i'm rich girl

318 9 6
                                    

Jestem Dolly, mam 16-lat, blond włosy dobrze podkreślają moje rysy twarzy, takie delikatne rysy, zupełnie jak u lalki. Dzięki bladej cerze, nie muszę sobie robić makijażu, ale chcę. Moje siostry są zazdrosne, więc czasem, dla żartów, ukryją gdzieś puder albo szminkę. Zresztą, nawet mieszkanie w wielkiej willi ma jakieś minusy, a to jest jeden z nich. To bardzo żałosne tak się zachowywać w wieku 14 i 18, bo w tym wieku są Sally i Molly, moje wspaniałe rodzeństwo, ale kiedy ma się miliony, a mamusia i tatuś pozwalają na wszystko, to nie przejmujesz się upierdliwym rodzeństwem, nic a nic. Ja właśnie tak robiłam i miałam prawie wszystko co chciałam. Prawie wszystko, nigdy nie będzie tak jak ja chcę.
- Lalka, chyba nie chcesz się spóźnić na bal, prawda?- w drzwiach stanął "mól" Molly, a za nim stała Sally.
- A... to dzisiaj ten bal?- Zapytałam zdziwiona, ostatnio mam zaniki pamięci.
- Oczywiście, nie musisz iść, nawet lepiej jak nie pójdziesz - odezwał się "mól" Molly.
- Idę, upierdliwy molu, oczywiście, że idę, bo zawszę chodzę na bale, odpowiedziałam z uśmiechem.

Great bal

- Już 2-lata spokoju - powiedziała Sally.
- No, pomyśleć, że jest jeszcze 1918 r. Się prali.
- Tak, masz rację Dolly - powiedziała Sally.
- To chyba 1- bal po wojnie, prawda?
- Chyba?- powiedziałam niepewnie.
- No na pewno.....Jeden z pierwszych - dodała Molly.
- Pamiętacie jaki tu był bałagan.
- No, niezły.
- Wtedy, troszkę trudno było urządzać bale.
- Siostry, wyobraźcie to sobie. My przy muzyce z poważnymi minami tańczymy, rozmawiamy, a na dworze strzelają, a my dalej robimy swoje.
- Jaki byłby ubaw, prawda - dodałam z uśmiechem.
Po chwili dojechałyśmy na miejsce, patrząc jednym okiem na suknię, a drugim na drogę, weszłyśmy do sali balowej.
Od razu, jeszcze przed wejściem, było słychać głośną muzykę klasyczną.
- W tych sukniach nie da się tańczyć - stwierdziła Molly.
- Na następny bal bierzemy przyzwoitkę zamiast ciebie - powiedziałam zirytowana siostrą.
- A.... Właśnie co z nią?- zapytała się Sally.
- Ziemniaki musi obierać - zażartowałam sobie.
- Lalka, kiedy ty dojrzejesz?- Zapytała się Sally.
- Tylko żartuję.
- Dlaczego rodzice z nami nie przyjechali?
- Za dużo zajęć.
- Bidulki, tacy zapracowani, pewnie ledwo żyją.
- No dobrze, że chociaż z nami ten lichy parobek przyjechał.
- Już ta godzina?- spojrzałam zdziwiona na zegarek.
- O! A ja myślałam, że tu jesteśmy 5-min dopiero.
- Naprawdę, czas szybko mija.
Zgarnęłam "Mola" gadającego z jakimś kawalerem i wróciłyśmy do naszego domu.
- Co tak długo tam byliście? - Zapytała się zmartwiona mama.
- No, bo nie mogłam "Mola" odciągnąć od chłopa, chyba dostanie ode mnie ksywę "komar".
- Dolly, błagam cię, nie dokuczaj siostrze.
- Czy ty w ogóle nie znasz się na żartach?
- Jest już pora spać, więc do łóżek. Marsz - odezwał się ,, Wredniak,, czyli mój ojciec.
- Czy on nigdy nie może wyluzować?
- Z tego co widać "nie".

Następny dzień

- Lalka, chyba nie masz zamiaru przespać całego dnia, co? - Odezwała się Sally.
- Nie, nie, a co? Która godzina?- zapytałam zaspanym głosem.
- Dochodzi 13.00.
- Co!!! Ty sobie ze mnie żarty robisz.
- No nareszcie się domyśliłaś.
- Dobrze, więc powiesz która jest godzina, czy nie.
- Tak, naprawdę jest 5.00.
- Nie.... O tej porze mnie budzić i to bez powodu, to skończone chamstwo.
- Ależ jest powód.
- Jaki? Czy jest tak ważny, że trzeba mnie budzić?
- Tak, jest - Sally zwlekła mnie z łóżka i zaprowadziła do swojego pokoju.
- Więc....- powiedziałam.
- Wczoraj, jadąc na bal, myślałam, że nie wrócimy aż tak późno, więc wzięłam pieniądze taty...
- No i ....
- I je zgubiłam...- powiedziała i się popłakała.
- Samba, no to co my zrobimy?
- No właśnie, nie wiem - powiedziała ciągle płacząc.
- Ok. Dobra, no to po pierwsze uspokój się i przestań płakać.
Sally "Samba" otarła łzy i słuchała jaki mam plan.
- Więc, zaraz stąd uciekniemy, tylko najpierw się spakujmy.
- Mh.
- Na ucieczce zarobimy pieniądze i oddamy je " Wredniakowi".
Zapakowałyśmy potrzebne rzeczy i wyruszyłyśmy w drogę.
Żeby nikt nas nie nakrył, przeszłyśmy innym wyjściem prowadzącym przez stajnię.
- Biorę Karinę - powiedziała Sally patrząc na fryzyjskiego konia.
- Bo, to przecież mój koń - kontynuowała.
- Ja tam wolę nie pomagać rodzicom w poszukiwaniu nas.
- Nie przesadzaj, nie znajdą nas - powiedziała Samba i otworzyła bramę z wyjściem na dwór.
- Niemożliwe....deszczyk.
- Co ty gadasz, to nie deszczyk, to prawie powódź. Koń może w tym ugrzęznąć. Ja bym tam Karinę w spokoju zostawiła.
- Co ty wiesz o koniach i pogodzie - wyśmiała mnie i podążała w kierunku wyjścia z podwórza. Szłam bez słowa za siostrą. Gdy znalazłyśmy się na drodze wskoczyłam na grzbiet Kariny i pogalopowałyśmy przed siebie.
- Może trochę zwolnimy, co?
- A po co?
- Bo, zdaje mi się, że koń się troszkę zmęczył.
- Masz rację, zjedźmy na pobocze.
Zwolniłyśmy do kłusa i powoli zjeżdżałyśmy z ulicy.
- To może przez las, tam napoimy konia i siebie.
- No dobra, ciekawe jak wyglądają nasze włosy, po takiej ilości wody.
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Koń stanął dęba i spadłyśmy na ziemię, a raczej na błoto.
- Ciekawe jak teraz wyglądamy.
- Ja wolę nie wiedzieć.
- Ee!! Ty patrz, kobyłka nam się zmywa.
- No to na co czekamy?
Zerwałyśmy się i galopem biegłyśmy po bagnistym lesie.
- Ja z tobą nie dam rady, jesteś gorsza od "Mola", a nie mówiłam, żeby zostawić gadzinę w spokoju.
- A, ty nie bądź taka przemądrzała. D-O-B-R-Z-E.
Po długim szukaniu poddałyśmy się.
- Nic z tego, koń po prostu przepadł - oświadczyłam.
- No, niestety - powiedziała Samba.
- Masz coś do jedzenia?- zapytałam z nadzieją, że odpowiedzą będzie "tak".
- No mam, a co chcesz?
- Nie wiem, cokolwiek.
Samba wygrzebała z torby parę kanapek i mi je podała.
- Proszę, tu są kromki chleba z masłem i szynką z tego wieprza zabitego parę dni temu.
- Dobry ten wieprz, naprawdę.
- Dobry komplement dla niego. Po chwili spojrzała w niebo i krzyknęła "wieprzu, pyszny jesteś".
Wpadłyśmy w szał śmiechu, pewnie śmiałybyśmy się nadal gdyby ktoś nas nie zaczepił.
- Panienki, przepraszam, że przeszkadzam, ale zdaje mi się, że znalazłem waszą zgubę.
Obejrzałyśmy się. Za nami stał piękny, młody chłopak, a razem z nim Karina.
- Karina, ślicznoto ty moja - Samba opanowana atakiem miłości do "ślicznoty" ułatwiła mi rozmowę z pięknym chłopakiem.
- Jak ty ją złapałeś?
- Wiesz, pasłem owce, aż tu nagle zobaczyłem dwie panienki (całe w błocie) goniące zdziczałego konia.
- Ona nie jest zdziczała - wtrąciła Samba.
- Co ja mówiłem.....a, no to bardzo mnie to rozśmieszyło i nawet sobie obstawiałem kto wygra, aż tu nagle wy się poddałyście, a zdziczalec wpadł do mnie i popłoszył owce, więc ja na niego łapu-capu i po kłopocie.
- No to Karina niezłą jazdę ci urządziła co?
- Tak, tak to było fajne.
- Dobrze, więc było nam miło, a teraz się zmywamy - stwierdziła Samba ciągnąc mnie za rękę.
- Co ci? Nie chcesz z nim pogadać?
- Nie, nie o to chodzi, nie widzisz w oddali auta rodziców.
Rozejrzałam się i faktycznie, jechało w naszą stronę.
- O meus deus! Co my zrobimy.
- Wsiadamy na konia i wio.
Bez słowa odjechałyśmy, bez słowa do tego chłopca. Pędziłyśmy galopem, a nawet cwałem, żeby nas nie dorwali.
- To nie ma sensu, to tak jakbyś chciała z samym Bogiem, walczyć.
- Eeee, nie złapią nas - przemądrzała się Samba.
W tej chwili przejęłam panowanie ( dosłownie) nad koniem. Była prawdziwa szarpanina, koń wjechał na asfalt i na nim toczyła się dalsza bójka.
- Przestań szarpać tą uzdą!- wrzasnęła Samba.
Nic nie powiedziałam, po chwili rodzice nas dostrzegli i zaczęli gonić autem, a koń biegł w ich stronę.
- To będzie tragedia.
- No, rzeczywiście.
- A nie mówiłam, nie ciągnij za uz...
Koń skoczył na auto rozbijając przednią szybę, sam złamał nogę i zranił nas wszystkich, no prawie, bo mi ani Sally nic nie było.
- Co robimy?
- No, a co, spieprzamy, puki jest czas, bo później...
- Nie ma czasu na rozmyślania nad sensem istnienia - powiedziałam odciągając przy tym Sambę.
- Ale niby gdzie my uciekniemy?
- Nie wiem, wszędzie byle nie do domu.
- Dlaczego?
- Czy tobie nigdy się nie znudzi to życie w "luksusie", no i chyba nie chcesz dostać kary, pamiętasz jakie kary daje "Wredniak".
- Tak, no z tym masz rację.
- Dobra, to pójdźmy zamieszkać do tego chłopaka co nam konia znalazł.
- Nie, bo żeby dojść trzeba przejść przez auto, konia i rodziców.
- A czy to nie było wredne.
- Co?
- No, że nawet nie sprawdziłyśmy co z rodzicami i koniem.
- No przecież tam nie pójdziemy, bo jak "Wredniak" nas dorwie...
- Tak, tak wiem.... Rozszarpie nas na strzępy.

Ciąg Dalszy

- Dobra, więc gdzie będziemy mieszkać?

- No, ciągle tego nie wiem.

- Przez parę godzin niczego nie wymyśliłyśmy, naprawdę.
- Musimy gdzieś się schować - powiedziałam patrząc w niebo.
- Za chwilę będzie to samo co rano - kontynuowałam.
- Może zobaczymy co z koniem i rodzicami?
- Nigdy Samba, nigdy. Nie po to zresztą uciekłam.
- Wiesz, mnie to nie obchodzi i idę.
Ja, bez słowa, ciągle stałam pod drzewem, takim nieprzemakalnym drzewem i patrzyłam jak siostrze pod wpływem deszczu opadają krótkie, puchate, włosy. Gdy pojawił się pierwszy piorun, zaczęła panikować, a ja nie zmieniając schowka, ciągle obserwowałam sytuację.
- Lalka, czy tobie rozum odebrało, żeby w burzę stać pod drzewem.
- O! Rzeczywiście jak mogłam nie zauważyć.
Teraz obie wpadłyśmy w atak paniki.
- Jezu! Co my teraz zrobimy, do lasu przecież nie pójdziemy.
- No to do tego chłopaka, wiesz, tego co konia uratował.
- Ok. To lecimy.
Biegłyśmy spory kawałek drogi, żeby tam dotrzeć.
- Kiedy.. Kiedy.... Tam nareszcie dojdziemy.
- No, jest - powiedziałam spoglądając na jego twarz.
Podbiegłyśmy do pastwiska i zupełnie bezmyślnie, wnerwiłyśmy jego owczarka niemieckiego, czy coś w tym stylu. Oczywiście, chyba już wspominałam, że jestem mądrzejsza od siostry. Więc zamiast bić się z tym psem, po prostu rzuciłam się w ramiona tego chłopaka z miną w stylu ,, pomóż,,.
- Chcecie zobaczyć co znalazłem na ulicy?
- Tak, a co to?
- Zobaczycie.
Weszliśmy do obory, gdzie pośród krów leżała Karina.
- Biedactwo, skręciło nogę przy zderzeniu z autem i nikt mu nie pomógł. Jak mogłyście?
Całe się zaczerwieniłyśmy ze wstydu.
- A.....y.... Co z rodzicami?
- Pani pojechała do szpitala, a pan, no niestety wyzionął ducha.
- Nie...- rozpłakałam się.
- Więc jeśli "Wredniak" umarł, możemy do domu wracać.
- Samba, co ty masz w głowie, przecież mama w szpitalu.
- Ciekawe co z "Molem".
- Ale naprawdę umarł ojciec?
- Nie, to nie był ojciec, chyba jak widziałem, to był młody chłopiec, coś ok. 30-stki.
Przez chwile zastanawiałam się, czy matka dopuściłaby się do zdrady ojca z tym lichym parobkiem, ani ładnym, ani brzydkim. Samba myślała o tym samym, ale czy moja matka, była łajdaczką?


I Want YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz