Rozdział ósmy.

289 22 6
                                    

Kiedy Theo wyszedł, zaniosłam się płaczem. Nie mogłam uwierzyć, że ten chłopak w ogóle nie ma uczuć. Jak można być aż takim ignorantem?! Wiem, że nie powinnam płakać, ale jego słowa tak cholernie bolą. Muszę coś zrobić! Nie mogę mu pozwolić na to, żeby robił ze mną co chce. Rządzi moimi uczuciami, co i tak nie jest dla mnie dobre. Niespodziewanie mój telefon zaczął wibrować. To pewnie Jenna, pół godziny temu opowiedziałam jej o całej sytuacji z Rogersem.
'' Ale kutas! Musimy zrobić coś, żeby żałował! J. ''
Zmarszczyłam brwi na ostatnie zdanie przyjaciółki i szybko jej odpisałam.
''Co masz na myśli?'' Brunetka nie wahała się nad odpowiedzią, ponieważ nadeszła ona bardzo szybko.
''Pokaż mu, co stracił'' głosił esemes. Zaśmiałam się, ponieważ to takie typowe. Dziewczyny zawsze chcą pokazywać chłopakom, co mogło być ich. Głupi pomysł. Chociaż... nie mam już nic więcej do stracenia, tylko mogę zyskać, jeśli zaryzykuję.
'' Zgoda. Pogadamy o tym w szkole. '' Odpisałam z wahaniem.
Całą noc nie spałam, myśląc o tym, co mogę zrobić, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Nawet nie pamiętam , kiedy zaczęło mnie obchodzić, co on o mnie myśli. To dziwne. Czuję się tak, jakby mnie odrzucił. Ale nie miał jak, prawda? Jadąc autobusem, analizowałam wczorajsze zajście.
Po wyjściu z pojazdu, ruszyłam w kierunku szkoły. Z zadowoleniem stwierdziłam rano, że ręka i głowa nie dają aż tak o sobie znać. Mama kazała mi zostać w domu, ale przecież bym tam ześwirowała.
Na szkolnym parkingu było już wiele samochodów i uczniów. Odruchowo zerknęłam w stronę dębu, gdzie zawsze stoi czarne Audi. Teraz też tam było. Jego właściciel, nadal w opłakanym stanie właśnie wysiada z samochodu i rozgląda się wokoło, szeroko się uśmiechając. Jednak, kiedy trafia na mnie, jego uśmiech szybko znika, a sam chłopak odwraca się, znikając w tłumie.
***

Idę w stronę kantorka woźnej, gdzie mam spotkać się z Jenną i dogadać nasz plan. Wiem, że to trochę dziecinne, ale nie chcę mu pozwolić, aby robił ze mną, co chce. Kiedy weszłam do pomieszczenia, moim oczom ukazały się nie jedna, a dwie osoby. Zdziwiona spojrzałam na przyjaciółkę.

-Nie rób takich min, bo wyglądasz jak małpa- zaśmiała się- Gazi jest tu po to, żeby pomóc nam wzbudzić zazdrość w Theo. Dobrze wiesz, jak na niego reaguje- poruszyła komicznie brwiami.

