Rozdział 11

85 4 1
                                    

Kap. 101. Kap. 102. Kap. Cholera 103.

Już od 104-ech kropel siedziałam w pałacowej celi. W porównaniu z wieżą u Weroniki, nie było tak źle. Było dość ciepło. Na pryczy leżał miły koc, a naprzeciwko krat wisiały pochodnie, dzięki czemu nie siedziałam w niewiadomo jakiej ciemności.

Nie mogłam jednak stwierdzić, że cieszy mnie obrót spraw. Książę powiedział to, żeby mnie chronić, a ja jak zazdrosna małolata zraniłam go. Nie poczułam się lepiej. Teraz tym bardziej mi nie pomoże. Wiedział, że zrozumiałam jego intencje. Pewnie zasłużyłam sobie na więzienie. Nie mogłam pozbyć się ciemnych myśli. Dzień, w którym znalazłam Księcia, był dla mnie już prehistorią. Wtedy jeszcze o niczym nie wiedziałam.

Po około godzinie przestałam nawet liczyć krople. Czułam się, jakbym znajdowała się pod szklanym kloszem. Każdy dźwięk wydawał się pochodzić z oddali. Nie mogąc znieść własnego otępienia, wstałam i położyłam się na pryczy. Uznałam, że może sen da mi jakieś ukojenie. Jednak za bardzo dobijały mnie wyrzuty sumienia. Moim jedynym pragnieniem było, aby wyparować, zniknąć i już nigdy nikogo nie skrzywdzić.

Z zamyślenia wybił mnie dźwięk przekręcanego klucza. Podniosłam głowę i zobaczyłam, jak nieznany mi strażnik wchodzi do mojej celi.

- Przyniosłem jedzenie. Masz. - Podał mi tacę.

- Dziękuję - odburknęłam, a następnie ją wzięłam.

Ku mojemu zdziwieniu odkryłam, że na tacy stoi talerz... z naleśnikami. Przetarłam oczy z niedowierzaniem. Moje ulubione danie dalej znajdowało się na tacy. Delikatnie się uśmiechnęłam. Chociaż jeden drobny promyk w ciemnym tunelu. Nie miałam do dyspozycji żadnych sztućców, więc zwinęłam jeden z naleśników w rulonik. Spróbowałam go. Wciąż dobre.

Głodna, zjadłam je wszystkie w bardzo krótkim czasie. Dopiero wtedy zauważyłam, że strażnik nie wyszedł z mojej celi i przygląda mi się.

- Skończyłaś? A teraz chodź - powiedział szeptem, łapiąc mnie za rękę. Pociągnął mnie, a taca zsunęła mi się z kolan na posłanie.

- Nie mamy tyle czasu - dodał, po czym wyszliśmy na korytarz. Doznałam małego deja-vú. Ale strażnik nie mógł być księciem. Miał inny głos.

Mój wybawca musiał dobrze znać pałacowe lochy, bo nie rozglądając się, prowadził mnie ku wyjściu. Po minięciu 6-stego zakrętu, w końcu zmusiłam się, aby coś powiedzieć.

- Dziękuję.

- Znasz tylko to jedno słowo? "Dziękuję"? Przy okazji nie dziękuj mi. To nie moja zasługa. - Przed nami pojawiły się drzwi. Strażnik szybko je otworzył, a następnie wepchnął mnie do środka.

- Teraz sobie trochę poczekasz. Więc rozgość się. - Nagle trzasnął drzwiami. Zostałam sama.

Kim jest ten człowiek? Chociaż to dość proste pytanie. Ale czy on mógł mi tak po prostu... wybaczyć? Rozejrzałam się po pokoju. W głębi znajdowało się drewniane biurko. Za nim można było zauważyć potężny fotel, przed biurkiem stało zwykłe krzesło. Po mojej prawej stronie, po kamiennej ścianie piął się bluszcz, który miał swój koniec w dziurze w suficie. To stamtąd wydobywało się światło. Dość oryginalny pomysł, żeby z jaskini zrobić sobie biuro. Po lewej stronie spostrzegłam drzwi. Pod wpływem impulsu podeszłam i je otworzyłam. Po drugiej stronie powitał mnie ciemny korytarz. Oświetlony gabinet wydał mi się bezpieczniejszy.

Usiadłam ciężko na krześle. Byłam zmęczona i położyłam głowę na biurku. Walczyłam z sennością. Brakowało mi tylko tego, żeby ktoś mnie zaatakował we śnie.

Mój narzeczony kotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz