Rozdział 18

74 7 1
                                    

@Maybemay lucas, dlaczego hood nie może być tobą?

@Luke5SOS tylko nie lucas, luke wystarczy. gdyby wszyscy byli mną byłoby nudno, skarbie

@Maybemay nawet to "skarbie" mnie nie pociesza

@Luke5SOS musi być naprawdę źle

@Michael5SOS mogę poprawić ci humorek

@Maybemay wątpię

@Michael5SOS wiesz, dlaczego hemmo nie lubi jak się go nazywa lucas?

@Maybemay oświeć mnie

@Michael5SOS bo lucas brzmi tak samo jak look ass

@Michael5SOS hahahah

@Michael5SOS genialne

@Luke5SOS to był wasz pomysł, głupki

@Maybemay dzięki mikey, trochę zapomniałam

***

-Tak więc, jak już mówiłam Juliusz Cezar został zamordowany w 44 roku przed naszą erą i...

Przyznaję się bez bicia, dalej już nawet nie słuchałam. To nie tak, że dzisiaj nie miałam ochoty słuchać, kto i kiedy zamordował Cezara, bo naprawdę bardzo mnie to interesowało, ale teraz wyjątkowo miałam to w głębokim poważaniu. Na historii nie mogłam skupić się w sumie zawsze, teraz właściwie nic się nie zmieniło. Może byłam jeszcze bardziej negatywnie nastawiona do zapamiętywania dat, ale nie czułam dużej różnicy.

Kolejna nużąca lekcja, dzięki której jeszcze bardziej nie chciałam żyć. Zawsze szkoła mnie irytowała, ale teraz głos nauczycielki robił się zbyt denerwujący. Wszystko mnie teraz wkurzało. Jedynym sposobem na wydostanie się stąd bez konsekwencji było zwolnienie lekarskie, ale jak na złość oprócz przybicia nic mi nie dolegało.

Nie mogłam normalnie funkcjonować, co w moim przypadku było naprawdę dziwne. Zawsze podchodziłam do wszystkiego raczej realistycznie, bez zbędnych formalności. Jeśli nie mogłam czegoś zmienić po prostu to akceptowałam, jeżeli miałam możliwość zmian to je wprowadzałam. Teraz nie mogłam nic zrobić, ale nie mogłam też pogodzić się z faktem, że Hood nie był... cóż... nie był mój. To zabrzmi nieswojo, ale chciałam mieć pewność, że nikt inny nie będzie próbował mi go zabrać.

Nigdy nie byłam w tak dziwnej dla mnie sytuacji, bo w sumie to nie przejmowałam się innymi ludźmi. Trzymałam każdego na dystans i nie miałam problemów. Dlaczego postanowiłam złamać swoje zasady?

Mówiąc szczerze nie miałam pojęcia, ale po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw postanowiłam wyrwać się ze szkoły. Może nie do końca uczciwie, ale skutecznie. Nawet, jeśli bym tu została to nie zapamiętałabym ani słowa, więc po co się niepotrzebnie męczyć, skoro można pójść i spróbować opanować rosnącą w sobie złość.

-Proszę pani? Mogłabym pójść do pielęgniarki, źle się czuję- kłamałam w żywe oczy, a dla lepszego efektu jeszcze trzymałam się za brzuch. Od razu łyknęła haczyk.

-Oczywiście, ktoś ma ci pomóc?- kobieta rozejrzała się po ławkach w poszukiwaniu potencjalnych kandydatów na pomocników. Jeszcze mi tylko brakowało kolejnej irytującej mnie osoby.

-Nie, nie, dam sobie radę- odparłam i słabo się uśmiechnęłam. Szybko spakowałam swoje rzeczy i wyszłam z sali. Życie jest piękne, dopiero, kiedy nie jesteś na lekcjach.

Po chwili okazało się, że wyjście z sali było złym pomysłem. Nie dało się chyba trafić gorzej.

-Maybel?- nie mogłam spotkać lepszej osoby. Wyminęłam go bez słowa, nawet nie patrząc -Mae, ja naprawdę nie miałem z tym nic wspólnego, dlaczego mi nie wierzysz?- jego głos zrobił się bardziej miękki, słychać było w nim wahanie i bez wątpienia skruchę.

-Nie zraniłeś, po prostu utwierdziłeś mnie w moim przekonaniu- skorygowałam, wciąż się nie zatrzymując. Chłopak przeszedł do lekkiego truchtu, żeby za mną nadążyć, ale świadomość, że za chwilę będę w stanie się go pozbyć dodawała mi otuchy. Tak bardzo chciałam być już w domu, że gdybym mogła to dosłownie siłą woli bym się tam przeniosła.

-Cholera, nie możesz myśleć, że ciągle wszyscy chcą zrobić ci krzywdę- pokręcił głową w niedowierzaniu.

-Ale jak na razie przez taki tok myślenia wszystko było dobrze. Moje jedyne problemy zaczęły się dopiero, kiedy zacząłeś to zmieniać- uśmiechnęłam się sztucznie i zbiegłam po schodach, oczywiście nie bez jego towarzystwa.

-Maybel, dlaczego musisz być taka trudna?- wymamrotał, ponownie biegnąc, żeby mnie dogonić. Tym razem jednak nie mogłam mu odpowiedzieć.

Zrobiło mi się słabo i powoli przestawałam nad sobą panować. Przed oczami zaczęły pojawiać się czarne plamy, przez co trochę się zaniepokoiłam. Pierwszy raz działo się ze mną coś takiego.

-Co ci jest? Halo, May?- głos Caluma dochodził do mnie jakby z opóźnieniem, a ciemność zajmowała coraz więcej pola widzenia. Nawet nie zdążyłam dojść do końca korytarza, kiedy po prostu zamknęłam oczy i upadłam. -Maybel, księżniczko?

***

-Boże... mój łeb- jęknęłam, kiedy wreszcie się obudziłam. Nad sobą od razu zobaczyłam bladego z emocji Caluma, który kurczowo trzymał mnie za dłoń.

-Może jednak chcesz coś na uspokojenie?- pielęgniarka stanęła obok nas, jednak ona nie wydawała się specjalnie rozemocjonowana. Jej toporna twarz jak zwykle pozostawała bez wyrazu, co wyraźnie kontrastowało z wyglądem Hooda. Ten był całą paletą barw, jednak głównie widziałam w nich ulgę.

-Nie, nie, dziękuję, już jest dobrze- zapewniłam, delikatnie się uśmiechając. To w końcu nie wina tej kobiety, że Cal to panikujący głupek.

-Miałam na myśli jego, wygląda, jakby to on miał zaraz zemdleć- wyjaśniła, a ja nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.

-Jak to dobrze, że już nic ci nie jest- chłopak zignorował komentarz kobiety, tylko mnie objął i z westchnięciem wtulił twarz w moją szyję. Przymknęłam oczy, bo jego bliskość zawsze dawała mi uczucie przyjemności. Pachniał jak zwykle ładnie, zdążyłam przyzwyczaić się do tego zapachu, więc oboje byliśmy zadowoleni z dotyku.

-Bałem się- wymruczał, odsuwając się ode mnie, by móc spojrzeć mi w oczy.

-Jesteś panikarzem, przecież wszystko jest okay- lekko się uśmiechnęłam, głaszcząc jego dużą dłoń. Znowu czułam wewnętrzny spokój, nawet, jeśli jeszcze nic sobie nie wyjaśniliśmy. W tej chwili wszystko jakoś przestało być aż tak ważne.

-Szczególnie mam być spokojny, kiedy prawie upadasz mi na posadzkę- odparł z przekąsem,

-To przecież nic wielkiego, ile to dziewczyn już mdlało- próbowałam zbagatelizować całą sytuację śmiechem, ale wyjątkowo Hood nie był w nastroju do żartów. Musiał się naprawdę wystraszyć, bo zawsze był pierwszy do głupot, a tym razem wciąż był nadzwyczaj

-Musimy pójść do lekarza, jeszcze ci się pogorszy, a może to coś poważnego- oznajmił, a ja pomyślałam, że znowu zaczyna bawić się w mojego opiekuna.

-My?- uniosłam brwi zdziwiona.

-Ty i ja- wyjaśnił, ignorując moje sugestywne prychnięcie.

-Chyba nie tylko ja mam problemy ze zdrowiem. Dlaczego tak się mną przejmujesz?- zaśmiałam się pod nosem, ale Hood cały czas był poważny.

-Bo jesteś dla mnie ważna.

Lupus || Calum HoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz