Rozdział 9

136 21 4
                                    

-Do dupy z tym! - krzyknęłam sfrustrowana i zrzuciłam wszystko ze stołu. 

Usiadłam na chwilę i zaczęłam oddychać głęboko, aby się uspokoić. Od tygodnia pracuję nad moim nowym wynalazkiem - "nawigacją zombi". Dobra wiem, nazwa na razie dupna, ale pracuje nad tym. Z zapisków mojego ojca wynika, że dzisiaj na wzgórzu O'Della będzie wysyp, więc czemu to ustrojstwo nie działa jak trzeba?! 

Spojrzałam na zegarek - 19:54. Super, spędziłam w laboratorium praktycznie cały dzień, a dalej jestem w tym samym miejscu. Zdjęłam kitel i udałam się na górę. Przebrałam się w strój bojowy, który składał się ze starych conversów, czarnych legginsów, sportowego stanika i bluzy - standard. Naładowałam kołczan strzałami, wzięłam rycynę i pobiegłam po Molly - tak to moja siekiera i nie, nie jestem psychiczna. Musiałam nadać jej imię, jest jak przedłużenie mojej ręki i kocham ją... dostałam ją od ojca, już zawsze będę mieć do niej sentyment. Dzięki niej, gdy walczę, czuję, że jest ze mną, że mnie nie opuścił... taa, marzenie ściętej głowy.

Z dziennika wynika, że będzie dzisiaj bardzo dużo potworów, dlatego większość strzał jest zielonych. Wyszłam z domu i skierowałam się głębiej w las. Biegłam już trochę, gdy nagle przede mną wyrósł Scott. Tak się go wystraszyłam, że przewróciłam się o kamień na ścieżce i poleciałam na twarz. Jęknęłam, a ten pomógł mi wstać.

-Zgłupiałeś?! Nie wyskakuje się tak nagle zza drzewa! Mogłam Ci coś zrobić! - powiedziałam z wyrzutem. 

Ale ten nic mi nie odpowiedział. W jednej chwili dotykałam stopami ziemi, a w drugiej te dyndały luźno w powietrzu. Chłopak po prostu przerzucił mnie przez ramię, jak jakiś worek kartofli! 

-Scott zwariowałeś, co ty wyprawiasz?! - darłam się i próbowałam się wyswobodzić z jego uścisku.  

Ten tylko uderzył mnie w pośladek, tak mocno, aż zapiszczałam. 

-Wiedziałem, do cholery, że ruszysz znowu swój tyłek i pójdziesz na samobójczą misję. Naprawdę jesteś taka głupia, czy tylko udajesz?! - krzyknął ze złością. 

-Puść mnie kretynie i spróbuj jeszcze raz mnie klepnąć, a pożałujesz! - warknęłam. 

-Jak sobie życzysz. - powiedział i ugryzł mnie w pośladek. 

-SCOTT, DO CHOLERY, CO Z TOBĄ JEST NIE TAK?! - ryknęłam. 

-Przecież Cię nie klepnąłem. - zaśmiał się. 

-Postaw mnie proszę na nogi, niedobrze mi. - powiedziałam zgodnie z prawdą.

-Okej, ale żadnych numerów. - odparł groźnie i mnie postawił. 

Przez chwilę nie mogłam złapać równowagi i upadłabym, ale chłopak uratował mnie przed upadkiem.

-Dzięki Romeo. - prychnęłam. 

Szliśmy w stronę mojego domu, gdy wpadłam na pewien pomysł. Kopnęłam go szybko w zgięcie kolan,przez co ten zaskoczony upadł, a ja zaczęłam uciekać w stronę wzgórza - nie dlatego, że chciałam iść do zombi, ale by zrobić mu na złość. Po jakiś 15 sekundach przewalił mnie na grunt i przyciskał swoim ciałem do ziemi. 

-Czy ty zawsze musisz stwarzać problemy? - zapytał z wściekłością, lekko zdyszany. 

-A ty zawsze musisz mnie dociskać do powierzchni płaskich? - odpyskowałam. 

Ten tylko posłał mi wrogie spojrzenie, a ja już nie mogłam wytrzymać i roześmiałam się na całego. Po chwili nawet Scott się uśmiechnął i pokręcił głową, nie dowierzając. Spojrzał mi potem głęboko w oczy, a mi się zrobiło gorąco. Zbliżył trochę głowę ku mojej i patrzył to na moje usta, to na oczy. 

Zjadły Ci mózg?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz