Zamarłam. Nie było mowy o ucieczce, bo drżąca ręka z rozświetloną zaklęciem różdżką, sprawiała że musiałam zamknąć oczy. Słyszałam jak kobieta podchodziła do nas, ale nic nie mogłam zrobić.
- Kim jesteście? - spytała już trochę pewniejsza siebie, nie opuszczając świecącej różdżki. Nie było mi to na rękę, bo nie miałam pojęcia z kim miałam do czynienia.
- Melissa Dowell, a to moja skrzat..
- Kto? - przerwała mi w połowie zdania i ze zdziwieniem w głosie zadała kolejne pytanie. Jakby skądś mnie kojarzyła...
- Melissa Dowell... Na prawdę nie mam złych zamiarów, ukrywam się...
- Wiem, że nie masz. Pracuję z twoją mamą w Ministerstwie. Znaczy się, pracowałam - dodała i nareszcie cofnęła zaklęcie. Odetchnęłam z ulgą. To znajoma mojej mamy, więc najpewniej nic mi nie grozi. Jeszcze nigdy emocje nie opadły mi tak szybko. Przetarłam oczy i spojrzałam na nią. Była to przyjaźnie wyglądająca, a do tego niezwykle piękna kobieta około trzydziestki. Jednak widać, że ten "urlop" jej nie służył. Lena milczała, nadal nie mogła się pozbierać po zaklęciu. Pomogłam jej wstać, a ona zachwiała się lekko.
- Jak się pani nazywa? - odezwałam się nieśmiało w jej kierunku.
- Cassandra Miller - wyciągnęła rękę w moją stronę, a Lena pisnęła przeraźliwie. Spojrzała na nią i odjęło jej mowę. Stała jak wryta wpatrując się w nią z lekko otwartymi ustami.
- My-Myślałam, ż-że zginęła pani z rąk ty-tych m-morderców! - krzyknęła rozpaczliwie i przytuliła nogę Cassandry. Zaraz, chwila.. Millerowie... No tak, teraz przypomniał mi się nagłówek tamtej gazety! Tyle, że... gdzie mąż? Lepiej teraz o to nie pytać.. Pogłaskała ją troskliwie po głowie i wzięła głęboki oddech.
- Musiałam się ukryć, upozorowanie zabójstwa wydawało mi się najlepszym pomysłem. A nie byłoby to wiarygodne, gdyby poza domem, zabili również mojego skrzata domowego - Lena zanosiła się płaczem szczęścia, a ja nie do końca wiedziałam jak mam na to wszystko reagować. Czułam się trochę skrępowana, ale również nie mogłam uwierzyć w ten zbieg okoliczności. To wszystko dzieje się na prawdę, czy zaraz zza rogu wyskoczy śmierciożerca i rzuci na mnie Avadę?
- Świat jest jednak mały - odrzekła patrząc się na mnie z promiennym uśmiechem. Odwzajemniłam go, zgadzając się z nią całkowicie. Kto by pomyślał, że to koleżanka mojej mamy z pracy? I że żyje? I że uratuje mnie od pewnej śmierci?
- Wejdź, nie stój tak w korytarzu- zaprosiła mnie do salonu, a ja na prawdę poczułam jak kamień spada mi z serca. Jednak muszę być ostrożna.
*
Przy obiedzie ledwie się odzywałem. Nigdy tego nie robiłem przy jakichś obcych śmierciożercach. Ogólnie, moje kontakty z całą tą otoczką ograniczają się do zwykłego skinienia głową albo czystych formalności. Kroiłem niechętnie łososia z ukosa przypatrując się jakiemuś mężczyźnie wyglądającemu jak pirat. Dziwny typ.
- Jak ci idzie praca? - spytał mimochodem mój ojciec, sięgając po sok.
- Ach, ostatnio tyle tych uciekinierów, że na pewno niedługo znowu do was zawitam - zaśmiał się ochryple. Odruchowo zacisnąłem pięść pod stołem. Szmalcownik.
- Te dzieci... Nigdy się nie nauczą podporządkowywać tym na górze - stwierdził kpiąco, a ja miałem ochotę opuścić to pomieszczenie, w trybie natychmiastowym.
- Kogo tam masz na liście? Może usłyszę jakieś znajome nazwiska - uśmiechnął się półgębkiem, a ja już chciałem podziękować za ten pyszny obiad spędzony w przemiłej atmosferze, ale wolałem uniknąć niepotrzebnych pytań. Z ledwością wytrzymywałem na jednym miejscu. Chociaż w sumie.. Może tylko tamci mieli ją na liście? Została we mnie jeszcze ta nadzieja.
CZYTASZ
Isolated
Fanfiction*druga część fanfiction "Sunflower"* Czasami czekam, wpatruję się w szybę. Rozglądam się, szukam wzrokiem. Czego? Ciebie. To naiwne? Nic poza naiwnością i nadzieją mi nie pozostało, skarbie.