Rzuciłam okiem na mulata, który uśmiechał się od ucha do ucha. Jestem skończona, teraz już mi nie odpuszczą.
-Niby jak?-Spytałam. Powoli przestaje mi się podobać ten cały plan.
-To proste. Czułe słówka, gesty, jak na przykład trzymanie się za rękę. Ponadto, zawsze będzie się koło Ciebie kręcił, żeby zwiększyć wiarygodność. Zgoda?- spytała podekscytowana.
-Zgoda- mruknęłam, sama nie wierząc, że godzę się na tą szopkę i wyszłam z pomieszczenia.
Ostatnią lekcją była matematyka. Oczywiście dostałam jedynkę, bo Pani Beck stwierdziła, że nie uczestniczę w lekcji. Świetnie, kolejna do kolekcji. Wkurzona wyszłam z sali i udałam się w stronę pobliskiej kawiarni, gdzie mieli już czekać na mnie przyjaciele. Po dotarciu na miejsce, zauważyłam całą naszą paczkę przy stoliku, koło okna. W połowie drogi w ich stronę, zamarłam. Nie byłam jeszcze na to gotowa. Nie jestem przygotowana na konfrontację z Theo. Kiedy już chciałam się odwrócić i wyjść z kawiarni, w moją stronę odwrócił się Gazi i zaczął do mnie machać, pokazując, że mam podejść. Cholera! teraz już nie mam wyjścia. Zabawę czas zacząć.
-Hej wszystkim- powiedziałam i zajęłam wolne miejsce, obok Gaziego. Chłopak od razu wdrążył nasz plan w życie.
-Hej, ślicznotko- odpowiedział i pochylił się, aby pocałować mnie w policzek. Odwracając głowę, zauważyłam, jak Rogers marszczy brwi, uważnie nam się przyglądając.
-Co masz taką minę, maleńka?- spytał Nick, patrząc na mnie podejrzliwie.
-Dostałam kolejną pałę z matmy! Jeśli teraz nie zacznę nic z tym robić, skończę z jedynką na półrocze- powiedziałam zdenerwowana.
-Kurwa, słabo- rzucił Sean, popijając swoją kawę.
-Ja mogę Ci pomóc- powiedział siedzący obok mulat, uśmiechając się zalotnie.
- Naprawdę?- spytałam z nadzieją, że to nie jest część szopki odgrywanej przed Rogersem.
-Pewnie. Wpadnę w sobotę i powiesz mi, z czym masz problem- mrugnął. W odpowiedzi lekko go przytuliłam, na co uzyskałam prychnięcie Theo, które zgrabnie ukrył, udając, że kaszle.
Po tym, cała rozmowa zeszła na temat nadchodzącego balu. Nie brałam w niej udziału, bo i tak się nie wybieram. Popijając herbatę, którą zamówili mi przyjaciele, zanim przyszłam, poczułam, jak ktoś siedzący naprzeciwko mnie, kopie lekko moją kostkę pod stołem. Spojrzałam na Theo. Chłopak, z nieodgadnioną miną, pokiwał mi w stronę drzwi wyjściowych. Cicho odchrząknęłam, zwracając tym całą uwagę na sobie.
- Dzwoniła do mnie mama, pójdę zadzwonić i spytam, co chciała- powiedziałam i po chwili znajdowałam się już na zewnątrz budynku. Nie minęła chwila, a drzwi gwałtownie się otworzyły i osoba, która przez nie wyszła zaczęła mnie ciągnąć na tyły kawiarni.
-Co ty wyrabiasz?! Jeśli myślisz, że rusza mnie to, że kręcisz się koło tego pedała, to się grubo mylisz!- syknął nadal ściskając mój nadgarstek.
-A czy ty myślisz, że wszystko kręci się wokół Ciebie? Chyba, że jesteś zazdrosny, co?- odpyskowałam, zakładając ręce na piersi i uśmiechając się chytrze.
- Chyba śnisz! Nie mam o co. Już Ci to wczoraj powiedziałem!- krzyknął.
Na wspomnienie jego wczorajszych słów, w kącikach moich oczu pojawiły się zły. Kiedy jedna z nich zaczęła spływać po moim policzku, szybko odwróciłam wzrok od bruneta i weszłam z powrotem do środka. Za sobą usłyszałam tylko walnięcie jakiegoś przedmiotu o chodnik i głośne przekleństwa. Nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia moich przyjaciół, zaalarmowanych dziwnymi dźwiękami, chwyciłam swoją torbę i wybiegłam. Dogonił mnie Gazi, który złączył w pocieszającym geście nasze ręce, powiedział, że mnie odwiezie do domu. Jestem pewna, że domyślił się powodu mojego płaczu.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz Theo posłał mi przepraszające spojrzenie. Kiedy jednak spojrzał na nasze splecione ręce, zacisnął pięści i ruszył w nieznanym kierunku.

***

Umyta i gotowa do spania, stałam przed lustrem w łazience i przyglądałam się sobie. Zastanawiałam się, dlaczego pewien brunet o zielonych oczach, nie zwraca na mnie uwagi. Nie wyglądam najgorzej, jestem dość szczupła, mam średniej długości, blond włosy i ciemniejszą karnację. Jedyne, co mi się nie podobało, to moje pyzate policzki i fakt, że moja samoocena drastycznie maleje z każdym odrzuceniem przez Rogersa. Nagle zadzwonił dzwonek. Podskoczyłam, przestraszona niespodziewanym dźwiękiem. Rodziców nie ma w domu, a ja nikogo nie zapraszałam.
Zeszłam po schodach, stając przed drzwiami i patrząc przez wizjer. Co on tu robi?
Otworzyłam je, patrząc na chłopaka. Był kompletnie pijany. Ledwo co się trzymał.
Theo podniósł głowę, zauważając mnie i spojrzał mi głęboko w oczy. Wtedy wszystko działo się bardzo szybko. Jego ciepłe, malinowe usta na moich, nasze języki walczące o dominację. To, co wtedy czułam, było nie do opisania. Nikt jeszcze nie wzbudził we mnie takich silnych emocji. Kiedy zabrakło nam tchu, chłopak odsunął się ode mnie i łapiąc mnie za rękę, włożył do niej pogiętą karteczkę. Następnie, w ogóle na mnie nie patrząc, wyszedł, zostawiając mnie zupełnie samą.
Drżącymi z zimna rękami, rozwinęłam karteczkę i przeczytałam jej zawartość.

'' Nigdy nie wierz zakochanemu chłopakowi''

Never Forget YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz