya. Zakładałem, że będziesz chciała polecieć na testralu. On wie już gdzie ma lecieć. Po prostu w obliczu niebezpieczeństwa, masz bronić siebie, a jak jesteś na tyle zdolna, również innych. Mark będzie cię osłaniał lecąc na miotle. Jasne? - Od razu zauważyłam, że był strasznie spięty. Uniosłam kciuk do góry. On wrócił do rozmowy z Kingsleyem, który pomachał mi wesoło. Również to uczyniłam, często wpadał do nas na herbatę, przyjaźnił się z moimi rodzicami odkąd pamiętam. Przeszłam do ogrodu, z którego składał się jedynie krótko przycięty trawnik. Stały tam dwa testrale. Widzę je, ponieważ parę lat temu, na Mistrzostwach Świata w Quidditchu, widziałam śmierć mugola z rąk śmierciożerców. Przyznam, że nie jest to dla mnie jedno z najmilszych wspomnień. Przystanęłam obok tych mrocznych, lecz wspaniałych zwierząt. Zaczęłam głaskać jednego z nich, a drugi przyszedł do mnie wyraźnie zazdrosny. Jemu również nie oszczędziłam pieszczot. Żałowałam, że nie mogłam im dać nic do zjedzenia, przed tak daleką wyprawą. 

Wszyscy wkroczyli na trawnik, a ja domyśliłam się, że to właśnie teraz.

Z niemałymi kłopotami wsiadłam na mniejszego testrala, czekając na pozostałych. Kiedy wszyscy byli gotowi, znieśliśmy się ku górze, a ja pierwszy raz czułam się tak... wolna. To nie to samo co miotła. To żywe zwierzę, możesz wyczuć jego bicie serca, a jego skrzydła zapewniają ci wiatr we włosach. Objęłam go za szyję, a on wydał z siebie charakterystyczny dla tego gatunku dźwięk, niskie wycie. Leciałam tak, patrząc w dół. Panorama miasta wyglądała niesamowicie z tak wielkiej wysokości. Nocą tym bardziej, przemieszczające się samochody, oraz pozapalane światła w pokojach mugoli, wyglądały imponująco. Zrobiło mi się zimno, gdyż lecieliśmy coraz wyżej nie chcąc zostać zauważeni. Moody wylądował na jakimś przeciętnym, angielskim osiedlu, gdzie domu nie różniły się prawie niczym od siebie. Testral delikatnie wylądował na ziemi, a ja sprawnie zeskoczyłam z jego grzbietu i poklepałam go dwa razy po nodze, kierując się w stronę reszty grupy. Ci bez pukania wparowali do domu, robiąc przy tym jak najmniej hałasu. Zdecydowałam się wejść jako ostatnia przepuszczając wszystkich w drzwiach. Kiedy już nic nie stawało mi na przeszkodzie, weszłam przez próg, widząc wszystkich zebranych w salonie, który był pozbawiony mebli. Harry chwycił mnie w objęcia, a ja uściskałam go najmocniej jak tylko potrafiłam.

- Jak wakacje?

- Bywało lepiej - mruknął lekko się uśmiechając. Widząc go, od razu mój humor się poprawił. W końcu jestem tu, żeby go ubezpieczać prawda? 

Kolejne piętnaście minut minęło na sprzeczaniu się Harry'ego z resztą oraz na tłumaczeniu mu planu, którego nie chciał za nic zaakceptować. Hermiona wyrwała kilka jego włosów i wrzuciłam do eliksiru, zakańczając wreszcie tą niepotrzebną sprzeczkę. Ustawiłam się, obok reszty tych, którzy mieli byli wyznaczeni do wypicia eliksiru. Każdy po upiciu łyka krzywił się, z uwagi na okropny smak napoju.

- No dalej Dowell, twoja kolej - Chwyciłam buteleczkę i od razu przełknęłam eliksir, licząc na to, że może nie poczuję tego aż tak, ale myliłam się. Smakował jak rozgotowana kapusta. Wiesz jak to jest, kiedy kilka części twojego ciała zanika, pojawiają się nowe, albo rośniesz w kilka sekund? Ja do tej pory też nie znałam tego uczucia. Długie włosy zamieniły się w kruczoczarne, twarz zaczęła się zmieniać, skóra lekko pociemniała, a mój stanik stał się w tym momencie zupełnie niepotrzebny. A więc tak to jest być facetem? Dosyć dziwne uczucie. Przejechałam ręką po policzku. Ktoś tu się chyba ostatnio nie ogolił, co Harry? Zaczęłam zdejmować z siebie ubrania, by zamienić je na takie jak wszyscy. Najlepsze z tego wszystkiego było to, że stało przede mną siedmiu innych Potterów, również zmieniających swoją garderobę. Dziwnie się czułam zdejmując biustonosz z lekko owłosionej klaty. Będąc już ubrana (ubrany?) w czarną dresową bluzę, granatowy T-shirt, ciemne dżinsy i czarne trampki, czekałam na dalsze rozkazy, czując się wyjątkowo... dziwnie. Moody machnął ręką, kierując nas do wyjścia. Podeszłam do mojego testrala, a on zawył, rozprostowując skrzydła. Upewniłam się, że mam w kieszeni schowaną moją różdżkę i wsiadłam na to potężne i dumne stworzenie.

- Teraz tak! Trzymacie się swojej pary. Chyba nie muszę powtarzać, że wasz cel do dotarcie do kwater pobocznych Zakonu i następnie dotarcie do Nory za pomocą świstoklika, który będzie tam na was czekał. Bądźcie czujni! Start za... - Dobyłam różdżki z kieszeni, czując się teraz o wiele bezpieczniej - Raz... Dwa... - Jednym machnięciem różdżki wyczarowałam lejce, za które od razu złapałam, czując, że jest to poręczniejsze niż trzymanie tego zwierzęcia za szyję - TRZY!

Wzbiliśmy się ku górze, a mój tata leciał zupełnie blisko mnie. Przyznam szczerze, że adrenalina rosła z sekundy na sekundę. Poruszaliśmy się ponad chmurami,  coraz wyżej. Ni stąd ni zowąd, otoczyło nas z klikunastu lub nawet więcej śmierciożerców. To pułapka. Wiedzieli, że tu będziemy. Ktoś nas zdradził.


Halo! :( Przepraszam, że tak późno, problemy i tak dalej, wiecie jak to jest, ech :( Istnieje prawdopodobieństwo, że szybko wam to wynagrodzę! Przepraszam jeszcze raz! Mam nadzieję że jeszcze tu jesteście :(

IsolatedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz