Wrzucałam z impetem rzeczy do kufra. Przeprowadzamy się, już dzisiaj. Łzy ciekły my powoli po policzkach, na myśl o tym, że całkowicie porzucam moje dotychczasowe życie. Tak, nie mam zamiaru wracać do Hogwartu. Nie po tym.
Nie mam wiadomości od Rachel, co zaczyna mnie powoli martwić. Tak samo Hermiona i Ginny. Ostatnio moje życie nie ma ani trochę radości. Zastanówmy się.
Zaczyna się wojna. Nie wracam do Hogwartu, nie będę miała kontaktu ze znajomymi. Nie będę wiedziała co się z nimi dzieje i w jakim są stanie. Dosłownie nic. Zostanę skazana na jedną wielką niepewność. Oczywiście zapomniałam, moje myśli kłębiły się również wokół niego. Nic dziwnego, w sumie okłamał mnie przez ten cały czas. Wiedział, że utaja to przede mną. Nie zareagował. W żaden sposób, po prostu utwierdzał mnie w przekonaniu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Czuję się, jakby ktoś wypuścił ze mnie wszelką chęć do cieszenia się życiem. Ale z czego tu się cieszyć? Wyciągnęłam z szafy jego bluzę i koszulkę, które mi kiedyś dał. Pamiętam to dokładnie, dał mi je, bo stwierdziłam, że lubię nosić za duże ubrania. Tak bardzo miałam ochotę po prostu je wyrzucić za okno, spalić podrzeć... Pozbyć się wspomnień z mojej głowy. Niestety, nie byłam jeszcze na to gotowa. Wcisnęłam rzeczy do kufra, zamknęłam go i skierowałam się na dół, by pomóc rodzicom przy przeprowadzce.
*
- Daj mi to.
- Odejdź - odwarknąłem, nawet nie odwracając się w jego stronę. Lewe ramię paliło mnie niemiłosiernie, a on nieudolnie chciał mi pomóc.
- Chcę ci pomóc, stary... - Bezradny Zabini, rzadkie zjawisko.
- To wyjdź, tak mi najlepiej pomożesz - odparłem w jego stronę, a on złapał mnie za ramię i gwałtownie odwrócił w jego stronę.
- Malfoy, jasna cholera, dobrze wiem w jakiej jesteś sytuacji, ale to nie ja jestem temu winien. Nie wyżywaj się na mnie. Do roku szkolnego jeszcze trochę - próbował mnie podnieść na duchu, ale patrząc na moje ramię miałem ochotę odciąć sobie rękę, bo nie mogłem na to patrzeć.
- Nie wiem, czy wróci do Hogwartu. - Przełknąłem głośno ślinę. Kiedy się budzę odliczam tylko dni do roku szkolnego. Oderwę się od tego chorego gówna, które dzieje się w moim domu i jest duże prawdopodobieństwo, że będę w stanie naprawić, to co zepsułem. O ile ona wróci.
- A co jeśli nie wróci?
- Będę pilnował, żeby nikt z tej jebanej brygady zwolenników zabijania, nie dotknął jej nawet koniuszkiem palca.
*
Oto i jest. Razem z naszymi rzeczami, których jak się okazało było więcej niż sobie wyobrażałam, znaleźliśmy się w domu mojej babci. O ile wiem to Chamonix, miasteczko blisko gór. Położyłam dwa kufry, które należały do mnie na jasnych, błyszczących panelach. Rozejrzałam się po domu. Dominowały to kolory takie jak beż, biel, brąz i złoto, które wspaniale się razem komponowały. W salonie, gdzie aktualnie stałam, znajdował się kominek zbudowany z białych cegiełek, a nad nim pozłacany zegar z kukułką. Niesamowicie przyjemny w dotyku koc, leżał na kremowej kanapie, na której natychmiast usiadłam. Okna tutaj znajdowały się w wielu miejscach, a do tego były ogromne, dzięki czemu dom był bardzo oświetlony i czułam się tu bardzo przyjemnie. Na stoliku do kawy leżały czarodziejskie czasopisma i miseczka lukrecji. Dwa fotele po bokach kanapy posiadały poduszki z motywem lwa Gryffindoru. Beżowe zasłony aż opadały na podłogę, co dodawało elegancji temu pomieszczeniu. Dzięki otwartym drzwiom i łukowi prowadzącemu do kuchni, stwierdziłam, że inne pokoje są utrzymane w tej samej harmonii kolorów i odcieni. Mama i tata najpewniej prowadzili rozmowę z babcią na dworzu. Zgaduję, że właśnie zajmowała się ogrodem, gdyż głosy pochodziły właśnie z tyłu domu. Bonnie usadowiła się obok mnie pomrukując cicho. Patrząc na ten uroczy i przytulny domek na chwilę zapomniałam, co czeka mnie za jego progami. Wojna, anarchia i śmierć niewinnych. Oraz kłamcy, którzy nie przejmują się uczuciami innych. Te górzyste okolice pozwalały mi się zrelaksować, ale nie na tyle, by zapomnieć o wszystkim co się wydarzyło. Dźwięk skrzypiących drzwi, od razu zmusił mnie do wstania. Stephanie zaczęła dreptać do mnie, by następnie objąć mnie ze wszystkich swoich sił. Przytuliłam ją mocno, na prawdę się za nią stęskniłam. Ostatnio chyba widziałam ją trzy lata temu. Staruszce łzy szczęścia pociekły po policzkach. Wtarła je w rękaw długiego szarego swetra.
- Melissa, skarbie tak dawno cię nie widziałam! Mam na nadzieję, że będzie ci tu dobrze - oznajmiła mi ciepłymi i wesołym głosem.
- Już jest babciu - Uśmiechnęła się szczerze i podążyła do mamy, która próbowała zabrać się za kolację. Usiadłam obok taty na kanapie.
- Dorastasz nam. Wiesz, tak sobie pomyślałem... Ach w sumie, nie powinienem cię w to mieszać...
- Tato, błagam, nie zaczynaj znowu tematu, że jestem za młoda i nieodpowiedzialna... - Pokręcił głową i podniósł kąciki ust ku górze.
- Nie, to nie o to chodzi. W Zakonie Feniksa...
- W którym jakimś cudem jeszcze nie jestem... - wtrąciłam z wyraźnym żalem i złością.
- Jak mówiłem... W Zakonie mamy pewne zadanie... A skoro przyjaźnisz się z Harrym, pomyślałem, że chciałbyś w tym uczestniczyć - Moje oczy zwiększyły się do rozmiarów galeona.
- Jakie zadanie?!
- Spokojnie. Mamy przenieść go bezpiecznie do Nory w dniu jego siedemnastych urodzin, wtedy znika Namiar. Użyjemy do tego eliksiru wielosokowego by stworzyć więcej Potterów. Stworzyć, to może dziwne słowo, ale każdy będzie miał pod opieką jednego potężnego czarodzieja i tak dwójkami polecimy do Nory, by w razie czego ich zmylić. Nie spodziewamy się, że będzie ich zaskakująca ilość, ale lepiej być przygotowanym na najgorsze - Westchnął ciężko porywając z miseczki lukrecję. Ugryzł ją, przeżuł kilka razy i skrzywił się - Zapomniałem, że to ma taki okropny smak.
- Biorę w tym udział czy ci się to podoba czy nie - postanowiłam stanowczo, zakładając ręce na piersiach.
- Właśnie dlatego wolałem ci nie mówić.
- Za późno, pomogę Harry'emu - Potargał mnie po włosach i wstał z kanapy, najwyraźniej udając się na taras. Ruszyłam do kuchni, czując zapach cytryn. Mama dodawała składniki do ciasta, a babcia tarła skórkę z cytryny.
- Robimy ciasto! Na razie nie ma nic do pomocy, najwyżej cię zawołamy - Kiwnęłam głową w kierunku babci i oddaliłam się, nie wiedząc co w tej chwili ze sobą zrobić. Po korytarzu rozległ się dzwonek do drzwi. Zmarszczyłam czoło. Kogo tu niesie o tej porze?
- Otwórz! - krzyknęła Stephanie, co też postanowiłam uczynić. Pociągnęłam za klamkę, a moim oczom ukazał się przystojny... Nawet bardzo przystojny brunet.
- Cześć Melissa. Długo się nie widzieliśmy, co? - Chłopak w podartych na kolanach dżinsach, rozpiętej czerwono-czarnej koszuli w kratę lustrował mnie wzrokiem. Skąd znał moje imię? Zaraz... Te oczy. Wszędzie je rozpoznam.
- Wallace?
Witam wytrwałych w drugiej części! Pamiętacie Wallace'a? Jeśli nie, warto zajrzeć do XIII rozdziału Sunflower'a! (pierwszy akapit) Jak wam się podoba nowa część? Będzie tu o wiele więcej wątków zagadek i emocji więc mam nadzieję, że spodoba się wam to tak jak mi! Kocham was, mam nadzieję, że będzie was coraz więcej, a nie coraz mniej :(
Hashtag tego ff: #IsolatedFF
Mój tt: homiesxsquad
CZYTASZ
Isolated
Fanfic*druga część fanfiction "Sunflower"* Czasami czekam, wpatruję się w szybę. Rozglądam się, szukam wzrokiem. Czego? Ciebie. To naiwne? Nic poza naiwnością i nadzieją mi nie pozostało, skarbie.