- Blake! Do mnie! - krzyknęła Bellatrix, której głos poniósł się echem po mieszkaniu. Posłusznie zbiegłem po schodach ukazując się jej w pokoju gościnnym. Siedziała na fotelu i stukała paznokciami w skórzane oparcie.
- Gdzie Amanda? - zapytała z podejrzliwością. Tak cię martwi twoja bratanica? Spokojnie, gdy tylko zdobędę należne mi stanowisko, pozbędę się jej czym prędzej.
- Była u mnie w pokoju przed chwilą, ale wyszła - oznajmiłem, zgodnie z prawdą. Przecież nie powiem jej, że podstępnie się pozbyłem zbędnego balastu. Innymi słowy, omotałem ją, tak żeby brała mnie za "jej cudownego chłopaka". Zmrużyła oczy dziwnie mi się przypatrując. Nie boję się. Jeśli by mi coś zrobiła, Amanda by się jej wyparła. Może źle mi życzyć, nienawidzić mnie, ale nic poza tym. Jestem w jej domu i cały czas realizuje mój plan, ona nic z tym nie zrobi. Jest bezradna. Ja wręcz przeciwnie.
- Posłuchaj mnie - wstała, kierując się do mnie stukając obcasami o drewnianą podłogę, ciągle utrzymując ze mną kontakt wzrokowy - Jeśli w jakikolwiek sposób, zaszkodzisz jej, umrzesz szybciej niż sobie możesz wyobrazić.
Uśmiechnąłem się do niej półgębkiem, patrząc na Amandę, która dopiero co weszła do domu. Patrzyła się na czarownicę z nienawiścią.
- Ciociu! Jak możesz! - żachnęła się. Bellatrix, tylko poprawiła włosy, jeszcze raz zlustrowała mnie wzrokiem i deportowała się stąd.
Była bezwzględna, bezlitosna i okrutna. Jedynym wyjątkiem jest jej siostrzenica Amanda, która od zawsze stanowiła jej słaby punkt. Ta brunetka była krucha, nieświadoma zła na świecie, wręcz infantylna. Dlaczego? Kochana ciocia Bella trzyma ją w ukryciu przed całym światem, przed wszystkim co może ją zranić. Ktoś może się zastanawiać, czemu tak? Jak można kogoś trzymać w więzieniu dla jego własnego dobra? Otóż dobroduszna ciocia Bella ma pewien sekret, którego nikomu nie zdradziła.
Amanda jest charłaczką.
Ktoś mógłby drążyć temat. Ale jak to, Bellatrix była gotowa wyprzeć się swojej rodziny, która związała się z kimś nieczystej krwi, a co dopiero by zrobiła z charłakiem? To nie jest takie proste. Amanda od urodzenia, była potężną czarownicą. Jednak, podczas niefortunnego wypadku, jej rodzice zginęli. Niestety nie było mi dane dowiedzieć się dlaczego. Odstępując od tego, Amanda załamała się. Jako iż, była jeszcze małą dziewczynką, niepanującą nad swoją mocą, wybuchła. Dosłownie, wybuchła. Wszystkie swoje emocje skupiła na zdolnościach magicznych, co ją rozsadziło. Biedna, mała Amanda utraciła wtedy moc. W św. Mungu stwierdzili, że jest to jeden przypadek na milion i nie da się z tym nic zrobić. Wtedy jedyną jej rodziną została jej matka chrzestna, Bellatrix Lestrange, która od zawsze ubóstwiała małą Amandę i kreowała ją na zwolenniczkę Czarnego Pana. Po wypadku, przestała to robić. Postanowiła odizolować ją od wszystkiego i upozorować jej samobójstwo, podczas utraty kontroli. Teraz brunetka, która właśnie przytula się do mnie, uważa, że świat jest piękny, nie ma w nim zła. Że jej ciocia, jest dobrą osobą. Że ja jestem dobrą osobą.
Nawet nie wyobraża sobie w jakim jest błędzie.
*
Chamonix było dziś niezwykle spokojne. Ciche. Śmierciożercy pojawiali się tu średnio co dwa dni. Ostatnio nawet rzadziej. Czyżby stracili nadzieję na to, że zjawi się tu Melissa? Możliwe. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach, nie wracałby tutaj na jej miejscu. Martwiłem się o nią. Zależało mi na niej i nie chciałbym, żeby kiedykolwiek coś jej się stało. Zaprzyjaźniliśmy się przez te dwa miesiące, można powiedzieć, że nawet zżyliśmy. Pomimo tamtego niemiłego i nieprzyjemnego incydentu, wszystkie nasze stosunki pozostały w normie. Na szczęście. Codziennie myślałem o niej. Żadnych wiadomości, listów, czegokolwiek, ani jednego znaku życia od niej. Cała jej rodzina strasznie się o nią martwi. Czasem nie mogą spać. Jedynie pan Dowell jest z nich wszystkich najbardziej opanowany. Twierdzi, że jeśli poradziła sobie ze stadem śmierciożerców podczas przenoszenia Harry'ego, to poradzi sobie i teraz. Chciałbym być tak pozytywnie nastawiony jak on. Nie potrafię przestać zastanawiać się nad tym gdzie ona jest, co u niej? Od kiedy wyszło na jaw, że jestem wilkołakiem, Beauxbatons, nie przyjęło mnie na ten rok nauki z powrotem. Dla mnie to lepiej. Nie chciałbym tam siedzieć i ciągle o niej myśleć i czy wszystko z nią okej. Zaczyna do mnie docierać, że nie jest mi obojętna, to pewne. Poczułem, że ktoś bacznie mnie obserwuje z drugiej strony ulicy, którą szedłem. Serce stanęło mi w gardle, ale odwróciłem się w tamtą stronę. O mało nie dostałem zawału.
Co się stało?!
*
Po pierwsze. Nie wiadomo, czy to, że akurat przyśniła mi się wróżbitka ma jakikolwiek związek z rzeczywistością.
Po drugie. Muszę się jakoś dowiedzieć, czy faktycznie kiedyś uratowałem Melissę przed śmiercią, bo nic takiego nie pamiętam. I nie ma innej opcji, niż ta, w której potrzebuję wiedzieć jak to zrobiłem i w jakich okolicznościach.
Może być gorzej? Zawsze może. Po prostu jestem w jednym z gorszych bagien w moim życiu. Teraz wystają mi tylko oczy, żeby widzieć jak bardzo głęboko jestem w nim zanurzony. Och, jaki ja jestem dzisiaj metaforyczny.
- Zastanawia mnie coś - zagadnął nagle Diabeł, który leżał na moim łóżku wgapiając się w sufit. Oparłem się o framugę drzwi i zmarszczyłem czoło.
- Niby co takiego?
- Cały sen musi się zgadzać w stu procentach, żebyśmy mogli stwierdzić, czy jest on prawdziwy. Tak? - zapytał, jakby retorycznie. Coraz bardziej dziwił mnie jego tok myślenia. Przecież to chyba oczywiste, nie?
- No tak. I co w związku z tym? - zapytałem, zmieszany tą sytuacją.
- Ty już wcześniej byłeś zakochany w Melissie? - powstał z łóżka i spojrzał mi prosto w oczy, które właśnie szeroko otworzyłem. Nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie, ale miałem pewien kontrargument.
- Przecież wiesz, jak ją zawsze traktowałem. Wręcz jej nienawidziłem - odparłem, czując lekką ulgę. Da się jakoś obalić to co powiedziałem?
- Wtedy to ty byłeś w stadium: "nie wiem co to pozytywne emocje". Nic więc dziwnego, że jeśli się zakochałeś, nie miałeś jak na to zareagować. No nie? Nie potrafiłeś odpowiednio pogodzić się z uczuciem, które cię spotkało, więc zacząłeś z tej bezradności robić to co udawało ci się najlepiej - gnębienie. Nigdy nie kochałeś nikogo wcześniej, więc może nie zdawałeś sobie sprawy z tego, że tak na prawdę po prostu ją kochasz - ostatnie słowo powiedział bardzo cicho, na co serce zaczęło mi szybciej bić, a oddech stał się nierówny.
- A ja się zgadzam we wszystkim. - Nott nagle wszedł do pokoju, podsumowując wszystko co przed chwilą wywnioskował Zabini, najwyraźniej podsłuchując przez moment. Nie mogłem z siebie nic wykrztusić. Skąd on to wszystko może wiedzieć? Jak w ogóle na to wpadł? Czy on czasem nie pracuje potajemnie jako psychiatra w św. Mungu? Czy to możliwe, że Diabeł zna mnie lepiej, niż ja sam siebie? Zebranie myśli w tym momencie, graniczyło z cudem. Dawno nie miałem takiego mętliku w głowie.
- Trochę ostatnio nad tym myślałem. Pamiętasz chociażby Bal Bożonarodzeniowy? Melissa przyszła wtedy z Harrym. Zdenerwowałeś się, kiedy Grzmotter zostawił ją samą na balu, a ona wróciła smutna do dormitorium. Nawet widziałem cię, jak szedłeś do niej, ale w połowie drogi zatrzymałeś się i wróciłeś. Nie zwracałem na to za bardzo uwagi, ale takie sytuacje zdarzały ci się od czasu do czasu. Dopiero wczoraj połączyłem wszystkie fakty. Za każdym razem, kiedy Dowell przechodziła obok ciebie i Pans, ty odsuwałeś Mopsicę od siebie, od razu biorąc ją na dystans. Jako przykład Gryfonki, zawsze podawałeś ją. "Dowell to, Dowell tamto..". Nawet na Granger tak nie narzekałeś jak na nią. Zdarzało ci się też zawiesić na nie wzrok. Razem z Theo wczoraj o tym gadaliśmy. I wiemy jedno. Na razie pierwszy punkt z naszej listy się zgadza. Podświadomie podkochiwałeś się w niej, nawet nie zdając sobie z tego sprawy - skończył swoją wypowiedź, wypuszczając powietrze z płuc. Obaj się na mnie patrzyli. Co im miałem odpowiedzieć? Że mają racje? Że właśnie przystawili mnie do muru? Że nawet nie mam jak zaprzeczyć?
To jak układanka, w której dodano ostatni puzzel. Dopóki ona sama nie nauczyła mnie podstawowych uczuć, nawet nie wiedziałem, że takowe posiadam. To ona mi pokazała co to miłość, poświęcenie, troska, współczucie. Swoim zachowaniem, tym co dla mnie robiła, jak spędzaliśmy razem czas. Tak na prawdę, ta dziewczyna zrobiła z potwora człowieka. Z bezdusznego dupka, stałem się kimś, kto zna wartość innych ludzi i wie jak należy traktować tych, na których mu zależy. Jestem w rozsypce, jak znaleźć słowa na to wszystko? Jednak jest kwestia, której nie da się pominąć.
Ona zrobiła ze mnie kogoś lepszego, ja muszę zadbać o to, żeby nawet włos nie spadł jej z głowy.
Mamy i dwie nowe postacie! Amanda i Blake, lubicie ich? ^^
A właśnie, gdzie są te komentarze, które tak uwielbiam czytać? :(
CZYTASZ
Isolated
Fanfiction*druga część fanfiction "Sunflower"* Czasami czekam, wpatruję się w szybę. Rozglądam się, szukam wzrokiem. Czego? Ciebie. To naiwne? Nic poza naiwnością i nadzieją mi nie pozostało, skarbie.