Rozdział 9

92 7 0
                                    

O co w tym wszystkim chodzi?!

- Dlaczego on miałby mnie ratować? Przecież nic mi nie jest... - Na razie.

- Jak to?! Przecież cię porwałam! - Weronika zaczęła się śmiać, jakby usłyszała dobry dowcip.

To przerażające, kiedy ktoś cię porywa. A co dopiero jak porywaczka okazuje się chora psychicznie!

- Em, ty nic nie rozumiesz! On uważa, że cię porwałam, bo jesteś jego narzeczoną!

Powiedźcie mi, co byście zrobili, gdyby ktoś wam powiedział, że wychodzicie za swojego kota? Wysłalibyście go do psychiatry, zaczęlibyście się śmiać? Bo była to prawdziwie groteskowa sytuacja. Nie sądziłam, że mam taką wytrzymałość na niesamowite informacje. Po prostu przyjęłam to do wiadomości.

- Jestem zaręczona z moim kotem? I ja o tym nie wiem?  - spojrzałam na Weronikę z niedowierzaniem. To już zaczynało się robić chore.

- Wspomniałam już o przysiędze Ubasti. Jest jedna kocia legenda z nią związana.  Nie będę ci jej całej opowiadać, ale chodzi o to, że jeśli ktoś uratuje kota zostaje z nim połączony. W mentalny sposób.

- No i co z tego?! Co to ma być?! Cholera! Czemu ja? Czemu a k u r a t  ja? - Przytrzymałam się barierki. Uspokój się. Inaczej zwariujesz.

W tym momencie coś mnie popchnęło. Przeleciałam przez barierkę i zaczęłam spadać w dół. Widziałam w oddali ostre gałęzie drzew. Krzyczałam, ale nic się nie zmieniało. Byłam coraz bliżej ziemi, coraz bliżej śmierci. Nie chciałam umierać. Przed oczami przeleciało mi całe moje życie. Było zatrważająco krótkie. Czas jakby zwolnił, ale jednocześnie drzewa zbliżały się nieuchronnie. Nie miałam żadnych myśli. Jakby w końcu mój umysł zamilkł.

Wtedy coś mnie uderzyło z każdej strony. Tak jakby ludzie wpadli na mnie w tym samym momencie. Straciłam na moment oddech. Później wszystko się uspokoiło. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że świat stał się nagle różowy. Dopiero po chwili odkryłam,  że jestem w jakiejś kuli. Leciałam nadal w dół, ale ochraniała mnie przeźroczysta błona. Spadłam na gałęzie drzew, lecz niczego nie poczułam. Po chwili zamieszania znalazłam się na ziemi, choć dalej w różowej otoczce. Wstałam i nagle moja bezpieczna kula pękła. Co było najważniejsze - nadal żyłam.

Wtedy, mniej więcej metr ode mnie, zaszeleściły liście jakiegoś krzewu. Nagle wyszedł stamtąd nie kto inny, jak Książę w ludzkiej postaci. Był ubrany tak samo jak ostatnim razem. Miał tylko bardziej rozwiane włosy.

- Emily, pośpiesz się! Szybko, zanim cię znajdą! - zawołał Książę. Przetarłam oczy. Może po prostu mam schizofrenię? Oby, oby oby...

- Dziewczyno! Nie mamy czasu! RUSZ SIĘ! - Mężczyzna rozglądał się dookoła. A może to nie schizofrenia? Może to z powodu stresu? Zaczął się rok szkolny. Może to przez naukę?

Książę widząc, że nie jestem zdolna sama się ruszyć, pociągnął mnie za rękę, a następnie zaczął biec. Przez około kolejnych 5 minut biegu całkowicie się nie odzywał, no może oprócz jednego razu, kiedy powiedział, żebym się nie ociągała. W końcu nie wytrzymałam i puściłam jego rękę. Ten szybko się odwrócił.

- Emily, co ci odwala?! Chcesz dostać się znowu w sidła Weroniki?! - Cały buzował ze wściekłości.

- Po pierwsze, nic mi nie zrobiła. To był hak dla ciebie, brawo. Po drugie, mam to w dupie i dopóty będę tak stała, dopóki nie powiesz mi, dlaczego jestem twoją narzeczoną - ostatnie słowa wycedziłam przez zęby. Udzielił mi się jego gniew. Czemu za każdym razem, gdy go widzę jestem taka wściekła?

Mój narzeczony kotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz