Trzymanie się za ręce

10.1K 649 166
                                    

Sherlock Holmes siedział w swoim ulubionym fotelu, obserwując swego najlepszego i jedynego przyjaciela — Johna Watsona. Bez znudzenia analizował każdy gest mężczyzny: mimikę zmęczonej twarzy i płynne ruchy dobrze zbudowanego ciała. Doktor co jakiś czas zerkał na Sherlocka, uśmiechając się ciepło.

Dlaczego?

Dlaczego John był dla niego miły (Holmes wybrał najmniej odpowiednie, lecz mało kłopotliwe słowo do opisania stosunku Watsona względem niego)? Sherlock potrafił obrażać doktora każdego dnia po kilka razy i nigdy nie przepraszał za swoje odzywki. Nie sprzątał po sobie, dalej trzymał rozkładające się ludzkie szczątki w lodówce, nawet jeśli Watson prosił go (właściwie żądał), by Sherlock tego nie robił. Grał późnymi godzinami na skrzypcach, od czasu do czasu myślał o zażyciu kokainy, bawił się bronią przyjaciela i korzystał bez zgody z jego laptopa (odgadywanie ciągle zmienianych haseł nie było dla Holmesa wyzwaniem). A zwyczajny John to wszystko znosił. Sporadycznie się obrażał i opuszczał dom, wracając po kilku nieznośnych, nudnych, samotnych, cholernie cichych godzinach. Po przybyciu wchodził do kuchni, wstawiał wodę na herbatę i parzył dwie Earl Grey. Podawał Sherlockowi gorący kubek wyblakłego bursztynowego napoju, pytając, czy wszystko jest już dobrze. I było, bo Sherlock nie mógł być zły na Johna, nie miał ku temu żadnych powodów. I mimo że detektyw przybierał obojętny wyraz twarzy, to skrycie był zachwycony doktorem jego cierpliwością i zagadkową osobowością — doceniał geniusz wnętrza Johna, nieważne jak absurdalnie to brzmiało. Sherlock upijał łyk herbaty, uśmiechając się lekko, gdyż uwielbiał swojego prostego, może trochę głupiego przyjaciela. John był z nim, ratował go i to było dobre.

John ponownie tego dnia uśmiechnął się do detektywa. Ten zmarszczył brwi i wychylił się do przodu.

— Dlaczego jesteś zadowolony? — zapytał ciekawy.

— A dlaczego miałbym nie być, hmm?

— Nie wiem, kolejna randka nie poszła po twojej myśli?

Dzień wcześniej John „uciekł" ze spotkania z (chyba) Clarą po tym, jak Holmes wysłał mu SMS-a z wiadomością o zagrożeniu życia (niedosłownie, ale doktor nie musiał tego wiedzieć). Sherlock przypadkowo wciągnął gałki oczne do odkurzacza i nie potrafił ich stamtąd wyjąć.

— Ciekawe dzięki komu. — Lekarz spojrzał wymownie na przyjaciela, ale nie wyglądał na złego.

— To było ważne John, wiesz o tym — tłumaczył poważnie. — Eksperyment i tak się nie powiódł.

— Nawet nie chcę wiedzieć, co miałeś na celu. — Pokręcił głową. — W każdym razie mam dobry humor, bo wiem, że nie zemdlejesz z głodu podczas kolejnego pościgu. Przez ostatni tydzień jadałeś trzy posiłki dziennie. Bez przymusu! To niesamowite, nie uważasz?

— Mhm... — mruknął.

Wstał, chwytając za skrzypce.

Sherlock nie potrafił wyjaśnić, dlaczego tak się działo... Nie. W rzeczywistości mógł to zrobić, ale nie chciał uznać (oczywistej!) odpowiedzi za prawdziwą.

Człowiek, jako przypadkowy produkt w procesie ewolucji nauczył się przez przypadek korzystać z ognia, przez przypadek wynalazł koło i dzięki wielu innym przypadkom wszyscy znaleźli się tam, gdzie są — i nigdzie nie ma wzmianki o nadludzkiej istocie. Sherlock nie wierzył w Boga, nie mógł udowodnić jego istnienia, więc uznał, że po prostu go nie ma. Ale wiedział też, że chrześcijanie uważają Pana za Miłość, myślą, że od niego właśnie pochodzi to uczucie, że jest ona darem. Jakie to idiotyczne! Całe to kochanie jest absurdalne, nieracjonalne i zgubne. To, co się dzieje z człowiekiem zakochanym, jest tak niebezpieczne... Mogłoby zabić, gdyby nie przynosiło złudnych, przyjemnych doznań. Sherlock tego nie chciał, szczerze nigdy nie myślał o sobie, jako o kimś, kto jest zdolny do odczuwania miłości, kto pragnie czyjejś uwagi. Aż do chwili, w której poznał Johna. I Bóg nie miał z jego uczuciem nic wspólnego.

Zdobyć Johna WatsonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz