***Papcio***
Zachodzące słońce odbijało się w oknach potężnych wieżowców, rzucając jednocześnie cień na większość placu. Przez pomarańczowe niebo spokojnie przepływały różowe chmurki, niesione przez ciepły, południowy wiatr. Niestety, romantyczny nastrój nie udzielił mi się. Z przerażeniem obserwowałem upadające na bruk ciało Richarda. Broń spadła z hukiem na kamienną płytę, która po chwili została zalana krwią prezydenta. Łuska zużytego naboju odbiła się od ziemi. Momentalnie nastąpiła masowa panika. Ludzie próbowali przedostać się obok strażników, by podnieść samobójcę i zanieść go do szpitala. Wybuchło kilka petard, choć nie kojarzyłem żadnego miejsca, gdzie by można było je kupić. Jeden z kilku strażników uderzył pięścią w twarz mężczyznę, który przewrócił barierki dzielące niegdyś Smitha i jego straż od tłumu. Gumowe kulki wystrzelone przez żołnierzy w rozszalałą ludność spowodowały kolejne okrzyki przerażenia i wykrzykiwanie obraźliwych haseł w ich kierunku. Dopiero po chwili dotarło do niektórych osób, że mężczyzna odszedł do zaświatów.
Gapiów przybywało z każdą chwilą. Wszyscy, których ominęły drastyczne sceny, chcieli odkryć powód zamieszania, w mgnieniu oka ogarniającego całe miasto. Ludzie, których jedynym źródłem informacji były przekłamane plotki, szeptali między sobą na temat tajemniczego zamachu. Postanowiłem wycofać się z placu. Skoro pogłoski głosiły, że nastąpił zamach, podejrzenia z pewnością spadną przede wszystkim na Purpury, z którymi oczywiście współpracowałem.
Przedzierając się przez tłum, nie zauważyłem zakapturzonego mężczyzny, który biegł szybko w tym samym kierunku, co ja. Ciężka dłoń w skórzanej rękawicy odepchnęła mnie, by utorować sobie drogę. Zaskoczony, pod wpływem siły uderzenia, cofnąłem się o kilka kroków, wpadając na jedną z kobiet stojących w tłumie. Tubalnym głosem, który zupełnie nie pasował do płci pięknej, wychrypiała "Uważaj jak chodzisz". Bąknąłem ciche przeprosiny, jednak moje myśli znajdowały się właśnie w zupełnie innym miejscu. Starałem przypomnieć sobie twarz tego mężczyzny. W momencie, gdy mnie popchnął, odwrócił się. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co mnie tak zaintrygowało. Bez problemu rozpoznałem Smitha. Pobiegłem za nim najszybciej jak mogłem, jednak zdążył już przebiec znaczną odległość. Byłem pewien, że posiada ważne informacje, chociażby na temat agentów Egwina w naszych szeregach, bo z pewnością nie działał sam. Niestety, odległość między nami nie zmniejszała się. Z każdym krokiem niewielka chmurka kurzu unosiła się nad bruk, gdzie indziej wbiegłem w kałużę czerwonej farby, która wylała się jednemu z robotników. Czerwone krople ubrudziły niedawno kupione spodnie. Zakląłem, gdy ujrzałem ich stan. Zdecydowanie będę musiał kupić nowe ubrania.
W pewnej chwili Smith zniknął w jednej z uliczek. Zdezorientowany stałem na rozwidleniu trzech dróg między dość niskimi blokami, ale w żadnej z nich nie mogłem dostrzec prezydenta. Ze złością kopnąłem mały kamyk, który leżał obok mnie. Odbił się od ściany jednego z budynków. Ciche "stuk" trwało jeszcze przez kilka sekund, coraz ciszej i ciszej... Echo jakby pięło się ku górze. Zrezygnowany usiadłem na ziemi, oparłem głowę na rękach. Gdzie on mógł pobiec, powtarzałem w myślach. Minęło kilka chwil, ale mimo to nic mi nie przyszło do głowy. Tym razem ci się nie udało Papciu, pomyślałem wstając. Spojrzałem jeszcze raz na wszystkie trzy uliczki. Westchnąłem.
-Musisz zacząć trenować - upomniałem się na głos. Jak na złość, ściany musiały to powtórzyć kilka razy, niby popierając pomysł. Nie pozostało więc nic innego, jak zaryzykowanie i wybranie losowej drogi. Jeśli to nic nie da, będę musiał poprosić Purpury o pomoc. Skręciłem w prawo. Biegnąc najszybciej jak mogłem, mijałem coraz więcej niezamieszkanych domów. Okolica wyglądała, jakby wyjęto ją z horroru. W większości budynków nie było jeszcze okien ani drzwi, a jeśli jakieś się pojawiły, okryto je czarną folią. Kilka ptaków założyło gniazda, więc ich świergot ożywiał nieznacznie osiedle. Mimo to, bloki wyglądały na wymarłe, chociaż jeszcze nikt nie zdążył postawić w nich stopy.
Ponury nastrój udzielił mi się po krótkiej chwili. Gdy w dalszym ciągu nie doganiałem Smitha, byłem pewien, że wybrałem złą drogę. Zawiedziony, wszedłem do jednego z budynków, by odpocząć przez moment i wyregulować oddech. Zgodnie z moim obawami, mieszkania nie były urządzone, więc musiałem się pogodzić z twardą ścianą, o którą oparłem swoje plecy.
Już po chwili w mojej głowie kształtowały się teorie dotyczące pobytu Smitha. Trzeba było wziąć pod uwagę każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Podsumowałem to, co wiedziałem. Richard lub Egwin upozorowali samobójstwo prezydenta, który w rzeczywistości uciekł niepostrzeżenie z placu. W międzyczasie zdrajca Purpur nazwał się nowym władcą Nowej Polani. Pierwsze pytanie brzmi - po co uciekał Smith? Możliwości było kilka. Pierwsza z nich dotyczyła wspólnego planu, który prawdopodobnie uknuli wspólnie nasi wrogowie. Druga przedstawiała wszystko w odwrotnej sytuacji - Egwin zmusił Smitha do samobójstwa, jednak uciekinier oszukał los i wymknął się, skazując swojego sobowtóra na śmierć. Było to co najmniej nierealne, ponieważ dawny prezydent z pewnością nie miał wiele czasu na ucieczkę, tym bardziej odnalezienie swojego klona! Niewykluczone, że ktoś o posturze podobnej do Smitha został ustylizowany na jego postać, ale czy ktoś gotów był poświęcić życie dla takiego tyrana? Trzecią i dotychczas ostatnią opcją, która przyszła mi do głowy, była łaska Egwina, który zdobywając kontrolę na wyspie, pozwolił uciec niepotrzebnemu już Smithowi. Nie chciał jednak budzić wobec siebie nieufności, więc urządził niemały pokaz z samobójcą w roli głównej, w którym to dyskretnie awansował się na prezydenta. W tym wypadku wszystko musiało być opracowane do perfekcji. Jeden, drobny błąd mógł wszystko zniszczyć, plan ległby w gruzach. Egwin i Smith bezpowrotnie utraciliby zaufanie obywateli.
CZYTASZ
Piorun (1&2)
FantasyCzęść I Świat fantasy w przyszłości? Czemu nie? Bardzo łatwo zniszczyć środowisko, trudniej naprawić. W ciągu wielu lat lodowce topniały, ale wiemy, jakie jest nasze podejście do ekologii. Co da garstka ludzi starających się uratować środowisko...