Ten tydzień minął mi naprawdę w porządku - dupka z jego lalunią i kolegami nie było przez cały ten czas w szkole. Dziwne... ale właściwie lepiej dla mnie.
Jess jest naprawdę super - tak, wiem, wiem, nie powinnam się przywiązywać do kogoś, ale tej dziewczyny się nie da spławić. Właściwie to jesteśmy razem na każdej przerwie i bardzo lekko mi się z nią rozmawia - zaczęłyśmy się zaprzyjaźniać.
Dziś jest sobota - z zapisków mojego ojca wynika, że dzisiaj 15km stąd, mają wyjść zombi. Z tej całej jego chaotycznej mapy wynika, że również muszę iść jakoś głęboko w las, co mi właściwie odpowiada.
Jest 20:32 - za godzinę będę się zbierać do wyjazdu. Cały tydzień siedziałam w piwnicy, w swoim laboratorium i opracowywałam różne modele strzał. Z czerwonymi piórami - podpalają cel, z zielonymi - sprawiają, że po zetknięciu z celem, ten wybucha i inne w pobliżu niego... po prostu destrukcja. Bo wiecie jak jest załóżmy, 20 zombi, to wystarczy wypuścić taką zieloną strzałę w sam środek i większość leży! Właściwie to czasem niektóre strzały to niewypały, ale poradzę sobie jakoś...
Ubrałam krótkie czarne spodenki, sportowy stanik, koszulkę, a na to moją ukochaną bluzę z kapturem - nie zamierzam ryzykować ujawnienia, gdyby coś poszło nie tak.Wstrzyknęłam rycynę, wzięłam moje strzały oraz siekierę i skierowałam się w stronę samochodu. A w nim miałam apteczkę pierwszej pomocy, kompas i butelkę wody - zawsze ubezpieczona.
Chodziłam już po lesie od 15 minut, ale dalej nie widziałam żadnego zombi. Myślałam, że się zgubiłam, gdy usłyszałam dźwięk łamanej gałęzi. Podniosłam wzrok i byli - moje bezmózgi.
Zanim zdążył wydać jakikolwiek dźwięk wypuściłam zwykłą strzałę prosto w jego głowę - nie chciałam by zawołał swoich kumpli. "Zawołał" to za dużo powiedziane - po prostu wydałby jakiś nieludzi odgłos, jakby ktoś rysował paznokciami po tablicy.
Dziś była pełnia, więc gdy wbiegłam na polane, wydawało się jakbym była pod niebieską żarówką. Patrzyłam na niego, gdy coś złapało mnie za szyję i próbowało mnie ugryźć. Przerzuciłam intruza przez ramię, i... jego ręka została w mojej ręce - ohyda. Odrzuciłam ramie i użyłam siekiery, by zabić wroga. Nim się obejrzałam, na polano wyszło 5... 10... 15... i straciłam rachubę. Nigdy jeszcze nie widziałam ich tak wielu w jednym miejscu. Trochę się przestraszyłam, ale czego przecież nie byłam bezbronna.
Wypuściłam strzały wybuchające i przedni rząd zombich wyleciał w powietrze - uśmiechnęłam się pod nosem. Wypuściłam następną, ale ta była niewypałem. Zajęta zombimi przed sobą, nie zauważyłam tych za mną. Ugryzł mnie jeden w ramie - wrzasnęłam. Wbiłam mu łokieć w nos, a gdy ten mnie puścił, zabiłam go. Spojrzałam na polane - zombi były wszędzie, dosłownie.
Co miałam zrobić? Była ich około setka - stwierdziłam, że jeżeli chce wyjść żywa z tego pojedynku muszę uciekać. Wypuściłam 2 strzały zielone, przez to utorowałam sobie przejście i zaczęłam biec... ale nie myślcie sobie, że to takie proste. Nie jest tak jak na tych wszystkich głupich filmach o zombi, że one ledwie chodzą. Biegają bardzo szybko i jeżeli nie jesteś odpowiednio wyszkolony do takich typu rzeczy, to już po tobie.
Biegłam, ale przewróciłam się o wystającą gałąź, przez co jeden potwór uczepił się moich pleców i zaczął mnie drapać. Sprzedałam mu kopniaka w żebra i uciekałam dalej. Odwróciłam głowę, ponieważ chciałam zobaczyć, jak daleko w tyle są moi przeciwnicy - to był mój błąd. Prawie uderzyłam w drzewo, na czas chciałam je ominąć, ale niestety uderzyłam ramieniem w jego bok, więc zachwiałam się i straciłam równowagę. Zaklęłam i starałam się biec dalej, ale one już mnie dorwały. Próbowałam walczyć, ale to na nic.
CZYTASZ
Zjadły Ci mózg?
Teen FictionCześć, jestem Caroline, ale przyjaciele mówią mi Cara. Mam 17 lat, mieszkam sama na obrzeżach Denver, gram, uczę się i... walczę z zombi. Moim celem jest zakończenie dzieła mojego ojca i wytępienie ich z naszego świata, ale póki co - idzie mi do dup...