- Miau - wydobyło się od leżącej szarej kulki.
Odetchnęłyśmy z ulgą. Na szczęście był to zwykły szary kot. Czasem za duża wyobraźnia staje się wadą. Serce biło mi jakbym właśnie przebiegła maraton. Dodatkowo stworzonko nie dawało o sobie zapomnieć - chyba musiało mu się coś stać, skoro tak głośno miauczał. Zerknęłam na Monikę. Próbowała się doprowadzić do porządku. Podeszłam do kota i przykucnęłam. Widać było, że próbuje się podnieść... ale nie dawał sobie rady. Sięgnęłam ręką ku niemu, gdy nagle Monika mnie zatrzymała.
- Emilia, nie. A jeśli on jest chory? - Przyjaciółka bacznie mi się przyglądała.
- Spójrz na niego. To zwykły kot. Może został upuszczony przez jakiegoś ptaszysko. Pewnie złamał sobie łapę. Mamy go tu tak zostawić?!
- I co z nim zrobimy?! Moi rodzice na pewno nie pozwolą mi go trzymać - mruknęła M.
- Ja go wezmę - minęła chwila zanim zrozumiałam, co powiedziałam.
***
- Już jestem! - zawołałam, a mój głos odbił się od ścian. Jakie ja mam szczęście! Rodziców jeszcze nie ma.
Trzymając kota, szybko prześlizgnęłam się przez przedpokój do salonu. Minęłam białą sofę i przeszłam korytarzem do mojego pokoju. Zamknęłam drzwi i położyłam kota na moim łóżku. Rozejrzałam się po moim fragmencie świata. Od zawsze uwielbiałam mój pokój. Uspakajał mnie fiołkowymi ścianami, rozbawiał kolorowymi obrazami. Na lewo od drzwi stało wielkie kremowe łóżko, na którym leżało milion różnych poduszek, a wśród nich mój nowy pupil. Po prawej stała wielka szafa,w której mieściły się moje wszystkie ciuchy. Lekcje odrabiałam przy szklanym biurku, które było przy oknie. Ze wszystkich tych rzeczy najbardziej kochałam szarą pufę, która czasami była dla mnie garderobą, czasami biblioteką, ale najczęściej chwilą wytchnienia.
- To twój nowy dom - uśmiechnęłam się do ocalonego.
Ten popatrzył się na mnie jakby... z ciekawością. Jeszcze dochodzi do tego, że zaczynam rozmawiać z kotem - pomyślałam sobie.
- A właśnie! Nie mogę cię wiecznie nazywać kot. Jak cię nazwać? Mruczuś? Słodziuś? Ocalony? - na pyszczku kota pojawił się grymas niezadowolenia. Parsknęłam śmiechem.
- Dobra, dobra żartuje sobie... Jak cię nazwać? - Zamyśliłam się na chwilę. Wtedy usłyszałam coś, tak jakby głos w głowie. Książę.
- Książę? - powiedziałam na głos. Skąd mi przyszła do głowy ta nazwa? Zerknęłam na kota. Przyjemnie mruczał. Wydawał się być zadowolony.
- Witaj, Wasza Wysokość - nisko się skłoniłam.
Podniosłam się i usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, a zaraz po tym odległe "Już jestem!". Mama wróciła - spięta zaczęłam opracowywać plan. - Może powiem tak pomiędzy słowami... Przez bełkot nie zrozumie do końca. A jeśli poprosi o powtórzenie? Nie, lepiej nie. Wszystko zależy od jej nastroju. Będzie zła - powiem to podczas obiadu, będzie zadowolona - pozna prawdę.
Mając część planu, poszłam przywitać się z mamą. W salonie stała wysoka brunetka, ubrana w białą koszulę, ciemny żakiet i czarne spodnie. Właśnie rozmawiała z jakimś klientem przez telefon, chodząc wokół sofy i stukając swoimi eleganckimi szpilkami. Pracowała w firmie zajmującej się administracją, więc często dzwoniono do niej ze skargami, bo drzewo krzywo rośnie, bo zgubili klucz bla bla bla i tak dalej. Ludzie mają same problemy i męczą nimi moją mamę.
- Tak, tak rozumiem. Porozmawiam z właścicielem auta. Tak. Do widzenia. - Wyłączyła komórkę i ciężko opadła na kanapę.
- Co tym razem? Nie podoba się kolor samochodu sąsiada? - Usiadłam obok niej i ją uścisnęłam.
- Coś w ten deseń - mama zachichotała - Czasami zastanawiam się czy tym ludziom się nudzi, czy po prostu nie mają co ze sobą zrobić...
Nie wygląda na zbytnio niezadowoloną. Chyba mogę zaryzykować. Wstałam i stanęłam przodem do osoby, od której zależała przyszłość Księcia. Ta uśmiechnęła się i zapytała:
- O co chodzi, Emi?
- Droga moja matko! Szłam, szłam z Moniką, wiesz tą naszą drogą i idziemy, a tu nagle BUM! Zlęknione podchodzimy, a tu biedny kotek ze złamaną łapką. Monika mówi, że go nie weźmie, bo rodzice jej nie pozwolą i ja wieesz ja... - zaczęłam się jąkać ze zdenerwowania.
- Wzięłaś go ze sobą? - nagle zaczęła się głośno śmiać.
Oniemiała nie poruszyłam się. Nie wiedziałam co zrobić.
- Emi, nie strasz mnie więcej! Spodziewałam się, że chcesz mi powiedzieć o jakimś chłopaku! Uff... - na niby strząsnęła krople potu z czoła.
Zgodziła się! Nie wierzę! -zaczęłam skakać z radości. Po chwili zatrzymałam się. Sekunda, czy ona powiedziała, że przestraszyła się, że mam chłopaka?!
- Pokaż mi go. Chętnie zobaczę naszego ocalonego - powiedziała moja mama.
Po pewnym czasie wróciłam z Księciem na rękach. Mamuś była zachwycona. Gdy zaczęłam się tłumaczyć, kazała mi się uciszyć. Wsłuchiwała się w mruczenie zadowolonego kota. Całkowicie zignorowała to, że Książę był cały brudny jak później jej spodnie. Zdrajca - popatrzyłam się na pupila, który udawał, że nie zauważa mojego spojrzenia.
- Masz szczęście, że mam trochę władzy w tym domu. Niezależnie co powie twój ojciec, kot zostaje.
Fart mnie nie opuszczał, tata miał wrócić wieczorem, więc zdążę zabrać pupila do weterynarza z jego łapą i jeszcze go umyć. Życie potrafi być łaskawe.
*******************
Zapomniałam wspomnieć na początku o filmie, na podstawie którego piszę książkę. Jego tytuł brzmi "Narzeczona kota". Chcę zaznaczyć, że nie przepisuje scenariusza filmu. W mojej książce zawarłam jedynie zarys fabuły (w anime dziewczyna ratuje kota spod kół samochodu). Dziękuję za uwagę, to wszystko. Miłego dnia! :)
CZYTASZ
Mój narzeczony kot
Fantasy"- Co znowu? Jakie miejsce? No, mów człowieku! - czułam się jakbym zaraz miała dostać migreny. - Człowieku? Na pewno? - zawadiacko się uśmiechnął, gdy nagle otoczyła go złota mgła. Zaczęła się kręcić wokół niego, pobłyskując jak płynne złoto. Po c...