Rozdział 15

83 18 1
                                    

-Odezwiesz się do mnie w końcu, czy całą noc będziesz strzelać fochy?

-Będę strzelać, bo nie powiedziałeś mi całej prawdy o mnie, a miałeś na to ponad miesiąc! Jak ja się mam czuć? Chciałeś żebym Ci zaufała, a ukrywasz przede mną takie rzeczy i do tego wywozisz mnie gdzieś w las. - odparłam wściekła.

-Nie gdzieś w las, tylko na wzgórze, bo chce żeby Twoja moc się uaktywniła. - oznajmił i spojrzał na mnie. - Skarbie, proszę Cię, to Rush nie kazał Ci nic mówić... czekał aż będziesz gotowa.

-Za ile będziemy? - burknęłam.

-Już jesteśmy, ale jakieś 30 minut, będziemy musieli iść pieszo. - powiedział i zaparkował na leśnej ścieżce.

Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy. Sam wyciągnął rękę w moją stronę i spojrzał się na nią, dając mi do zrozumienia, że mam ją ująć.

-Chyba żartujesz. - prychnęłam, ale on nic sobie z tego nie robił i złapał mnie siłą za dłoń.

-Chciałem po dobroci. - westchnął. - Dlaczego zawsze musisz wszystko utrudniać?

-Taką mam naturę. - warknęłam i próbowałam wyszarpać dłoń, ale Sam trzymał ją w stalowym uścisku.

-Serio?

-Serio. - odparłam, ale już nie wyrywałam dłoni. - Sam, mogę Ci zadać pytanie?

-Właśnie je zadałaś.

-Zabawny jesteś. - powiedziałam i przewróciłam oczami.

-Pytaj. - westchnął zirytowany.

-Dlaczego zostałeś Mścicielem? Właściwie to dlaczego istniejecie? Nie rozumiem waszej organizacji. Nie różnicie się od Łowców niczym... no oprócz motywami.

-Caro, to jest bardziej skomplikowane niż sądzisz. - powiedział i podrapał się po głowie. - Mogłem zostać Łowcą i nawet nim byłem, ale po prostu... okej może od początku - miałem kiedyś brata bliźniaka. On nie był Łowcą, nie wiem jak to możliwe, ale nie miał genu. 2 lata temu zachorował na raka, był w bardzo zaawansowanym stadium. Wiedział, że czeka go śmierć, a ja nie mogłem nic zrobić. Wiesz jak to jest spędzić z kimś całe życie, mieć z nim każde wspomnienie, robić z kimś wszystko? Byliśmy praktycznie nierozłączni. Byłem wściekły... nawet nie wiem na kogo, po prostu nie różniliśmy się niczym, tylko tym głupim genem. Dlaczego ja mam być lepszy, bo go mam, a inni nie? Po śmierci Matt'a znalazł mnie Rush. Powiedział, że jeśli się do nich przyłącze i oddam pod badania swój gen, to znajdziemy lekarstwo na wszystkie choroby. Mówił, że dzięki mnie już nikt nie będzie musiał cierpieć, że znajdziemy sposób na mnożenie i wstrzykiwanie genu osobą chorym. Coś na zasadzie szczepionki. Wyjechałem, więc z nim i opuściłem rodzinę. - powiedział.

-Ale Sam... mówiłeś, że Mściciele chcą tworzyć armię z zombi, coś na kształt broni. Nigdy nie wspomniałeś o jakiejś szczepionce. - mówiłam.

-Wiem. Rush mówi, że w kiedyś znajdziemy lekarstwo, ale priorytety są ważniejsze.

Zrobiło mi się go szkoda. Wiele wycierpiał chłopak w życiu. To wszystko wina Rush'a i tej chorej organizacji. Zastanawiałam się właśnie nad motywem tych ludzi, gdy poczułam dużą dłoń na tyłku. Mówiłam, że mi go szkoda? Przez te testy, chyba mi się coś w głowie poluzowało...

-Och no nie bądź taka. - powiedział Sam, gdy strzepnęłam jego dłoń z pośladków.

-Przestań, zwariowałeś? - warknęłam.

-Dobra... Jak Ci się podoba łuk? - zapytał i spojrzał na moją nową broń.

-Dupny. - odparłam.

Zjadły Ci mózg?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz