Rozdział 10

104 6 1
                                    

Od dzisiaj oficjalnie nienawidzę jeździć powozem.

Nasza podróż trwała może z 15 minut, a czułam się tak, jakbym od zawsze miała chorobę lokomocyjną. Do tego zachowywałam się jak Osioł ze Shreka. Bałam się, że szlachcic w końcu mnie wyrzuci z pojazdu za ciągłe pytanie "Daleko jeszcze?". Najbardziej zaskoczył mnie spokój Johna. Pewnie to był pikuś, w porównaniu z moimi poprzednimi "akcjami".

- Jeszcze 5 minut. Niech panienka wytrzyma - wysyczał Sebastian. Co teraz musi mu siedzieć w głowie... Chociaż ma jakieś zajęcie. Wymyślanie nowej gamy przekleństw.

- Nie wiem, czy wytrzymam. Jak wy możecie jeździć czymś takim?! - W myślach dziękowałam, że żyję w XXI wieku. Nigdy jeszcze nie dziękowałam życiu za asfalt. Równy, wspaniały asfalt.

Próbowałam na czymś innym skupić myśli. Może na przykład na tym, że prawie zostałam pocałowana przez władcę królestwa kotów. Co ja robię ze swoim życiem? Co jest ze mną nie tak? Na początku miałam go kompletnie dosyć, a później jak pierwsza lepsza padam mu w ramiona, bo jest ładny.

Kątem oka popatrzyłam na chłopaka. On jest cholera super przystojny. Czemu on nie może mieć pryszczy?! Albo chociaż krzywych zębów?! Dobra uspokójmy się. Musi mieć jakieś wady.

Przeciągnęłam się, aby przy okazji mocniej przyjrzeć się Księciu. Kiedy John spojrzał na mnie, szybko odwróciłam wzrok. Albo te jego oczy. Życie jest niesprawiedliwe.

Władca Bastandii zaczął tajemniczo chichotać. Może jest chory psychicznie? To już byłaby pierwsza wada. Wtedy sobie coś przypomniałam. On przecież potrafi czytać w moim myślach. On to wszystko słyszy... Gdyby nie był z nami Sebastian pacnęłabym się w twarz. Co za debilka ze mnie.

- Jesteśmy na miejscu - westchnął szlachcic. Z dziką radością przywitałam tę wiadomość. Koniec mordęgi!

Dopiero jak wyszłam z pojazdu, zauważyłam, że jest już ciemno. Całkowicie straciłam poczucie czasu.

- Chodź, zaprowadzę cię do wejścia - powiedział Książę, a następnie złapał mnie za rękę. Próbowałam udawać, że jego dotyk nie zrobił na mnie wrażenia.

Oświetleni tylko przez księżyc i gwiazdy szliśmy po ścieżce, mijając po drodze gwardzistów. Każdy z nich witał nas słowami: "Dobry wieczór, Wasza Wysokość". Nie było widać, żeby byli zdziwieni tym, że ich władca ciągnie za sobą dziewczynę w środku nocy. Może to nic nadzwyczajnego.

W końcu dostaliśmy się do jakiś drzwi. Byłam zaskoczona tym, że wejście do- co by nie mówić-siedziby króla jest takie niepozorne. John jakby czytając mi w myślach (co jest po części prawdą), szepnął do mnie:

- To jest tajne wejście. Najczęściej wchodzi tędy służba.

Zapukał kilka razy w odpowiednim rytmie. Prawdopodobnie był to jakiś znak, bo zaraz po tym drzwi się nagle otworzyły. John wszedł do środka, ciągnąc mnie za sobą.

Byłam prowadzona przez egipskie ciemności, jednak chłopak wydawał się pewny tego, co robi. Może jego tata nie pozwala mu się spotykać z dziewczynami, więc potajemnie prowadzi je z drugiej strony?

Zamyślona nawet nie zwracałam zbytnio uwagi na mijane otoczenie. Chociaż i tak ciężko było cokolwiek zobaczyć przy oświetleniu równym zeru. Po chwili znaleźliśmy się obok następnych zamkniętych drzwi.

- Na razie będziesz tu spać. Jutro znajdziemy dla ciebie jakieś lepsze miejsce - szepnął Książę.

- Dlaczego szepczesz? - zapytałam go prosto z mostu. Chłopak lekko się speszył. Znowu jakaś tajemnica.

Mój narzeczony kotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz