-Do dupy z tym! - krzyknęłam sfrustrowana i zrzuciłam wszystko ze stołu.
Usiadłam na chwilę i zaczęłam oddychać głęboko, aby się uspokoić. Od tygodnia pracuję nad moim nowym wynalazkiem - "nawigacją zombi". Dobra wiem, nazwa na razie dupna, ale pracuje nad tym. Z zapisków mojego ojca wynika, że dzisiaj na wzgórzu O'Della będzie wysyp, więc czemu to ustrojstwo nie działa jak trzeba?!
Spojrzałam na zegarek - 19:54. Super, spędziłam w laboratorium praktycznie cały dzień, a dalej jestem w tym samym miejscu. Zdjęłam kitel i udałam się na górę. Przebrałam się w strój bojowy, który składał się ze starych conversów, czarnych legginsów, sportowego stanika i bluzy - standard. Naładowałam kołczan strzałami, wzięłam rycynę i pobiegłam po Molly - tak to moja siekiera i nie, nie jestem psychiczna. Musiałam nadać jej imię, jest jak przedłużenie mojej ręki i kocham ją... dostałam ją od ojca, już zawsze będę mieć do niej sentyment. Dzięki niej, gdy walczę, czuję, że jest ze mną, że mnie nie opuścił... taa, marzenie ściętej głowy.
Z dziennika wynika, że będzie dzisiaj bardzo dużo potworów, dlatego większość strzał jest zielonych. Wyszłam z domu i skierowałam się głębiej w las. Biegłam już trochę, gdy nagle przede mną wyrósł Scott. Tak się go wystraszyłam, że przewróciłam się o kamień na ścieżce i poleciałam na twarz. Jęknęłam, a ten pomógł mi wstać.
-Zgłupiałeś?! Nie wyskakuje się tak nagle zza drzewa! Mogłam Ci coś zrobić! - powiedziałam z wyrzutem.
Ale ten nic mi nie odpowiedział. W jednej chwili dotykałam stopami ziemi, a w drugiej te dyndały luźno w powietrzu. Chłopak po prostu przerzucił mnie przez ramię, jak jakiś worek kartofli!
-Scott zwariowałeś, co ty wyprawiasz?! - darłam się i próbowałam się wyswobodzić z jego uścisku.
Ten tylko uderzył mnie w pośladek, tak mocno, aż zapiszczałam.
-Wiedziałem, do cholery, że ruszysz znowu swój tyłek i pójdziesz na samobójczą misję. Naprawdę jesteś taka głupia, czy tylko udajesz?! - krzyknął ze złością.
-Puść mnie kretynie i spróbuj jeszcze raz mnie klepnąć, a pożałujesz! - warknęłam.
-Jak sobie życzysz. - powiedział i ugryzł mnie w pośladek.
-SCOTT, DO CHOLERY, CO Z TOBĄ JEST NIE TAK?! - ryknęłam.
-Przecież Cię nie klepnąłem. - zaśmiał się.
-Postaw mnie proszę na nogi, niedobrze mi. - powiedziałam zgodnie z prawdą.
-Okej, ale żadnych numerów. - odparł groźnie i mnie postawił.
Przez chwilę nie mogłam złapać równowagi i upadłabym, ale chłopak uratował mnie przed upadkiem.
-Dzięki Romeo. - prychnęłam.
Szliśmy w stronę mojego domu, gdy wpadłam na pewien pomysł. Kopnęłam go szybko w zgięcie kolan,przez co ten zaskoczony upadł, a ja zaczęłam uciekać w stronę wzgórza - nie dlatego, że chciałam iść do zombi, ale by zrobić mu na złość. Po jakiś 15 sekundach przewalił mnie na grunt i przyciskał swoim ciałem do ziemi.
-Czy ty zawsze musisz stwarzać problemy? - zapytał z wściekłością, lekko zdyszany.
-A ty zawsze musisz mnie dociskać do powierzchni płaskich? - odpyskowałam.
Ten tylko posłał mi wrogie spojrzenie, a ja już nie mogłam wytrzymać i roześmiałam się na całego. Po chwili nawet Scott się uśmiechnął i pokręcił głową, nie dowierzając. Spojrzał mi potem głęboko w oczy, a mi się zrobiło gorąco. Zbliżył trochę głowę ku mojej i patrzył to na moje usta, to na oczy.
CZYTASZ
Zjadły Ci mózg?
Fiksi RemajaCześć, jestem Caroline, ale przyjaciele mówią mi Cara. Mam 17 lat, mieszkam sama na obrzeżach Denver, gram, uczę się i... walczę z zombi. Moim celem jest zakończenie dzieła mojego ojca i wytępienie ich z naszego świata, ale póki co - idzie mi do dup...