Idę szybkim krokiem w stronę stołu krukonów. Wszyscy już opuszczają Wielką Salę i kierują się do swoich pokojów, aby zabrać rzeczy na zajęcia, więc w tym zamieszaniu nikt nie powinien zwrócić na mnie uwagi. Dyskrecja w tym wypadku jest bardzo ważna.
- Hej, ty. Chodź tu na chwilę. - zagaduję jakąś pierwszoroczniaczkę z domu kruka. Podchodzi posłusznie z niekrytą ciekawością.
- W czym mog...
- Wiesz, która to Cornelie... - w tej chwili uświadamiam sobie, że nie znam jej nazwiska. Przecież w tej szkole może być tysiące Kornelii! - ee... ładna, średniego wzrostu, długie, czarne włosy...
Jednak mała chyba nie zauważa mojego wahania, bo kiwa spokojnie głową. Najwyraźniej nie ma ich aż tak wiele.
- Posłuchaj, masz jej to przekazać. Tylko nikomu ani słowa. Przysięgnij. Na Diadem Ravenclaw. - wiem, czego symbolem jest ten przedmiot. Dla krukona Diadem jest rzeczą praktycznie świętą.
Dziewczynka wybałusza na mnie purpurowe oczy. - Przysięgam. Na Diadem Roweny Ravenclaw. - mówi w końcu. - Tylko szybko, nie chcę się spóźnić na zajęcia. - dodaje. Oczywiście, oni nigdy nie gubią swej dumy.
Wręczam krukonce karteczkę i oddalam się. Teraz już tylko przetrwać do wieczora.
***
Siedzę w umówionym miejscu już od pół godziny. Chodź równie dobrze mogła minąć zaledwie minuta. Oczekiwanie przedłuża się w nieskończoność, zwłaszcza, że z każdą sekundą coraz bardziej uświadamiam sobie, jak bardzo niebezpieczne jest to, co właśnie robię. Ta dziewczyna mnie wykończy. Naprawdę. Mam wrażenie, że zaczynam się przez nią zmieniać... nie wiem, co o tym myśleć. Lubiłem Toma, którym byłem jeszcze parę tygodni temu. Ta nieograniczona władza. Sterowanie ludźmi niczym swoimi marionetkami. Ale jeżeli takiego woli mnie Nel...
Widzę postać idącą korytarzem. Nie wiem, kto to jest, ale w mojej głowie włącza się sygnał alarmowy. To wcale nie musi być Cornelie, może to być prefekt lub, co gorsza, - sam Flich. Przylegam całym ciałem do ściany i czekam z różdżką w ręku. Błagam, to musi być ona. Proszę, proszę , proszę.
Kroki są coraz bliżej. Przypominam sobie wszystkie zaklęcia, które nie wpędziłyby mnie w tarapaty, a zatrzymałyby niechcianą postać. Obliviate, Petrificulus Totalus, Drętwota, Obliviate, Pretrificulus... powtarzam w myślach jak litanię. Nagle wyłania się postać. To dziewczyna. Merlinie, DZIEWCZYNA. Oddycham z ulgą. Robię krok przed siebie i nagle zamieram. Coś mi się nie zgadza. To nie jest Nelie. To nie są jej włosy. Włosy tej tutaj są brązowe, nie koloru węgla. Momentalnie czuję, jak moje serce przestaje pracować. Dziewczyna rozgląda się. Usłyszała coś, albo zauważyła. Jednak odwraca się (w przeciwnym kierunku, od którego stoję) i idzie dalej. Stoję sparaliżowany, po czym osuwam się powoli na ziemię. Jestem cały zlany potem. Jak mogłem być taki głupi?! Jeden krok i mogło się zdarzyć coś złego... poza tym, od kiedy ja się tak boję?! UCZNIA?! KOGOKOLWIEK?!
- Tom? - odzywa się delikatny głosik. Staję na baczność i wyciągam różdżkę przed siebie zdecydowanym gestem. Jednak nie mam szans rzucić zaklęcia, bo nagle narzędzie wyskakuje z mojej ręki i znajduję lokum w dłoni dziewczyny. Miała już iść, było tak blisko...
- Ja...
- Tom, oddychaj, to przecież tylko ja.
- Kim ty jesteś, że się do mnie zwracasz w ten sposób? - pytam prawie szeptem, zupełnie serio. Nie chciałem, by to tak zabrzmiało, jednak 5 lat w Slytherinie robi swoje i prawie każde moje słowo brzmi jak groźba czy szydzenie.
- Jak... - widzę na twarzy dziewczyny oburzenie. A równie szybko, jak pojawił się ten grymas, jej mina zmienia się na zmieszaną, a potem zawstydzoną. Jakbym patrzył w kalejdoskop. - O Boże, ależ jestem głupia. Przepraszam, to ja, Cornelie. Przysłałeś mi wiadomość. Więc jestem. No i wypiłam eliksir wielosokowy, tak na wszelki wypadek...
- A, tak, jasne... - udaje mi się wykrztusić tylko, mój mózg jest jak zamulony. - Ale... przecież jego się robi miesiącami...
- Znalazłam sposób. - mruga porozumiewawczo. Ale ja nie rozumiem. Ta kobieta to chyba istny geniusz. Mój umysł powoli zaczyna wracać do normalnego stanu. - Dlaczego chciałeś się spotkać?
- Cornelie. - wyrzucam z siebie, zawierając w tym słowie wszystko, co chcę przekazać. Szczęście, że przyszła. Szczęście, że nic jej nie jest, że nie ma na całym ciele ran po Sectum Semprze. Szczęście, że mogę znów na nią patrzeć, ponieważ eliksir powoli przestaje działać. Podbiegam do niej, biorę ją w ramiona i całuję prosto w usta, z całą pasją i namiętnością. Dłużej nie mogę tego w sobie dusić. Przyciskam dziewczynę do ściany, przygwożdżam jej dłonie i napieram jeszcze mocniej, całym ciałem. Cornelie nie ma szans się nawet ruszyć. W tej chwili nie obchodzi mnie to, że ona wcale nie odwzajemnia pocałunku, nie poddaje się mu tak, jak to sobie wyobrażałem. Myślenie... myślenie? Czy coś takiego istnieje?
- Tom... - wyrzuca z siebie szeptem. Ale wcale nie słyszę w jej głosie radości, tylko przygnębiający smutek, rozpacz i desperację. Odskakuję jak poparzony. Wszystkie pozytywne odczucia, które towarzyszyły mi jeszcze przed sekundą znikają i ich miejsce zajmuje wstyd i niedowierzanie.
- Nelie, ja...
- Zamknij się już. - Jej spojrzenie z przerażonego przeradza się w zimne i niepewne jednocześnie. Na początku wolnym krokiem, potem coraz szybciej, dziewczyna biegnie przez korytarz. Nie wiem gdzie. Byle dalej. Dalej ode mnie.
Biec?
HEEEEJ właśnie tym rozdziałem otwieram Maraton z Leną! Rozdziały będą pojawiały się dużo szybciej, więc bądźcie czujni! Jak święta, dostaliście jakieś książki? Piszcie w komentarzach!
xoxoxoxo
Lena
CZYTASZ
Panna Riddle ||HP|| ✓
Fiksi PenggemarSzkolne czasy Toma Riddle'a. Prawdopodobnie wszyscy już wiemy, jak wyglądało jego tamtejsze życie... ale czy na pewno? Czy może nikt nie zapomniał o pewnych epizodach z życia Czarnego Pana? "Pannę Riddle" można nazwać inną, bądź dopełnioną histor...