Rozdział VIII

1.4K 162 11
                                    

*Oczami Jack'a*

Przewracam się na łóżku. Ta drzemka w środku dnia to chyba nie był dobry pomysł. Patrze przez okno na księżyc, który zrobił się jakiś... mniejszy. A w sumie nie ważne. Podchodzę bliżej. Wyglądam przez okno i obserwuje ogromną toń morza rozciągającą bez granic. W głowie zadaje sobie masę pytań. Jak się tam przedostaniemy? Czym? A do tego trzeba będzie zorganizować jakieś zapasy. To przekracza nasze możliwości, ale jej teraz nie zostawię, mimo że się boje, że sobie nie poradzimy. Obiecałem, a ja nie łamie złożonych obietnic. Pomogę jej, odzyskam moją laskę i wszystko wróci do normy. Ach, aż zaczęła mnie boleć głowa. Jestem zmęczony od takiej ilości myśli w mojej głowie, wiec kiedy ponownie kładę się do łóżka zasynam bezproblemowo.

*Oczami Elsy*

Przyjemnie chłodne powietrze budzi mnie rano. Otwieram oczy i widzę Ivene, która otworzyła właśnie okno.

-Hej.- powiedziałam unosząc się na łóżku.

-Cześć. Obudziłam cie?

-Nie, nie...

-Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia.

-Mam inną prośbę. Pomożesz mi wstać? Nie chcę dłużej siedzieć w jednym pokoju.

Chwile się zastanowiła.

-W porządku.

O dziwo nie potrzebowałam jej dużej pomocy. Okazuje się, że już mogę chodzić samodzielnie. Nareszcie! Powoli i ostrożnie wychodzę z pokoju i udaje się w stronę drewnianego stołu, gdzie wszyscy zjadają śniadanie.

-Elsa?- Jack nie ukrywa zdziwienia.

-No co?- odpowiadam i siadam obok niego z uśmiechem na twarzy.

-Jak się spało?- pyta po chwili milczenia.

-Nawet dobrze.

Zabieram się do jedzenia śniadania.

-A ty dałeś rade spać po swojej popołudniowej drzemce?

Widać było jak Jack cały się zarumienił na wspomnienie o tym, że zasnął na moich kolanach.

-Nawet w porządku.- wydukał w końcu, a ja nie mogłam się powstrzymać od lekkiego śmiechu. Poczułam lekkie uderzenie w ramię.

-Ej!- udaje oburzoną -A to za co było?

On tylko szeroko się uśmiechnął i tym razem on zaczął się lekko śmiać.

-Za twoje złośliwości.

-I kto to mówi?

-Lepiej jedz śniadanie dziewczynko.

Już nic nie odpowiadając jadłam dalej moje śniadanie co chwila znosząc zaczepki Jack'a. Coś czuję, że to może być początek fajnej przyjaźni.

*Oczami Jack'a*

Jak zwykle razem z Danirt'em wychodzimy z domu i udajemy się w strone lasu na skraju miasta. Kiedy tylko mijamy pierwsze drzewo słyszę cichy szelest, a następnie czuje szturchnięcie w ramię. Ruszam w odpowiednik kierunku i jestem na już dobrze znanej mi polanie. Dookoła jeszcze kilku mężczyzn i nie wiele kobiet.

-Zaczynajmy.- mówi Danirt.

Wszyscy usiedli na starych pniach lub zielonych od mchu kamieniach.

-Jakieś nowe wieści?

-Ludzie ze wschodu przypłyną za dwa tygodnie.

-A reszta?

-Niestety najszybciej za trzy.

-Nie da rady szybciej?!

-Spokojnie Danirt. Poradzimy sobie.- uspokoił do Retew. Był to facet koło czterdziestki. Dobrze zbudowany, z lekko już siwych wąsem. -Jak pomyślę o tej kanalji, która siedzi na tronie to sam bym go chętnie załatwił, a jak dojdzie do mnie kilka dziesiąt innych ludzi to rozerwiemy drania.

-Jack, a ty? Jakieś nowe wieści?

-Król za jakieś 2 może 3 miesiące wypływa na podbój jakiegoś kraju. Niestety nie wiem jakiego, ale to jest wasza szansa. Kiedy wyjedzie przejmiecie miasto, co łączy się z dużą ilością nowych chętnych, oraz znakomity początek walk.

-Ty Jack nie zostajesz z nami?-pyta Retew.

-Niestety nie.- odpowiada za mnie Danirt.

-Musze pomóc pewnej osobie dostać się do domu... Obiecałem.

Przepraszam, że ten rozdział jest taki krótki, ale no niestety jestem chora do tego masa lekcji na głowie. Mam nadzieje, że mimo wszystko się spodoba bo moim zdaniem wprowadza wiele do fabuły niedługo dowiecie się dokładne co :D.

Pozdrawiam

Jelsa "Śnieżna podróż"Where stories live. Discover now