Po długim oprowadzaniu Natalie, miałem ochotę, po prostu zostawić ją na środku korytarza i pójść tam gdzie mnie nie znajdzie. Dlaczego JA muszę ją oprowadzać? Nie powinien tego robić Daniel PryszczNaTwarzy McDonald? Coś tu ewidentnie jest nie tak. Skręcając do kolejnego miejsca "ciekawego zobaczenia" ziewnąłem okrutnie. Ale to tak okrutnie, że na pewno domyśliła się, że już nie chce mi się wykonywać żadnych czynności związanych z oprowadzaniem. Spojrzała się na mnie niepewnie.
- Może jesteś zmęczony? - zagadnęła cicho, trochę jakby przestraszona. Miałem wrażenie że każdy ruch jaki wykonywała był przemyślany i wyważony, byleby zrobić dobre wrażenie. Na mnie nie da się zrobić wrażenia, kochana.
- Coś w ten deseń - odparłem od niechcenia, mając wielką nadzieję, że pojmie w końcu delikatne aluzje. Rozejrzała się wokół siebie. Staliśmy na szczycie Wieży Astronomicznej, dokładnie w tym miejscu, gdzie wyznałem Melissie miłość. To nie jest najlepsze miejsce na zwiedzanie, jednakże sama tu popędziła. Teraz stała przy barierce i wpatrywała się w dal, oraz widoki na błoniach. Śnieg pokrywał drzewa Zakazanego Lasu, trawę, i chatkę Hagrida, co pięknie oddawało zimowy klimat. Zamarznięte jezioro połyskiwało w słońcu, które lekko wychylało się zza chmur. Włosy Natalie powiewały na zimnym wietrze, a ona sama zaczęła drżeć. Mimo tego, dalej podziwiała widoki, schodząc z nogi na nogę, chcąc się choć odrobinę rozgrzać. Wreszcie pocierała ręce i chuchała na nie. Dalej stała, po prostu rozkoszując się błoniami. A we mnie, coś jakby znajomego, coś bliskiego mi w sercu.. Ruszyło się.
Mam dokładnie tak samo jak Blaise bierze moją różdżkę i grzebie sobie nią w nosie. Tak samo denerwujące.
- Możemy już iść? - zapytałem już całkiem podminowany, gdy i mi zaczęło robić się zimno. Odwróciła się do mnie, i z przestraszonym wzrokiem dołączyła do mnie. A temat mojego znudzenia tym zajęciem przepadł. O Merlinie, daj mi siły na dzisiejszy dzień.
*
Rozpalałam ognisko, kiedy w tym czasie Lena rzucała zaklęcia ochronne. Wiem, że skrzaty mają swoją magię, ale wcale nie gorszą od naszej, więc pozostawiłam to zadanie całkowicie dla niej, nie mając większych wątpliwości. Kiedy malutki płomień powstał z potarcia dwóch krzemieni o siebie, zaczęłam rozkładać namiot, który znalazłyśmy w naszym starym domu. Na szczęścia wystarczyło go jedynie wyciągnąć z torby, a rozkładał się sam. Kiedy powstał, przypominał malutką chatkę, co wręcz mnie ucieszyło. Lena podbiegła do mnie ze zdziwioną miną.
- Czemu panienka zostawiła różdżkę na ziemi? - spytała wkładając mi ją pospiesznie w prawą dłoń. Westchnęłam cicho.
- Nawet nie wiem czy mogę jej używać - powiedziałam po cichu - Wiesz, teraz pewnie powstało dużo ogra.. - zamilkłam kiedy usłyszałam głosy. Przełknęłam ślinę i zadrżałam.
- Panienka się nie martwi - zapewniała mnie skrzatka miętosząc swoją sukienkę z mojego swetra - nie usłyszą nas, ani nie poczują, o zobaczeniu nie wspominając. A kiedy podejdą za blisko, automatycznie zaczną nas omijać, To akurat zakazane zaklęcie, dlatego panienka nic nikomu nie mówi- rzekła, a ja cicho się zaśmiałam i pokiwałam głową. Dostrzegłam ich. Dwoje mężczyzn szli w noszą stronę z kłodami. Rozbili się niedaleko nas, rozpalając ognisko, tak jak i my. Położyłam palec na ustach patrząc na Lenę, a on kiwnęła głową. Przysunęłyśmy się do nich jak najbliżej się da, będąc nadal pod zaklęciami ochronnymi, usiadłyśmy na zmarzłej już ziemi i przysłuchiwałyśmy się ich rozmowie.
- Szmalcownicy. Tfu! Tępe śmieci, bezmózgie karaluchy - klął wyższy mężczyzna o czarnych włosach, długim płaszczu i zawadiackim spojrzeniu. Biła od niego pewność siebie, ale w tym momencie również wściekłość.
CZYTASZ
Isolated
Fanfiction*druga część fanfiction "Sunflower"* Czasami czekam, wpatruję się w szybę. Rozglądam się, szukam wzrokiem. Czego? Ciebie. To naiwne? Nic poza naiwnością i nadzieją mi nie pozostało, skarbie.