Rozdział XXI

11.8K 703 400
                                    

Dziennik Dracona Malfoya  

    25 listopada, godzina 17.00

Miłość. To powszechne słowo, często nagminnie rzucane na wiatr. Kiedyś, sądziłem, że jej nie ma. Pożądanie, zauroczenie. Ale nie miłość. Stwierdziłem, że to wymysł romantyków i idealistów. Kto normalny uwierzyłby, że ktoś może nas pokochać, mimo tak wielu naszych wad i niedoskonałości? Przecież tyle ich mamy. Szczególnie ja. Otacza nas wieczne ból i cierpienie. Jest wojna, każdemu brakuje miłości. Szczęśliwej miłości. Wszyscy teraz skupiają się na tym, żeby przetrwać. Miłość zeszła na boczny tor. Jednak nie dla mnie. Ale wróćmy do tego, czym tak na prawdę, jest miłość.

Byłem do niej niezdolny. To słowo, zawsze przyprawiało mnie o śmiech, lub zwykłą kpinę. Mówiłem o tym z ironią. Zostałem wychowany tak, aby nie wierzyć w coś takiego. Oczywiście, nie przez obojga rodziców. Lecz ojciec, bardzo dobrze wpoił mi to od małego. I tak mi zostało. Do czasu. 

Kiedy wreszcie miłość spotkała mnie, wypierałem to. A spotkała mnie bardzo dawno temu. Nawet nie wiem kiedy, przepowiednia mówi mi, że zdarzyło się to o wiele wcześniej. Jestem zagubiony, bo nie wiem, czy w to wierzyć, czy nie. Próbuje dociec, jak do tego doszło. Jednak wiem, kiedy spotkało mnie to najwcześniej, kiedy pamiętam. Starałem się nie przyswajać tej myśli, ale stało się. Zrozumiałem, że już wtedy moje serce drgnęło, choć nie potrafiłem tego przed sobą przyznać.

Znałem ją już wcześniej. Wesoła blondynka z Gryffindoru. Nie zwracałem na nią szczególnej uwagi, chociaż wiem, że inni to robili, co zaczęło mnie irytować. Zacząłem jej nie lubić. Dokuczać jej. Nie znosiłem tego, że zwracała wszystkich taką uwagę, nie robiąc niczego szczególnego. To zaczęło się już od początku mojej nauki w tej szkole. Jednak dopiero od trzeciego roku zacząłem to robić bardzo często. Zaczepki, wyzwiska, groźby. Sprawiało mi to przyjemność, jeszcze nie wiedziałem, dlaczego aż tak dużo.

Za każdym razem, gdy do mnie mówiła posiadając w tym emocje, przechodziły mnie ciarki. Mógłbym dać sobie wtedy uciąć całą rękę, że to było tylko dlatego, że rodziła się we mnie złość. Nie potrafiłem zrozumieć, czemu tak przywiązywałem uwagę do naszych zaczepek, jednak nadal nią gardziłem, tak jak innymi Gryfonami. Ale pamiętam, kiedy to zaczęło się rozwijać.

Bal z okazji Turnieju Trójmagicznego. Mimo tego, że bardzo jej nie lubiłem, oczarowała mnie. Nie samym wyglądem. Chociaż mogę przysiąc, że wyglądała najpiękniej na świecie. Nawet wile z Beauxbatons, nie dorównywały jej urodzie. Do teraz potrafię sobie wyobrazić dokładnie jak wyglądała. Ubrała bordową sukienkę bez ramiączek z tiulem, która sięgała jej do połowy ud. Do tego założyła szpilki w tym samym kolorze, które zdjęła, tańcząc bez nich, z powodu bólu stóp. Na ręce odznaczała się złota, drobna bransoletka, a do niej pasujące kolczyki i wisiorek. Makijaż delikatny, ponieważ mocniejszego zupełnie nie potrzebowała. Lekko różowe usta, tusz do rzęs i cień, tylko podkreślały piękno jej niebieskich i wyrazistych oczu. Proste, blond włosy opadające kaskadami na jej ramiona sprawiały, że byłem nią całkowicie oczarowany. Oczywiście, próbowałem sobie wmawiać, że wcale tak nie było. Jednak dobrze wiem, że tego wieczoru, nie tylko byłem tak nią zaślepiony. Dużo innych chłopaków oglądało się za nią, a ja wiedziałem, że nie mogę po sobie nic poznać. Jednak, jak już wspomniałem nie chodziło o sam wygląd.

Siedziałem z Pansy przy stoliku, szczerze znudzony. Żałowałem, że z nią poszedłem, ale jednak była ona pewną kandydatką, wiedziałem, że nie zmieni zdania, więc wolałem zaprosić ją. Poszła wtedy do łazienki, a ja poczułem, że mam chwilę spokoju. Mieliśmy z Melissą nie za dobre stosunki, już od trzeciej klasy pałaliśmy do siebie nienawiścią. Ona chyba o tym zapomniała, ze względu na jej świetny humor tamtego dnia, ponieważ dosiadła się do mnie. Zdjęła wtedy buty, rozmasowując stopy i odwróciła się do mnie z promiennym uśmiechem, co było dla mnie nowością. Następnie wróciła na parkiet. 

IsolatedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz